Dzieje ziemi kiszkowskiej - Anna Frąckowiak i Bartosz Krąkowski
Autorka recenzji: Kamila Kasprzak
Siła lokalnej przeszłości
Od czasów swych niedawnych acz gorących fascynacji najnowszą historią (XIX i XX wiek), literatura oparta na faktach zajmuje ważne miejsce w mojej bibliotece. A jeśli jeszcze wpada w ręce przy okazji specjalnej promocji i dotyczy rodzinnej okolicy – wstydem byłoby do niej nie zajrzeć.
„Dzieje ziemi kiszkowskiej” Anny Frąckowiak i Bartosza Krąkowskiego to więc publikacja popularno-naukowa wydana przez gminę Kiszkowo z myślą o pewnym całościowym zebraniu faktów dotyczących wszystkich miejscowości począwszy od pierwszej wzmianki o danej wsi w Średniowieczu czy Renesansie, a skończywszy niemal na czasach współczesnych. Do ręki dostajemy zatem bardzo przejrzyście i konsekwentnie poukładaną książkę w twardej oprawie, która zmaterializowana dzięki różnym środkom publicznym, w tym unijnym i ministerialnym, ma pomóc mieszkańcom gminy odkryć przeszłość swojej „małej ojczyzny” czy docenić jej piękno oraz wartość.
Z jednej strony więc dzięki dotarciu do różnych źródeł, opisane wsie przestają być miejscami „bez historii”, a w ich dziejach odbijają się także szersze tendencje i ogólnopolskie wydarzenia. Tak jest choćby w przypadku walki z zaborcą podczas której podobnie jak we Wrześni czy nawet Łodzi, w latach 1906-07 kiszkowska młodzież strajkowała przeciw usuwaniu języka polskiego ze szkół, losów Żydów, których jak wiadomo po II wojnie światowej i 1968 roku prawie nie ma w Polsce, w tym także w Kiszkowie, a jedyny ich cmentarz w gminie został zniszczony i „użyty” w latach 40. do budowy drogi, czy w końcu wojennej traumy, gdzie także tutejsza ludność np. w Dąbrówce Kościelnej najpierw zbierała dosłowne „baty” za sprzeciw wobec niemieckiego okupanta, a gdy pojawili się radzieccy żołnierze, początkowo traktowała ich nadejście jako „wyzwolenie”. I co ważne, ten ostatni fakt trudno negować wbrew opiniom różnych „prawdziwych patriotów”. Podobnie bowiem jak dziś, rzeczywistość pewnie nieraz zmuszała ludzi do wyboru „mniejszego zła”, które potem okazywało się czymś gorszym lub tak samo szkodliwym, a jeśli jeszcze do tego dodać wojenną zawieruchę czy zaburzoną podczas niej komunikację, to nie powinno się tak łatwo ferować ocen.
Natomiast z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że te „kiszkowskie dzieje” mające być opowieścią dla wszystkich i o wszystkich mieszkańcach, pisane są trochę „na kolanach”. Bo oto bowiem ta większość społeczeństwa (reprezentowana przez skądinąd inteligentnych i błyskotliwych autorów) wywodząca się z chłopstwa, zamiast o swoim, często nieuprzywilejowanym kulturowo i ekonomicznie losie – opowiada o dworach i panach. Przy czym oczywiście rozumiem, że to dziedzictwo, element naszej kultury itp., ale może warto byłoby poświęcić więcej miejsca tym, którzy jednak realnie ten „dworkowy dobrobyt” budowali, czyli folwarcznym chłopom. Choć tu znów przeszkodą mógł być ich analfabetyzm obecny niemal do końca XIX wieku i brak jakichkolwiek zapisków, to jednak zamiast dość obszernie pokazanych „targów wioskami” wraz z zamieszkującą je ludnością, których dokonywali dziedzice, lepiej było sięgnąć głębiej do opowieści najstarszych mieszkańców lub szkolnych kronik. Z tych ostatnich bowiem wyłaniają się postaci pedagogów o wiele bardziej fascynujące niż niejeden właściciel folwarku. Tak jest np. gdy czytelnik poznaje Wacława Robakowskiego, Kazimierza Paprockiego lub Jana Zdrojowego, czyli kierowników wiejskiej szkoły w Skrzetuszewie.
Niemniej jednak warto sięgnąć po „Dzieje...” wzbogacone dodatkowo kolorowymi fotografiami różnych miejsc w gminie, gdzie panoramy wsi przeplatają się z wnętrzami kościołów, przydrożnych figur czy obrazami lokalnej społeczności na której rozwój wpłynęła zapewne także mało opisana parcelacja ziemskiego majątku po 1910 roku.