Wydział - Miłosław Czarnecki
Autor recenzji: Tomasz Antosik
Czasem człowiek ma ochotę napić się odrobinę czegoś mocniejszego, by po prostu zapomnieć o tym, jak podły może być człowiek. Z kolei inni z chorym zaciekawieniem śledzą wszelkiego rodzaju perwersje, zbrodnie, występki jednego bliźniego przeciwko drugiemu… Takie quasi egzystencjalne refleksje mnie naszły po przeczytaniu zaledwie paru rozdziałów „Wydziału” Miłosława Czarneckiego. Gdyby nie wspomnienie na samym początku, że te wszystkie zdarzenia miały miejsce w rzeczywistości, że te materiały mają oparcie w realnych zdarzeniach, czytałoby się to niemal lekko. Ot, kolejna opowiastka z dreszczykiem. Ale jeżeli mamy świadomość, że za każdym zdarzeniem, aktem przemocy stoi realny człowiek, jego działanie zaś wyrządziło nieodwracalną krzywdę, to i dystans względem opisywanych zdarzeń mocno zaczyna się zmniejszać...
Sam nie wiem, co skłoniło Miłosława Czarneckiego, by tak dobrać poszczególne epizody, które opisał w „Wydziale”... Wspomina, że każdy z nich miał okazję spotkać, on czy też jego koledzy. Nie ma między nimi powiązań, czy chronologii. Domyślam się, że musiałby być atrakcyjne... Cokolwiek pod tym pojęciem będziemy rozumieć.
Ostatnio czytałem z sentymentu komiksy o Kapitanie Żbiku i nieodparcie miałem skojarzenie z rozdziałami, bardzo krótkimi zresztą z tego „Wydziału”. Może to podobny ton narracji? Wszystko niby w porządku, ale w efekcie sama książka staje się jednorazową lekturą. Bo czy przyjemnością, to już niech czytelnik sam osądzi. Ja bym był daleki od takiego sformułowania z racji tematyki.
Z drugiej strony lekkość narracji, szybkość opisywania poszczególnych sprawia, że książkę można przeczytać niemalże od ręki. No i też poszczególne epizody następują taśmowo, zmieniają się zdarzenia, od kryminalnych występków, po upiorne opisy – na szczęście bardzo stonowane - bestialstwa czy bezmyślnej zbrodni. Okazuje się też niejako, jak niewiele trzeba, by niepozorne osoby zmieniły się w morderców… Tak po prostu… Co to sprawia? Sygnał, strach, impuls, sami sprawcy potem nie mogą tego wytłumaczyć. Może to niech będzie walorem „Wydziału”: przestroga, że nie przenikniemy nigdy umysłu osoby chorej, nie będziemy nigdy mieli szans na pełne racjonalne wytłumaczenie ich motywów.
Pewnie dla swoistego złapania oddechu podczas lektury tych patologicznych zdarzeń, jest parę zabawnych rozdziałów o życiu policjantów, o prozaicznych zdarzeniach. Opowiastki te dobrze „odciążają” czytelnika. Na ten dany moment znika ów chory obraz patologii relacji ludzkiej więzi. Powrót do tego światka jest jakby łatwiejszy. Ale czy na pewno? Jeżeli lubicie utwierdzić się, że człowiek człowiekowi wilkiem, to na pewno ta pozycja dostarczy kolejnych argumentów do podparcia tej tezy.
Jak wspomniałem, sam tok narracji jest przyjemny, lekki, jest też nieodzowna porcja autoreklamy. Ale to nie przeszkadza. Narrator zyskuje taki ludzki wymiar, w stylu: „wiecie, niejedno widziałem”. Na pewno jest to lepsze, niż pretensjonalny, wszechwiedzący ton.
Reasumując, pozycja „Wydział” Miłosława Czarneckiego to dobra pozycja, gdy sobie czekamy np. w poczekalni, podróżujemy i chcemy po prostu oderwać myśli od upływającego czasu. Na szczęście i sam Autor nie ma pretensji do czegoś więcej. Ot, jego opowieści to swoiste raporty, zdawkowe, lapidarnie podane. Rzemiosło i tyle. Ale i ono jest potrzebne.