Poezja a poeta, indywiduum a jego wytwór - Rafał Jaworski


„Jeden jest najważniejszy” – uczył Heraklit. Przedzieramy się przez chaszcze pojęć do matecznika filozofii. Bardziej przekonująco jest wierzyć mędrcowi z Efezu niż przywoływać  poglądy Thomasa Carlyeۥa[1] czy Fryderyka Nietzschego.  Jeden jest najważniejszy. I to stanowi zasadę ogólną, ale i dotyczy też każdej z osobna dziedzin ludzkiej działalności, ars, sztuki, również najsubtelniejszej z subtelnych techne: – poezji, poetyczności, narcyzowatości w taflach wersetów, rzeźby w słowie. Jeden jest najważniejszy, ale jaki Jeden ma być, kiedy jawi się jako najważniejszy, jaki żeby nim był, stawał się?

                      
               Heraklit był pewien, że wyraża prawdę absolutną. „Gardził nie tylko ludźmi głupimi, ale także poetami i mędrcami uprawiającymi fałszywą (nie uczącą rozumu) wielowiedzę (polymathie).”[2] Zgodnie jego z poglądami obiektywny sąd  można uzyskać kiedy Logos duszy kontroluje narzędzia poznania w postaci zmysłów i intuicji, i umie w świetle postrzeganej (w całej jej dynamice) harmonii przetworzyć dane z informacji w sposób uczciwy, bowiem: ”złymi świadkami są oczy i uszy dla ludzi, którzy mają barbarzyńskie dusze”. Tak więc zadanie Jednego jest niezwykle trudne: - ma być najważniejszym dla ogółu; musi ocierać się boleśnie o prawdę uniwersalną (zdając sobie sprawę, że można do niej zaledwie dążyć) i próbować obiektywizować poznanie, doznane prawdy cząstkowe, a następnie podjąć się syntezy i jej projekcji w zasadzkach formy wypowiedzi. Wychodzę od filozofa, bo poznanie filozoficzne i poetyckie są tego samego gatunku. Wyrastają ze zdziwienia  i podziwu, bądź z odrazy i zakwestionowania praw świata. W XV w. Pico della Mirandolla twierdził, że „nie jest człowiekiem, kto nie uprawia filozofii”. Jeśli filozofia jest koniecznym warunkiem człowieczeństwa, to jakże bardziej koniecznym dla człowieczeństwa osoby jest pojmowanie świata w intuicyjnym akcie olśnienia typu poetyckiego. Tylko że w takim razie zawężamy arbitralnie krąg tych ludzi, których należy zwać człowiekiem! Trudno.             A teraz skok. Przez trojańskiego konia dwudziestu pięciu stuleci, który przeniósł w sobie więcej zdradliwych a pysznych Ulissesów niż Hektorów gotowych bezimiennie cierpieć w obronie Miasta: - jest wiek XXI.  Nie szuka się już herosa w postaci czystej, wyprowadzonej z kwiddytatywnych przesłanek etyki. Kilkadziesiąt lat temu Jacek Łukaszewicz (nawet w komunie) mógł pisać analizując współczesne mu zjawiska w dziedzinie poezji: „Chcemy, aby nasz bohater był silny i posiadał mądrość, z której ta siła się narodzi; chcemy aby działał świadomie i rozumnie, aby przekształcał siebie i świat”[3]. Takie zdanie korespondowało z odczuciami umysłowej czołówki i dużej części bardziej szarego intelektualnie  tłumu osób. Teraz, w sferze kultury Zachodu, pożąda się idola. On niewiele  wymaga: - wzorzec, który stanowi jest zrozumiały i pochlebczy wobec słabości osoby podległej jego urokowi. Jego hucpa jest wyznacznikiem zachowań, wektorem dla umysłów i zbiorowego etosu codzienności. Upadły autorytety. Autorytety przez duże A.  Dzięki fałszywej koncepcji wolności osoby (człowieka – kłącze), zależność ta, którą można sprowadzić w układzie międzyosobowym do relacji zwanej na terenie psychologii „dominacja – submisja”, wydaje się czymś totalitarnym, nieuzasadnionym. Owszem, funkcjonują wyrocznie społeczne, także w sferze twórczej, ale są sztucznie wzbudzane i  utylitarnie wykorzystywane.

            Historia literatury bywa przedstawiana jako suma biografii poetów, prozaików i eseistów i wyrasta z gleby dziejów powszechnych. Historia ta, której język kiełzna naukowy aparat, gaworzy o pokoleniach, epokach, kresach, prądach, signum temporis,  strukturach, hermeneutykach, śmierci literatury, śmierci historii itp. To jest taktyczna gra krytyków na przetrwanie, którzy chcą uzasadnić swoje istnienie, prestiż i przychody z  okupacji uniwersyteckich katedr. Pewnie w jakiś sposób porządkują rzeczywistość i nie postuluję o ich anihilację, tylko o opamiętanie. Są zaledwie księgowymi historii literatury. Trochę pokory nikomu nie zaszkodzi. Pewien poeta wielbił Ulrikę Meinhof (wysmażył patetyczny poemat)  i Andreasa Badera (jej zbrojne ramię). Dalej, po ataku na WCT, był (jest) Profesorem – uczy studentów smaku literackości i zapewne wywołuje wykwintną zgagę post-liryki. Historia literatury to historia dzieł literackich, przede wszystkim dzieł, za którymi ukrywał się i ukrywa autor. Dzieło jest istotne – nie życiorys, który po latach mniej bawi publikę i krytyków. Na nim jest jednak ślad cieczki szmalu. Nakład wydania, komentarze, szum medialny i środowiskowy. Przykład. Pewni krytycy biją się o prawo do publikacji każdego zdjęcia i wspomnienia o Rafale Wojaczku. Szukają „dojść” do rodziny i jak hieny tropią relikwie po nieszczęsnym samobójcy. Gotowi wzywać do sądu inne hieny. Biografia winna być deserem po wnikliwej analizie dzieła jako dania głównego. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć,  co udowodnił Paul Johnson w książce „Intelektualiści”[4],  niektóre życiorysy są tak przeciwstawne ideom dzieł twórcy, że kasują autentyczność literackiego czy filozoficznego przesłania. Wydaje się jednak, że do końca nie da się oderwać dzieła od biografii i biografii od dzieła. Jaskrawym przykładem jest Norwid.

            Smutne to zjawisko, kiedy  Jarosław St. Jackiewicz pyta w niszowym piśmie: „Jaka jesteś współczesna poezjo?” I zaraz: „jaka być powinnaś?”[5] Tzn., że krytyk rozróżnia „poezję” i „poezję współczesną”. To tak jak z muzeami. Na niektórych widnieje: „Muzeum Sztuki Współczesnej”. Jest to ostrzeżenie dla widza, że może spotkać tam dyferencjał z mechanicznego pługu zespawany z korbowodem samochodu marki syrena, na którym wisi strzęp onucy i ta konstrukcja zwie się  „Instalacja XXXIL” autorstwa światowej sławy artysty XY. To konsekwencje degrengolady typu Gombrowiczowskiego, różnych dadaistów, taszystów itp. Winno pisać się dla treści, ona winna szukać formy. Naprzód przebiega proces poznawczy (nie musi mieć nic wspólnego z racjonalnością) a potem dla danych wyniesionych z tego procesu szuka się adekwatnych środków wyrazu lub następuje samowyzwalająca się ich erupcja. Winno się czekać na światło z heraklitańskiego Logosu[6], który ma być sankcją dla artysty.

            Natomiast jeśli wrócić do dyskusji prasowych trzeba zapewne przywołać słuszne pojęcie jaizmu, które ewokował ponad dekadę temu Stefan Pastuszewski: „Młodzi piszący doznają porażenia  poezją, czy choćby tylko poetycznością i to w sposób wielce nieporadny. A na dodatek, egoistycznie zapatrzeni w siebie, piszą tylko o sobie. W ten sposób rodzi się jaizm, będący wyrazem wyjałowionych ekspozycji swego ja w każdym miejscu i na każdym kroku”[7]. Należy jednak to pojęcie rozciągnąć na inne grupy piszących –  w tym na twórców w pełni akme; na neofitów pracy w metaforach w wieku po-produkcyjnym; na tych, którzy nie rozliczyli się z przeszłością i podpierani przez poetów w sutannach deklamują swe wiersze pod pomnikami Wieszcza.

                        Najważniejszy jest jeden. Tak było zawsze. Z dziesiątków tysięcy zostaje On. Te tysiące są nieodzowne ze swym chybieniem twórczym, czasami nietrafieniem w swój czas i niewątpliwie przygotowują grunt pod zaistnienie jednego najważniejszego. Pamięć o tysiącach będzie efemeryczna. Niech ziemia ich trudu i rozczarowań lekką będzie. Liczy się jeden.  Wydaje się, że termin jaizm nie jest zbyt dokładny na opis zauroczonej sobą i słowem swych kompozycji osoby psyche-hyle. Jeśli już to Ja-izm. Brzmieniowo jaizm kojarzy się   mechanicznie z „robieniem sobie jaj”, jałową błazenadą, a przecież osobniki i osobniczki ściśle kręcące się wokół własnego ogona, zapatrzone w swój pępek czy części ciała bardziej intymne, swoje refleksje traktują niezmiernie poważnie. Niech ktoś spróbuje życzliwie zwrócić Ja-iście uwagę choćby na oczywisty błąd formalny! Oczy matowieją, usta zacina gniew i uraza. A jeśli zapłacą żywą gotówką za warsztaty z krytykami o nazwiskach pojawiających się w werdyktach konkursów, to są z uwagami, pogodzeni; pytają grzecznie, płaszczą się, ślinią. Zapłacili: -  mają dostać towar, dobre samopoczucie. Zleceniobiorcy nie są zapiekli w negacji ich dokonań i talentu, nigdy nie skłonni do połajanek.

                        Przywołajmy teraz świadectwa Poetów, do których miana nie trzeba dodawać żadnych przymiotników. Z jednej strony: „Jeśli tematem sztuki będzie/ będzie dzbanek rozbity/ mała rozbita dusza/ z wielkim żalem nad sobą// to co po nas zostanie/ będzie jak płacz kochanków/ w małym brudnym hotelu/ kiedy świtają tapety”[8] a z drugiej:

„To nie byle co, wejść tu, gdzie wszedłeś:/ czegoś zdołał dokonać, wielka to chluba. Nawet najniższy ten stopień wysoko/ jest wydźwignięty nad  pospolity świat”[9]. Ambiwalencja refleksji.

                        Indywiduum twórcy a wartość jego poezji – jak się ma? Nie ma tutaj odpowiedniości. Jakiegoś prawa liryki Talesa czy układu równań z czterema przynajmniej niewiadomymi: X - siłą charakteru, Y – głębią doznań, Z – odwagą twórczą, Q – opanowaniem odpowiedniej formy.

                        Żeby rozpocząć rzetelnie te dociekania, trzeba koniecznie przytoczyć sugestie krytyczne T.S. Eliota, które w tym kontekście są niezmiernie ważne. Poza tym przywołuję autorytet (dla mnie): - auṭọs ẹpfa (on, nasz mistrz). Eliot napisze w szkicu „Tradycja i talent indywidualny”: „ Odwrócenie zainteresowań od poety ku poezji jest dążeniem godnym pochwały, bo doprowadziłoby do słuszniejszego osądu konkretnej poezji i złej, i dobrej. Wiele osób umie się poznać na wyrazie szczerości uczuć w poezji, ale mniej jest takich, którzy potrafią ocenić doskonałość rzemiosła. Ale już bardzo niewielu wie, kiedy w poezji dochodzi wzruszenie znaczące, wzruszenie, które żyje w poezji, nie w biografii poety. Wzruszenie artystyczne jest bezosobiste. I poeta nie może osiągnąć tej bezosobowości, nie poddając się bez reszty dziełu, które ma wypracować. A łatwiej będzie wiedział, co ma robić, jeśli żyć będzie nie tylko w teraźniejszości, lecz i w teraźniejszych momentach przeszłości; jeśli będzie zdawał sobie sprawę nie tylko z tego, co jest umarłe, lecz i z tego, co żyje.”  To jest zadanie dla kolosów, tytanów, Herkulesów. Ale takie zadanie każdy poeta winien na swoją miarę realizować. Każdy może być Herkulesem wobec swej słabości.  Ja-izm cóż ma do tego!? Nie wpisuje się w ten krąg dokonań. Ja-iści nie wstępują na „pierwszy stopień”

ten z wiersza Kawafisa  gdzie „na agorze spotkasz Prawodawców,/ których nie oszuka żaden awanturnik.” Jeśli, jak powiedziano wyżej, autorytety upadły, to czemuż ktoś ma tropić przeszłość w teraźniejszości, zmagać się z jej fantomami, w wojnie przeciwieństw stwarzać nowe jakości odniesień? Wystarczy mała dusza, nadymająca się swą wyjątkowością i rewelatorstwem własnych konstatacji, sama sobie drukująca swe wytwory.

                        Kiedy poeta, ten jeden, przepoczwarza się w najważniejszego? Odpowiem: - kiedy wyraża prawdę, przekracza swe ja. I jest w tym konsekwentny i znajdzie jeszcze dla Niej odpowiedni język, dla swego przekraczania też. Cóż jest prawda? – powtórzmy pytanie Piłata. ”Prawda jest zgodnością intelektu i rzeczy, kiedy to intelekt orzeka, że coś jest i to coś jest, lub że coś nie jest i faktycznie nie jest” – tę definicję przytacza Św. Tomasz z Akwinu jako cytat z księgi Izzaka Ben Salomna. Prawda w sztuce jest inna, nie taką miarą uchwytna. Jej źródłem staje się doświadczenie poetyckie (jakby pionowa chwila, gwałtowna jasność, umiejscowienie w czasie i przestrzeni tego, co Istotne najistotniej) i doświadczenie ludzkie twórcy chwytającego głębią serca sens ludzkich spraw, wymiar wartości, które decydują o pełni bycia człowiekiem. W  tych empiriach artysta niczego nie zmyśla, niczego nie kreuje ex nihilio, niczemu arbitralnie nie nadaje nazwy, ale jak w każdym przeżyciu poznawczym przyjmuje do wiadomości sens, wręcz go przyswaja  w postaci  wizji poetyckiej (niekoniecznie słownej), której źródłem jest bezpośrednia, pojęciowo nieukształtowana intuicja bytu, transparencja atemporalnej, ponadprzestrzennej metafory świata i człowieka.

                  Pytanie o prawdę trudno stawiać dzisiaj: została zdetronizowana  jako wartość najwyższa. Wydaje się, że jednym z powodów jest pogląd na istotę poznania mający swe korzenie w epistemologii Locke`a, Hume`a i Kanta. Według tych filozofów poznanie jest tworzeniem sensu i nadawaniem znaczeń, co samo w sobie jest bądź niepoznawalne, bądź w ogóle pozbawione znaczenia. Skoro poznanie jest nadawaniem znaczenia, to konsekwentnie musi mieć inne kryteria prawdziwości. Według Dietricha von Hildebranda do detronizacji prawdy przyczynił się również historyzm, który głosił, że każda prawda jest tylko wyrazem epoki, oraz psychologizm uważający, iż wszelkie poglądy człowieka są tylko wyrazem jego struktury psychicznej. To sprawiło, że prawdę uważano za wyraz życia podmiotu, za przejaw jego osobowości, a nie za sens bytu w sobie. Następstwem  był relatywizm i sceptycyzm, które przerodziły się w niewiarę w prawdę. Kolejnym bodźcem do rugowania prawdy z życia jest  konsumpcjonizm i  bezmyślny hedonizm, których powszechność jest przytłaczająca. Jeżeli w imię twórczej swobody i konceptu, można Krzyż zanurzyć w moczu dla efektu kolorystycznego i nie tylko, albo z własnej pochwy wyciągać lalkę Barry i film z tej czynności sprzedać do Muzeum, to gdzie jest pole dla dyskursu  z artystami (krytykami), aż tak wyalienowanymi z ludzkiej rodziny? Jeżeli gówno, kał, wydzieliny, krew na noszach stały się źródłem natchnienia dla sztuk, powiedzmy że wyzwolonych, to czymże będziemy my – konsumenci tejże dziedziny ludzkiego rzemiosła[10] po asymilacji  duchowej tychże wytworów?  Dlatego „coś stałego” –  ikona nieśmiertelności niesiona z pokolenia na pokolenie, figura wieczności.

                        Nadałem tytuł rozprawce „Poeta a poezja, indywiduum a jego wytwór”. Jakbym sczytywał z ciemnego Heraklita plasterki Logosu, za które Justyn apologeta oddał życie.  Podstawą wszystkich rzeczy i zjawisk są walczące a jednocześnie tożsame przeciwieństwa – „wojna jest ojcem i królem wszystkiego” – stwierdzał mędrzec z Efezu. Justyn zaś twierdził, że każdy człowiek przychodzący na świat, a więc i każdy poeta, ma w sobie „zasiew Logosu” (spermata tou Logou), który uwidacznia się w dobrym działaniu (duchowym i materialnym). Jest nadzieja, że pępkizm ja-centrystów nie ulegnie zakorzenieniu. Bardziej naukowo  dotknie go redukcja ad nihilio.

            Po przeczytaniu tego co napisałem powyżej, wydało się, że utworzyłem nowożytne  florilegium i że udało się mnie (autorowi) skryć się za parawanem przytoczeń i logicznych łączników pomiędzy cytatami, że nie uchybiłem Tradycji i Autorytetom, że jednak są w tym tekście kiełkujące fasolki prawdy i on cały jest pękającą w ciepłej wilgoci bolesną fasolką.

          Na koniec trzeba powtórzyć Eliota (repetitio est mater studiorum): „Wzruszenie twórcze jest bezosobiste”. Dzieje się w osobie i poprzez osobą, a jednak jest bezosobiste. Osobistość sterylizuje zarodki prawdy, może być tylko formą cząstkowego autentyzmu.

            „Wzruszenie twórcze jest bezosobiste”. Esc

 

                                                                                               Rafał Jaworski

 

 

Rafał Jaworski - ur. w 1952 r. Absolwent AGH Kraków. Wydał książki poetyckie: Cywilizacja lepszego jutra (1991), Wierni i wybrani (2007), Wyznania nieomal ostateczne (2009), Wiersze poniekąd turystyczne (2010), Głębia interpunkcji (2012), Fermenty i scalenia (2017), Wiersze które trudno sądzić za pedagogikę wstydu (2019), Aktywa, pasywa (2022), a także trzy zbiory esejów, ostatnio Miasto i rubieże słowa. Tworzy ikony i obrazy sakralne. (www.ikony.tychy.pl).

 

 

[1] Kult bohaterów u Caryleۥa wynika z innych źródeł niż idea nadczłowieka u Nietzschego. Twierdził, że tylko ludzie moralni mogą dobrze pisać; moralność  rozumiał po fichteańsku jako aktywność i energię. Nietzsche ex definitione  „przekraczał wszystkie wartości”.

[2] Encyklopedia Katolicka t. VI, KUL Lublin 1993. Należy też zauważyć, że heraklitańska „wielowiedza” jest tożsama z wielokulturową papką nadymającą się swobodą korespondencji pomiędzy przepaścią a przepaścią.

[3] Jacek Łukasiewisz „ Bohaterowie i szmaciarze” str.  11,  „ZNAK” 1963

[4] Paul Johnson „Intelektualiści”, Poznań, Zysk i S-ka

[5] J.S. Jackiewicz „Sześć zasad” w „Akant” 1(92)/2005 str. 10

[6] Co ciekawe apologeta Justyn, męczennik z II w. po Chr. zwał Heraklita chrześcijaninem, ponieważ ten miał żyć w zgodzie z Logosem (Słowo stało się ciałem…  –  Prolog do Ew. Św. Jana)

[7] Stefan Pastuszewski „Czy jaizm to wszystko? Akant 6(97)/2005

[8] Zbigniew Herbert „Napis” str. 58, Wydawnictwo Dolnośląskie Wrocław 1996

[9] Konstandinos Kawafis „Wiersze zebrane”, str.10,  Res Publica & Re Print W-wa 1992

[10] Napisałem rzeczywiście „rzemiosła”.  I niech kilkunastoksiążkowi poeci o pozycji ugruntowanej opiniami z „republiki kolesiów” tym się nie gorszą. Poezja jest też rzemiosłem. Cytuję Mistrza: „Poezja jest sztuką wspartą o technikę, o środki artystyczne; sztuką, która musi być w stanie płynnym, musi stale zmieniać oblicze, by mogła zaistnieć” i „Sztuka pisania poezji istotnie interesującej – to sprawa dla Mistrzów”. Cytuję za: Ezra Pound „Poezje” W-wa 1993.  Stopniem osiągnięcia statusu Mistrza jest konieczność zdobycia tytułu czeladnika.