Bóg na urlopie - Tomasz Kołbus

bog na_urlopie2014

Autorka recenzji: Magdalena Wardęcka

 

Gdy Boga nie ma

„Więcej k*rwa, więcej!” Pozostając w tej książkowej retoryce, kwituję powieść Tomasza Kołbusa „Bóg na urlopie”. Wszystko w niej się miesza: piekło, niebo, kosmos, ziemia. Bóg, Szatan, czy pozaziemskie cywilizacje.

Okazuje się, że wizja czeluści piekielnych nie jest taka zła, a i że bez Boga też da się żyć. Bo wszak Boga nie ma. Wyjechał. Dość miał ludzi ich problemów i zawiści. Wziął urlop od tych wszystkich knowań i nie jest obecny już od jakiegoś czasu. Raczej było to bardzo dawno temu, bo piekło zawalone jest ludźmi. Szatan ma szansę nieco wykorzystać tę okazję i trochę podrasować swój „Pijar”. Ludzka niegodziwość jest mu także bliższa. Zresztą Ziemianom zagraża nie tylko nieobecność Boga i chciwe chęci demonów, ale też nalot obcej cywilizacji – tak zwanych Bellatrixanów. Ale spokojnie! Na zbawiciela ludzkości wytypowany został skromny, około trzydziestoletni nauczyciel historii – Marcin.

Marcin to przeciętny chłopak. Prowadzi normalną egzystencję skupiającą się na pracy (do której zawsze się spóźnia), spotkaniach z kolegami (Małpa – utajony gej, Adam – pracoholik narzekający na swój stary model porsche) i sporadycznym seksie ze swoją tak-jakby-dziewczyną (Anita jako wyzwolona hipiska nie ogranicza się tylko do jednego związku). Jego szare życie kończy się w momencie (dosłownego) objawienia. Najpierw ukazuje mu się Archanioł Rafał, a następnie demon Mammon, którzy obwieszczają mu, że jest zbawicielem świata - tego obecnego, ale i doczesnego. Okazuje się, że wytypowanie go na mesjasza nie było takie znowu przypadkowe. Był to proces misterny, ale niekoniecznie długotrwały, zaplanowany przez komputer pokładowy ze statku Bellatrixanów. Ale czy na pewno…? Okazuję się, że swoja wyjątkową rolę w odbudowie świata ma nie tylko Marcin, ale i … Ziemniak!

Książka Tomasza Kołbusa to pozycja bardzo dobra. Ociekająca humorem, sarkazmem i zjadliwą ironią wobec otaczającego nasz świata, a przede wszystkim tak bliskiej nam polskiej codzienności. Przyjaźń, związki, szkolnictwo, religia, polityka, a nawet kolejka do lekarza – autor w zabawny sposób przedstawia każdą z tych dziedzin w satyryczny sposób. Ostatecznie jest to właściwe zdefiniowanie otaczającej nas rzeczywistości.

Język, gra słów i trafne spostrzeżenia są największą siłą tej książki. Dzięki temu Bóg, Szatan, UFO i Zbawienie nie są jej jedynym wątkiem fabularnym, w zasadzie stają się poniekąd przykrywką dla głębszych treści. „Bóg na urlopie” to wyrazisty, prześmiewczy i nieraz wulgarny tekst, który wywołuje uśmiech, ale też ukazuje błędy naszej mentalności.

Autor zawarł w książce wiele filozoficznych, egzystencjonalnych przemyśleń, tylko podanych czytelnikowi w humorystycznej i przez to lekkiej formie. Czasem było ich aż nadto i wiele wątków się mieszało, albo dochodziły nowe, które jeszcze bardziej zakręcały całość. Trochę też minusem były długie opisy oraz lawirowania między głównymi tematami. Taki zabieg wprowadzał chaos, ale podobno z niego wszystko się wywodzi. Kto wie, może to celowy zabieg, żeby cały świat i jego wielowiekowe teorie wywrócić do góry nogami?

Powiem tak: okładka nie zachęca do lektury, opis książki również. Nawet prolog jest taki jakiś nijaki: niby fajnie, ale jednocześnie jakoś nie zapowiada bardzo interesującej treści. Najbardziej przekonujące jest hasło głoszące, iż jest to odpowiednia pozycja dla fanów twórczości Pratchetta i Adamsa, ale to tyle. No ale ostatecznie treść książki okazała się dużą niespodzianką.

„Bóg na urlopie” to pozycja zaiste zawiła. Dużo się dzieje, wszystko się miesza, przewraca, prostuje, zakręca i uff ostatecznie… znowu coś się psuje. Tomasz Kołbus dokona rewolucji w waszych światopoglądach, poniekąd. Przede wszystkim – w każdej postaci, instytucji, filozofii życia i wiary - ukaże w sposób wręcz kipiący absurdem i sarkazmem nasze typowe, społeczne zachowania. Oj, a jest ich naprawdę sporo.