Obojętna wrogość contra zacna cnota - Rafał Jaworski

Nie wiem czy ”ludzi dobrej woli jest więcej”. Chciałbym, ale jednak wątpię. Być może autentyczne dobro jest oczekiwane, ale autentycznej woli ogółu nie ma, aby do niego dążyć. Postrzegana przeze mnie większość ludzkiej biomasy choruje na  „święty spokój”, „złoty środek”, „pełną michę” (nawet jedząc zatwierdzane urzędowo robaki) i pozycję społeczną na miarę swoich ambicji, ale bez zbytniego trudu, choć i pracoholizm staje się ułomnością (albo dumą) wielu osób. Symetryczne rozdwojenie obywatelskie dotyczy jedynie spraw politycznych – sprawowania władzy (kto i po co) i stosunku do Katolickiego Kościoła (jedynie słuszny jest dogłębnie krytyczny). Ten tzw. ogół współżyje ze szczęściem, ale to szczęścia jedynie zużyta prostytutka. I nie ma szczęścia własnego, choć myśli o sobie w trybie niepowtarzalnego indywiduum. To, niestety wprowadzające w temat banały.

Próbuję odgrzebywać językowe trupy, rozłożone dość intensywnie, jak „Padlina” u Baudelaire'a, a cuchnące stosownie: „Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra./  I z wnętrza larw czarne zastępy/ Wyciekały ściekając z wolna jak ciecz gęsta/ Na te rojące się strzępy.”[1] Można bez przesady stwierdzić, że padliną jest właśnie klasyczna cnota  jednak o konsystencji oddechu mniejszości, za to much orkiestra to burzyciele wartości, bzykający w kłębiącym się chórze kakofonii.  Za cnotą pójdzie w następnej rozprawce pokora, potem też niewiele lepiej: miłość do Ojczyzny, historiozofia Norwida…

                Ziemia się skurczyła, a po niej skacze ostatni człowiek, który wszystko zdrabnia. Rodzaj jego jest nie do wytępienia, jako pchła ziemna.

               Myśmy szczęście wynaleźli – mówią ostatni ludzie i mrużą niedbale oczy. Opuścili okolice gdzie życie twarde było:  gdyż ciepła trzeba.

              Cierpienie i nieufność uchodzą za rzeczy grzeszne: ostatni człowiek baczy troskliwie na siebie. Głupiec chyba tylko potyka się jeszcze o kamienie i o ludzi!

 

               Ten cytat z Tako rzecze Zaratustra żyje we mnie od końca lat osiemdziesiątych. I przez te ponad cztery dekady stawał się w pełni aktualny:

           Biada! zbliża się czas, gdy człowiek żadnej gwiazdy porodzić nie będzie zdolen. Biada! Zbliża  się czas po tysiąckroć wzgardy godnego człowieka, - człowieka, co nawet sobą już gardzić nie zdoła.

 

            Jakie to prawdziwe w odniesieniu do naszych, wspaniałych czasów miękkiego lądowania w samozadowoleniu tzw. cywilizacji zachodnioeuropejskiej! Zmieniły się diametralnie jej pozytywne odniesienia. Teraz hołubionymi wartościami, mianowanymi na europejskie, są nad-tolerancja (ale nie dla głosicieli prawdy), promowanie zboczeń, seksualizacja zbiorowości (począwszy od wychowanków przedszkoli), kult idoli pop kultury (celebrytów), tyrania koncernów generująca konsumpcjonizm, itd. Upadły wszystkie honorowe Kodeksy. Dowodem hipokryzja polityków, którzy jednego dnia mówią „nie” a za dwa dni „tak”, a także wszechobecna korupcja. Upadek cywilizacji to nie jednorazowe tąpnięcie w kopalni diamentów, podmorskie trzęsienie ziemi czy efekt egzotyki wybuchu wulkanu.  To proces rozłożony w czasie i na etapy. Rzym jaskrawym przykładem. Teraz proces konserwuje globalizacja w miejscu internacjonalizmu (neomarksizm) a przeciw niemu występuje muzułmański izolacjonizm i agresja o różnych sposobach (np. lgbtq). Także piktograficzna kultura obrazkowa, efekt cyfryzacji.

            „Lawina bieg od tego zmienia po jakich toczy się kamieniach” – pisał Czesław Miłosz

Twardość społecznego kamienia lub jego miałkość jest zagadką do dość łatwego rozszyfrowania. Jest niesamowitą ironią losu fakt, że Nietzschego można w kontekście przemian cywilizacyjnych przedstawić jako obrońcę chrześcijaństwa, wyrazicielem dramatu bez miłosierdzia. Obrazoburca, mianujący siebie Antychrystem, po ponad wieku, okazuje się w jakimś stopniu koszmarnym obrońcą chrześcijańskiego pojmowania świata i wobec niego ludzkiej powinności.

        Nie jest jednak ironią, lecz sarkazmem, że pisarz niemieckiego oświecenia, aforysta, fizyk, Georg Christoph Lichtenberg pisze: „Nic nie przyczynia się bardziej do spokoju ducha niż brak własnych przekonań”. „Oświeceniowcy” mieli swój święty spokój. Byli finansowani przez „Semiramidę Północy”.  Dlatego tak wielka część społeczeństwa post-industrialnego oczekuje polityki „ciepłej wody w kranie”. Trudno jest ich winić: - „taki mamy klimat”. Nie meteorologiczny, ale anty-refleksyjny.

             Co w ogóle znaczy słowo „cnota”? Skąd się wywodzi, co znaczy. Skąd wyrasta to wydaje się proste: z prawa naturalnego i zwykłej międzyludzkiej przyzwoitości i solidarności. Obiegowo: cnotliwa, cnotliwy to niepuszczalska / prawiczek. I tyle by zostało z etyki wieków!? z arete, virtus?

            Cnota to „moralnie uporządkowana postawa do realizacji czynów dobrych w określonej dziedzinie ludzkiego działania, będąca komponentem osobowości człowieka” tak określa pojęcie Encyklopedia Katolicka KUL. Trudno się całkowicie zgodzić z twierdzeniem „w określonej dziedzinie”. Autentyczna cnota jest w człowieku zaraźliwa i promieniuje na wszelkie dziedziny. Przecież nie jest obdarzony cnotą człowiek, który działa charytatywnie w hospicjum, a w domu bije żonę i dzieci. O koegzystencji cnót będę jeszcze wspominał. Działanie w cnocie musi wynikać z właściwej hierarchii wartości. Przecież dla muzułmanina życie na koszt „niewiernych”, a nawet ich zabijanie jest cnotą kardynalną. Hasło „róbta co chceta” degenerowało i degeneruje polską młodzież (może i starsze pokolenia) przez dekady lat: - znowu banał.

              Parę lat temu napisałem wiersz „Signum temporis”, w którym zawarłem odniesienia do rzeczywistego stanu rzeczy człowieka myślącego i doznającego „dobrodziejstw” świadomości i pokusy zdrady:

1.

 

Argos, pies Odysa,

porzucił psią wierność.

W akcie uczłowieczenia

sprzedał fałsz swego wizerunku

tabloidowi „Fetysze i chucie”

 

2.

 

Tłok. Poczekalnia. Służba górą.

Pracują łokcie słów, kuksańce grymasów.

Staje się perspektywa poratowania,

ratunku po SOS. Trochę cuchnie.

Przemycić skręty prawdy.

 

Jasność umysłu jak u Nietzschego w Turynie.

Jakieś łąki… może i asfodelowe.

Mgła z cząstek ołowiu.

Potem obłęd: – zbawienie

od indywiduum,

ale i nadmierność drugich ja.

 

Na szczęście Turyn

jest za Alpami światła.

Na nieszczęście blisko,

w czasie

 

nie przyrodzonym

 

W dwumiesięczniku „Polonia Christiana” natrafiłem na termin „miernotologia”. I on bardziej pasuje do charakteru naszych bliźnich niż do ich wykształcenia, czasem wysokiego lotu. Przylega do naszej rzeczywistości, a nawet bardziej do społeczeństw na zachód od Odry! Funkcjonowało w czasach komuny stwierdzenie: „mierny, bierny, ale wierny”. Tak określało się członków PZPR-u, którzy pięli się po szczeblach zawodowej kariery mocą swej przynależności i pośledniości. A tu cała nauka  - logia. Znałem też inne w tej dziedzinie przesłanie. Ono we mnie żyło i piekło sumienie. Św. Jan Ewangelista tak pisał z Wyspy Patmos do kościoła w Laodycei: „Znam twoje czyny, wiem, żeś nie jest zimny ni gorący. Wolałbym żebyś był zimny albo gorący. Ale że jesteś letni i ani zimny ani gorący, będę  musiał ciebie wypluć z ust moich.” (Ap. 3, 15-16)[2]  Jednoznacznie, twardo!

Konsekwencje i istotę miernotologii zobrazuję słowami Ernesta Hello (1828-1885)

 o sferze konsumpcji literatury człowieka z tej sfery: „Człowiek mierny lubi pisarzy, którzy w każdej kwestii nie mówią tak czy nie, nigdy niczego nie stwierdzają kategorycznie i równym szacunkiem darzą wszelkie nawet sprzeczne opinie. (…) Człowiek mierny czuje wstręt do książek, które zmuszają go do myślenia, za to z przyjemnością sięga po lektury świetnie pasujące do jego środowiska –  (…) Jeśli ktoś z całą stanowczością twierdzi, że coś jest prawdą, człowiek mierny oskarży go nadmierną pewność siebie. (…)”[3] Ernesto Hello to czołowa postać francuskiego katolicyzmu walczącego. Prezentował świat w duchu chrześcijańskiego uniwersalizmu zabarwionego zdrowym mistycyzmem. Ktoś nazwał go „Ojcem pokolenia gwałtowników Bożych”. Mamy zatem wiek XIX. W XXI niewiele się zmieniło, tylko negatywne cechy człowieka miernego można opisać dużo ostrzej, wcale nie mijając się z prawdą, przerysowując.

                Teoretycznie wiara, którą formalnie wyznaje większość polskiego społeczeństwa wymaga męstwa, postawy typu martyr (świadka, męczennika).

Zacznijmy jak się należy: od Sokratesa. Cnota u starożytnych Greków była rozumiana ogólnikowo i relatywistycznie, kwitła sofistyka. Sokrates wielbił prawdę bezwzględną, która jest skuteczna dla poprawy moralnej ludzi. Dla niego cnota jest celem człowieka, a wiedza środkiem technicznym. Cnoty można się więc uczyć, a nawet trzeba. Dobro jakie niesie cnota nie jest wrodzone. Paradoksalnie cnota u Sokratesa niesie pożytek i szczęście, bo jest celem samym w sobie.

            Z czasem cnoty uszeregowano czego efektem są ich Katalogi z wieków nazywanych średnimi lub ciemnymi. Odwoływały się do symbolicznego znaczenia poszczególnych liczb.  Cyfra trzy jest szczególna. Pod względem doskonałości trójka przypomina  jedynkę, ponieważ ma początek, środek i koniec.  Uchodziła u wszystkich ludów, również przed Chrystusem, za świętą. Cyfra cztery oznaczała w starożytności uniwersum rozciągające się w cztery strony świata.  Siedem to liczba doskonałości. Już pitagorejczycy liczbę nieparzystą uważali za doskonałą, bo w pewnym sensie niepodzielną. „Z dawien dawna z liczbą siedem łączyło się pojęcie pełni. W Starym Testamencie jedną i drugą określa się tym samym wyrazem. (…) Apokalipsa całkowicie przeniknięta jest symboliką liczby siedem; także tu oznacza ona doskonałość. Siedem listów jest wysłanych do siedmiu Kościołów, którymi kieruje siedem aniołów. Tajemnicze wizje mówią o siedmiu pieczęciach, siedmiu grzmotach, siedmiu trąbach itd….”[4].

               Najważniejszym zestawieniem cnót było zatem siedem głównych. Katalog ten został ustalony w średniowiecznej filozofii moralnej, z połączenia czterech cnót kardynalnych (roztropności, sprawiedliwości, umiarkowania i męstwa) i trzech teologalnych (wiary, nadziei i miłości). Wykaz cnót kardynalnych ustalił już w starożytności Platon: mądrość, męstwo,  umiarkowanie i sprawiedliwość. Platon też wprowadził naukę o  współdziałaniu cnót we wnętrzu człowieczej osoby, ich koegzystencję.

              Z kolei katalog cnót teologalnych (teologicznych, boskich) pochodzi z inspiracji  pism Pawła z Tarsu, m.in. z I listu do Koryntian. Można by zaryzykować twierdzenie, że Katalogi Chrześcijańskie wywodzą się ze starożytnych, ale na ich znaczenie nałożona jest prawda objawiona w cierpiącym i zmartwychwstałym Mesjaszu.

         Katalogi są obecnie traktowane jako historyczna ciekawostka, z okresów, kiedy jeszcze próbowano świat wartości uporządkować. Funkcjonuje nauka o cnotach - aretologia (gr. arete, czyli dzielność). Zorientowana jest antropocentrycznie, co teoretycznie przystawałoby do naszych czasów, wręcz obowiązkowego solipsyzmu. Już Ajschylos wyróżniał cnoty podstawowe: roztropność, cierpliwość. Cynicy traktowali cnotę jako cel najwyższy i jedyne dobro. Natomiast aretologia chrześcijańska jest zorientowana teocentrycznie, a właściwie chrystocentrycznie. Mesjasz jako wzór najdoskonalszy.

Sacra Parallela jest bizantyjskim florilegium cytatów z Biblii i tekstów patrystycznych używanych w nauczaniu etyki, moralności i ascezy. Powstała w VIII w. jest przypisywana ikonofilowi Janowi z Damaszku.  Na jednej ze stron ukazany jest malarz zajęty kopiowaniem innej ikony. Malowanie nie z natury, lecz na podstawie pierwowzoru. Tekst obok brzmi:  Jak malarz, który malując ikony na podstawie innych ikon patrzy z bliska na pierwowzór, by oddać jego charakter w swym własnym dziele, tak ten, kto dąży do doskonałości we wszystkich cnotach, patrzeć  musi na żywoty świętych jak na żywe, ruchome obrazy i odnajdywać w sobie ich cnoty poprzez naśladownictwo[5].

Mamy więc „naśladownictwo” contra współczesnej „kreatywności”, która nie mogąc zaproponować nic konstruktywnego, niszczy autorytety, wyśmiewa dorobek wieków posługując się staromodnym, ale wypróbowanym bluźnierstwem i pseudoartystycznym humbugiem, kłamstwo jest filarem fake newsa. Nikt nie wie, co wyrośnie na zgliszczach, ale chwasty są najmocniejsze, przebiją gruzy. Stara sentencja mówi: „damnant quod non intelligunt” (potępiają to, czego nie rozumieją), czyli być głupim i nieokrzesanym, czytającym wyłącznie ze smarftona  jakiegoś „pudelka” jest aktualnie bardzo „cool”.

             Były ojciec literatury polskiej, właściwie „świecki kaznodzieja” i szlachecki „warchoł” jednocześnie, i wędrowca po wyznaniach swego wieku, Mikołaj Rej, pisał w Apoftegmacie, O cnocie:

„Wszystko po społu umiera z człowiekiem,

Lecz święta cnota, ta trwa wiecznym wiekiem.

Cnota jest klejnot nieoszacowany,

Bo ta ozdobi ubogie i pany (…)

          Lecz  zakończenie brzmi już bardzo sceptycznie:

„Cnota z fortuną rozno sobie chodzą,

A nigdy w jednym gmachu się nie zgodzą”.

 

           Teraz cnotą jest majątek, tylko majątek; spryt, ułomność przyrzeczeń. Jak się do niego dochodzi to się rzadko analizuje i wartościuje. Ważny jest końcowy efekt i sumienie niezbyt szczegółowe, a jak śpiewał nieodżałowany Jacek Kaczmarski: „diabeł tkwi w szczegółach”.

           Trzy wieki wcześniej Immanuel Kant podsumował deklaracje wieków: „Słusznie więc rzecze m o r a l i s t a, że jest tylko jedna cnota i jedno pojęcie cnoty; dające początek jednemu tylko systemowi cnoty, w którym wszelkie powinności z niej wypływające splatają się w jedność mocą tamtego, jedynego przecież pryncypium (zasada naczelna Satz)”. Czyli wielki filozof z Królewca, symbol krańcowo racjonalnych przemyśleń, przychyla się do twierdzeń Platona i stoików o koegzystencji cnót. Stoicy twierdzili, że kto nie ma pełnej cnoty, nie ma jej wcale. Jednostkowa cnota jest dobrem, które rozlewa się na wszelkie dziedziny życia społecznego i duchowego konkretnej osoby. Jeśli nie występuje  promieniowanie, to cnota jest cnotą fałszywą.

            Jeśli któremuś z młodych, postępowych wzorcowo ludzi powiedziano by: jesteś cnotliwy – pewnie spaliłby się ze wstydu, a nawet nie zrozumiał, o co chodzi. Nawet z ambony pojęcia cnoty używa się bardzo oszczędnie. Zresztą ambona po Vaticanum Secundum zeszła na poziom „zero” posadzki świątyni, czyli przymila się wiernym, którzy są zasadniczo nie w pełni wierni. Z dogmatów i nauczania Kościoła eliminują te elementy, które im nie odpowiadają. Selekcja jak do gazu w opowiadaniu T. Borowskiego. Obserwujemy  pełzający, ale zauważalny proces Vaticanum Tertium (vide: drogi synodalne), który prowadzi do protenstatyzacji wiary Kościoła Rzymskiego i rozczłonkowania hierarchii. Prowadzi to  do odchodzenia wiernych, a wręcz apostazji.

          Od czasu opublikowania wiersza Zbigniewa Herberta „Pan Cogito o cnocie” minęło ponad 50 lat. Wtedy pisał: „ (…) nieznośna w swoim uporze/ śmieszna jak strach na wróble/ jak sen anarchisty/ jak żywoty świętych”.

          „Sen anarchisty”, czyli tak przemodelowano system wartości, że porzucenie cnoty klasycznej jest esencją rewolucji anty-kulturowej. „Przewartościowanie wszystkich wartości”, znowu ten nieszczęsny Fryderyk Nietzsche. Pod ciśnieniem politycznej poprawności zmienia się język. Pozornie całkiem niezauważalnie wkradają się nowe pojęcia i eufemizmy. Nawet w przekazie prasy chrześcijańskiej pojęcie cnota zostało nieomal wymazane. Stare podręczniki teologiczne z swymi klasyfikacjami? Św. Tomasz z Akwinu, który wyodrębnił trzy cnoty teologalne, pięć sprawności intelektualnych, cztery cnoty kardynalne; wielka synteza aretologii. Wzruszenie ramion.

          I tu wkrada się jakaś enigmatyczna miłość (Bóg Cię kocha), jakaś forma miłosierdzia, najlepiej instytucjonalnego, jakieś wolontariaty, fundacje z opłacanym Zarządem i Radami Nadzorczymi, wynajmem biur telemarketingowych z narzuconą formą premiowania. Być może wynika to ze zmian tyranii językowych i sięgania ludzi wiary po nowoczesne metody oddziaływania.

        Ograniczyłem cytat z wiersza Herberta, bo pomyślałem, że tekst jest powszechnie znany i wiele osób mogłoby pewne frazy cytować z pamięci. Ale czas wstukuje w próżnię swoją rytmikę przemijania, więc przytoczę jeszcze fragment z pierwszej części utworu: „(…) wyciąga z lamusa/ portret Sokratesa/ krzyżyk ulepiony z chleba/ stare słowa //  - a wokół huczy prawdziwe życie/ rumiane jak rzeźnia o poranku// prawie ją można pochować/ w srebrnej szkatułce/ niewinnych pamiątek/ jest coraz mniejsza/ jak włos w gardle/ jak brzęczenie w uchu”.

            Cnota w odniesieniu do doskonalenia wewnętrznego człowieka, a właściwe jego samodoskonalenia i postawy wobec świata wypadła z gry moralno-intelektualnej. Jest bardziej niż śmieszna, odrażająca na sposób „moherowy” lub budząca wzruszenie ramion, ramion tzw. ogółu. To poziom prymitywny, choć powierzchniowo zauważalny, akceptowany.

              Stanisław Barańczak wyłuskał z tych strof Herberta aż cztery poziomy znaczeń[6]:

-  pierwotny, podstawowy to przedstawienie cnoty jako upersonifikowanego pojęcia w kontekście szyderczo-ironicznej negacji;

- drugi, który akcentuje: trzeba dla właściwego odczytania znaczenia wersów mieć rozeznanie źródeł znaczenia detali w utworze, np. wiedzieć o „krzyżykach z chleba”, gdzie i dlaczego je lepiono i dlaczego stanowiły centrum modlitw więźniów sumienia.

- trzeci – zapewne najbardziej wymagający – poziom lektury wiersza wymaga całościowej wiedzy o cechach kultury i historii helleno-jedejsko-rzymsko-chrześcijańskiej. Dlatego wyżej pobieżnie naszkicowałem meandry i ciernie aretologii. U Herberta króluje ironia. Barańczak konstatował: „Zdajmy sobie sprawę z dialektyki kolejnych warstw ironii: na pierwszym poziomie wiersz dążył do kompromitacji cnoty; na drugim – kompromitował tę kompromitację; na trzecim – jest kompromitacją kompromitacji kompromitacji”.

- czwarty poziom to osobowa twarz Zbigniewa Herberta i jego alter ego Pana Cogito.

           Na koniec krótki wiersz Janusza Kotańskiego. Mówi o niebezpieczeństwie traktowania poważnego zaangażowania całą swoją osobą w wiarę kościoła powszechnego:

Wiarę katolicką

Malują

Jako chudą panienkę

Z uschniętym kwieciem cnót

A jest to anielica

Cieleśnie ponętna

O której pocałunku

Niebezpiecznie śnić

 

              „Jakie są więc te kroki ku wolności, do wiary „O której pocałunku/ Niebezpieczne śnić”? To co przytaczam poniżej  zaświadczy pewnie do kwalifikacji mnie jako ultra katolika, wstecznika totalnego:

Krok I: Od dziedzictwa przodków do odpowiedzialności osobistej

Krok II: Od buntu do posłuszeństwa Bogu
Krok III: Od ulegania podszeptom Złego do odrzucania pokus oraz do świadomego wyboru woli Bożej i natchnień Bożych
Krok IV: Z ciemności panowania szatana do światła Królestwa Bożego
Krok V: Od bałwochwalstwa do prawdziwej pobożności
Krok VI: Od kłamstwa do życia w prawdzie
Krok VII: Od zawiści i nienawiści do przebaczenia i miłości
Krok VIII: Od dumy i pychy do pokory
Krok IX: Od przekleństwa do błogosławieństwa
Krok X: Od zniewolenia, wad i nałogów do wolności i cnót
Krok XI: Od lęku i strachu do pokoju i wolności od lęków
Krok XII: Zachowanie zdobytej wolności[7]

 

         Ten pierwszy krok jest najważniejszy, udało się ludzkiej osobie rozpocząć fascynujący proces. Prowadzi po dróżkach niezwykle zawiłych, do samodzielnego samodoskonalenia się człowieka. A koegzystencja wszystkich cnót nie jest celem (wbrew Sokratesowi, cynikom, stoikom), ale do celu prowadzi. Dla trudnej wolności zasługujemy na termin Dzieci Boga, a po krańcowym przeżyciu metanoi (przemianie duchowej), możemy cieszyć się z pełnej Wolności Synów Najwyższego.

         Na drogi teologii apofatycznej (przeczącej, via negatywa); składają się na etapy: droga oczyszczająca, droga oświecająca, droga jednocząca. W wyżej wymienionych krokach, brakuje tej ostatniej. Może Katecheta, chciał oszczędzić z nadmiernego trudu przybyłych wiernych.  Dlaczego „przecząca”? Bo twierdzi, że o Bogu można tylko powiedzieć, że jest, ale nie jaki jest. Teologia apofatyczna nie jest bynajmniej czysto negatywna. Oczyszczenie, czyli katharsis, jest koniecznym warunkiem stopniowego wznoszenia ku Bogu. „Nikos Kazantzakis dał następujący opis tych zmagań o poddanie się Bogu: „Bóg jest ogniem, ty zaś musisz  chodzić po nim… tańczyć na nim. Ogień stanie się wówczas chłodną wodą. Lecz póki nie osiągniesz tego punktu, cóż to za walka – mój Boże – cóż za męczarnia[8]”. Owo „chodzenie” nie jest lekkie, łatwe i przyjemne. Nietzsche jako chorąży głębi wiary człowieczeństwa w człowieku, pisał: „Dyscyplina cierpienia, wielkiego cierpienia, czyż nie wiecie, że ona jedna podniosła człowieka?” Trzeba wybierać drogi pod prąd przyjmując „postawę wyprostowaną”.

 

                                                                                   czerwiec-lipiec 2023

 

[1] Tłumaczenie Mieczysław Jastrun

[2] Tłumaczenie Czesława Miłosza

[3] Polonia Chrystiana nr 90 styczeń-luty 2013, str. 96

[4] Dorothea Forstner CSB „Świat symboliki chrześcijańskiej”, IW Pax, W-wa 1990 r. str. 46-47

[5] Cytuję za: Robin Carmack Malowanie duszy

[6] Stanisław Barańczak Tablica z Macondo, ANEKS, Londyn 1990 r. w: Cnota, nadzieja, ironia str. 71-85

[7]     Homilia ks. dr Włodzimierza Cyrana, biblisty, ze spotkania ewangelizacyjno-modlitewnego w Archikatedrze Częstochowskiej z 27 kwietnia 2013 roku.

 

[8] W: George A. Maloney SJ „Tchnienie mistyki”, IW PAX W-wa 1984, str. 72