Piękni dwudziestoletni - Marek Hłasko

piekni dwudziestoletni 2014

Autorka recenzji: Ewa Kowru

 

Prawdziwe zmyślenia Hłaskowera

(…) ta książka nie jest opowiadaniem, jest tylko próbą wyjaśnienia, którą winien jestem niektórym ludziom.

                                                                           Marek Hłasko


Po wielu latach wracam ponownie do nowo wydanej przez wydawnictwo Agora książki Marka Hłaski „Piękni dwudziestoletni”. Postaci tyleż legendarnej, co tragicznej. „Skandalista PRL”, jakim okrzyknął go na kartach swej książki Sławomir Koper, dynamit, kolorowy ptak, outsider epoki, w której przyszło mu żyć i ją dosłownie opisywać. Bez pomady i pochlebstw.

Tacy właśnie są „Piękni dwudziestoletni”: po prostu szczere, stylizowane na pamiętnikarki zapis, wyznania trzydziestolatka, dotyczące jego pracy twórczej i wytwórczej, zmagań emigranta z finansową biedą, brakiem perspektyw i zakorzenienia.

Opowieść napisana jest w pierwszej osobie i podzielona na siedem autonomicznych, choć syntetycznych opowiadań. Najzabawniejsze zdają się być te, w których narrator, czerpiąc z bogatych zasobów swej nietuzinkowej biografii, udziela „dobrych rad” przyszłym symulantom i amatorom wygodnickiego nicnierobienia: najlepiej udawać psychicznie chorego szaleńca, tudzież trafić za kratki, ewentualnie podjąć się pracy sutenera.
Każda z tych możliwości przyniesie pożądaną korzyść w postaci socjalnego wiktu i opierunku. A ile przy cennego materiału dla literackiego tworzywa!

Taka właśnie była twórczość Marka Hłaski – życiopisanie przez podglądanie, obserwowanie, skwapliwe notowanie. Sam otwarcie w „Pięknych” przyznaje się do tego, że goszcząc u Broniewskiego zauważył, że ten nie pije i wziął się do pracy. Na jego nieszczęście, pochwalił się swą tymczasową abstynencją zaufanemu przyjacielowi. W chwilę potem rozdzwoniły się telefony z gratulacjami… Dzięki temu zapisowi, wiemy już, jak powstała „Pętla” - jedno z ciekawszych opowiadań, wchodzących w skład „Pierwszego dnia w chmurach”.

W „Pięknych” odnajdziemy również parę impresji na temat przeczytanych lektur, np. lapidarną recenzję książki Leopolda Tyrmanda „Zły”, czy też „Dzikich palm” Faulknera.

W jednym z rozdziałów autor wspomni swą najważniejszą miłość – Hanię Golde. Swoją żonę natomiast – wziętą niemiecką aktorkę Sonię Ziemiann, brutalnie nazwie „pierwszą naiwną”, z którą związały go kiedyś niezrozumiałe nici sympatii.

Generalnie – książka, choć obrazowo przedstawiająca szalone losy mężczyzny, na siłę stylizującego się na utracjusza, nikczemnika i drania, nasycona jest egzystencjalnym smutkiem: „na końcu tak czy owak będziesz sam; ale jeszcze przedtem będziesz sam przez całą drogę i nikt nigdy nie uwierzy ci w to, co mógłbyś powiedzieć i co chciałbyś powiedzieć” (104). Marek napisze te słowa, wspominając dramatyczną wyprawę z Sonią poprzez pijaną wieś do Kazimierza.

Zatem: tułactwo po świecie, bijatyki, rozpusta, pijaństwo, pobyt w areszcie, rozliczne próby podjęcia fizycznej pracy, itd, itd. - wszystkie te historie złożą się na obraz mężczyzny, który pragnął być w sumie raptem kochany, bogaty i uznany. Robił wiele, by jego postać obrosła legendą. Niszczył przy tym siebie i innych. W „Listach” zobaczymy to najwyraźniej.

Trzy lata po napisaniu „Pięknych” zmarł. Liczył wówczas zaledwie trzydzieści pięć lat. Dzień przed śmiercią świętował podpisanie intratnego kontraktu, który nareszcie miał mu zapewnić sukces finansowy, nazajutrz zamierzał wyjechać do swej izraelskiej kochanki, by przeżyć z nią życie. Bilet lotniczy stygł w kieszeni. Pragnienie szczęścia rozsierdzało duszę. „(…) i tak kończy się ta próba opowieści o pogoni za szczęściem, o której powiadają, iż jest przeważnie bezcelowa; ale dla której warto poświęcić życie” (141).