"Miasto krwi" - Kamila Dziadkiewicza
- POLEMIKA AUTORA DO RECENZJI TOMASZA ANTOSIKA
Pan Tomasz Antosik zrecenzował dla portalu Kuźnia Literacka „Miasto krwi” książkę, której jestem autorem. W moim przekonaniu recenzja tak dalece odbiega od powszechnie przyjętych norm, że niestety musiałem się ustosunkować, czego zwykle nie czynię. Zostawię jednak zupełnie ton wypowiedzi, swoją drogą dość obraźliwy i nieprzystający do końca poważnemu recenzentowi, a skupię się w poniższym tekście tylko i wyłącznie na zarzutach merytorycznych wysuwanych przez Pana Tomasza Antosika.
Tomasz Antosik: - czas... kto w tamtych czasach używa określeń "za 5 minut"??? Wpierw się zapytam: a jak niby nasz bohater mógłby to sprawdzić? Pewnie jedyny zegar w mieście, to ten na wieży ratusza, ew. kościelnej... Ale istotniejszy jest sens tego określenia. Wszak po co prostemu człowiekowi dokładniejszy pomiar czasu? Do pracy udawał się o świcie, w południe jadł posiłek, do spania udawał się o zmroku. To Słońce wyznaczało rytm życia. Te nieszczęsne minuty jeszcze nieraz się pojawią. 5 minut. Dobre sobie, to chyba czas, w jakim autor poznał realia tamtych czasów.
Odpowiedź: Pojęcie minutowe w XVII wieku jak najbardziej istniało, tym bardziej, że za wzór stanowił Londyn, czyli miasto kupców, dla których każda chwila była na wagę złota. Mulgih początkowo był prostym człowiekiem i rzeczywiście nie musiał mieć dostępu do kieszonkowego zegarka (wynalezionego swoją drogą przez Petera Henleinena w 1504 roku), ale mógł go poznać, szlajając się po ulicach Hyruf, co w młodzieńczych latach robił bardzo często. O atmosferze pogoni i wszechobecnego pośpiechu pisze Peter Ackroyd w swojej nieocenionej pozycji „Londyn. Biografia”.
Tak jak pisałem na wstępie książki: „Saga wschodnia: Miasto krwi to opowieść fantasy, aczkolwiek nawiązująca do kilku istotnych wydarzeń historycznych”. Moim celem było napisanie powieści fantasy, nie historycznej, co najwyraźniej Panu Tomaszowi umknęło. Jeżeli jednak sięgniemy do źródeł, to okaże się, że wysnuty zarzut jest zupełnie bezpodstawny. Wskazówka minutowa pojawiła się w 1676 (Daniel Quare), a sekundowa(!) w 1680. Ustalone daty w powieści fantasy – podawane pod rozdziałami – nie mają ścisłego odwzorowania czasowego, za kryterium przyjąłem XVII wiek. A ponieważ wskazówka minutowa, jak i sekundowa w tym okresie się mieściły, uznałem, że bohater może użyć takiego określenia z perspektywy pierwszoosobowej. Tak już zupełnie poza moją powieścią, sformułowania czasowe padają nawet w powieściach Stevena Saylora, który jak wiadomo specjalizuje się w starożytności.
Tomasz Antosik: Dodam, że sam prowadzę od ponad dekady sesje RPG, gdzie moi gracze poprzez wiele sesji rozwijają postać, która to poprzez swoje czyny, wybory doznaje pewnego progresu. W "Mieście krwi" zaś mamy karykaturalny wręcz rozwój w ciągu jednej nocy, gdy z tłamszonego syna pijaczyny, nasz bohater staje się niemal assasinem.
Odpowiedź: W moim przekonaniu taką sugestię mogła podać osoba, która przeczytała książkę bardzo niechlujnie. Bohater w żaden sposób nie odmienia swojego życia z dnia na dzień. Tortury psychiczne stosowane przez jego ojca (zaakcentowane w rozdziale) oraz brak akceptacji ze strony środowiska (z powodu kalectwa nogi i obwisłej twarzy) trwają 18 lat. Bohatera poznajemy w momencie, kiedy dopiero zacznie odkrywać swoją przeszłość, co zresztą ma miejsca na kolejnych stronach książki. Postać Mulgiha była budowana na prawdziwych historiach osób z rodzin patologicznych i są one potwierdzone przez pitavale – albo książkę Heleny Kowalik „Warszawa kryminalna” – gdzie syn morduje ojca tyrana z miłości do matki, bez względu na to, jak wcześniej był wrażliwą jednostką. Nie widzę natomiast istotnej korelacji między prowadzeniem sesji RPG i budowaniem rysów psychologicznych postaci, jeśli poświęcona uwaga powieści jest tak powierzchowna.
Tomasz Antosik: Główny bohater - pamiętajmy, że syn czeladnika, którego ojciec nigdy nie zadbał o edukację - czyta rewelacyjnie, to już jest wręcz oczywiste. Potrzebne jest to do akcji powieści, zatem autor uznaje: niech potrafi czytać. Bo i niby dlaczego miałby mieć z tym problem? To kolejna perełka w kwestii znajomości realiów świata.
Odpowiedź: Pan Tomasz zarzuca mi w swojej recenzji „buńczuczność”. Trudno mi przyjąć to do wiadomości, kiedy sam autor wykazuje się historyczną ignorancją, a ponadto w swoim sztandarowym – przeze mnie wyboldowanym – przykładzie popełnia niewybaczalny wręcz błąd nadinterpretacji. Nigdzie nie napisałem w powieści, że ojciec głównego bohatera nie zadbał o jego edukację. Ten wniosek jest czystym wymysłem Pana Tomasza. Ponadto przeciętny, XVII-wieczny obywatel, wywodzący się z warstwy mieszczańskiej, bardzo często miał wykształcenie przynajmniej podstawowe, otrzymane w szkole parafialnej. Uczono tam podstawowych umiejętności (poza mininstranturą), jak czytanie i pisanie. Jeżeli moje słowa nic nie znaczą, proszę sięgnąć do tego znakomitego opracowania, dostępnego zresztą w formie elektronicznej: www.wilanow-palac.pl/edukacja_w_polsce_w_xvi_i_xvii_wieku.html
Mulgih chodził do takiej szkoły o czym świadczy choćby to zdanie: "Potem przytoczyli przypowieść o celniku - dokończył Paugli. Znałem ją od początku do końca. Nauki Thabeeta (ksiądz – przyp. autora) w końcu się przydały." Ponadto jest to saga, przewidziałem dla niej trzy części, a więc pewne sprawy będą szerzej wyjaśniane w kolejnych tomach. Najprawdopodobniej błąd w myśleniu recenzenta polega na tym, że zamiast o XVII wieku, miał na myśli XII.
Tomasz Antosik: Na koniec hit. Wspomniane jest łóżko w jakieś melinie, które jest wyściełane . no czym? Ano proszę Państwa. gazetami!? Toż to ręce mi opadły. Jakimi, kurna, gazetami? Skąd by je w XVII wieku wzięli na tej melinie?
Odpowiedź: Niestety „hitem” wypowiedzi Pana Tomasza jest elementarna niewiedza na temat XVII wieku. Jego absurdalny zarzut zostanie obalony przez każdego, kto wykaże odrobinę wysiłku i wpisze w wyszukiwarkę „gazeta XVII wiek”. Okaże się, że pierwsza gazeta została wydrukowana w 1609 roku („Relation” w Strasburgu i „Aviso” w Wolfenbuttel), natomiast pierwsza gazeta codzienna pojawiła się już w Lipsku w 1650 roku. Nie ma chyba sensu dalej wypisywać, że w Polsce pierwszym był Merkuriusz Polski Ordynaryjny, a pierwsze wydanie miało miejsce 3 stycznia 1661 roku...
Poza tym należy się sprostowanie, ponieważ Pan Tomasz nie podjął tego wysiłku. Gospoda, w której znajdował się bohater była renomowana i nie przebywały w niej prostytutki, o czym świadczą te dwa krótkie fragmenty z ksiażki: „Munn zajmował trzy piętra willi, należącej kiedyś do bogatego arystokraty (...)”. „Zarzucała mi nierząd, ale ja przecież doskonale wiedziałem, że w Munn nie ma prostytutek. Tak porządna gospoda nie ryzykowałaby swoją reputacją (...)”.Z dalszej fabuły wynika, że w Munn jednak przebywały luksusowe prostytutki, tylko działały pod przykryciem. Pomieszczenie – nazwane przez Pana Tomaza „meliną” – w której się znalazł bohater, było na samym strychu, w najmniej reprezentacyjnej części gospody, zaściełane brudnymi i zużytymi gazetami.
Tomasz Antosik: I takich to smaczków jest więcej. Bo o rozpuszczonych włosach kobiety, która tak się nosi, mimo, że jest mężatką, to nie będę wspominał. Ktoś tu pewnie oglądał serial "Filary Ziemi", gdzie takich bubli jest multum. To i się pewnie zainspirował.
Odpowiedź: Nie wiem jak Pan Tomasz prowadzi analizę tekstu, natomiast jest to już kolejny raz, kiedy jego argument nie ma żadnego potwierdzenia. Zacznijmy od tego, że książka „Filary Ziemi” Kena Foletta swoją akcję ma za czasów konfliktu Matyldy i króla Stefana (XII wiek), czyli od akcji z mojej powieści jest ponad 450 lat różnicy. Średniowiecze już dawno za nami, podobnie jak pewne zwyczaje.
Proszę pamiętać, że Silla była dawną prostytutką, a ślub kapliczny (jest o tym sucha wzmianka niczego niesugerująca) w domyśle mógł zostać udzielony tylko przez księdza, który sam miał sporo za uszami. Silla mogła nosić włosy jak jej się żywnie podobało, bo nie pracowała i nikt nie musiał wiedzieć, że jest zamężna. Tym bardziej jest bzdurą, że kobiety nie mogły mieć rozpuszczonych włosów. Te, co nie nosiły peruk, bo nie było ich na to stać, właśnie miały rozpuszczone włosy, często z krótką grzywką i lokami nad uszami, a włosy z tyłu zebrane w węzeł. Spinanie włosów pod czepek lub w ogóle wiązanie miało cel głównie praktyczny, bowiem ułatwiało pracę np. praczkom. Ponadto ten szczegół podniesiony do rangi zarzutu w przypadku powieści fantasy, jest dosyć komiczny. Gdybym pisał powieść historyczną na pewno wcześniej szukałbym odpowiedzi na to pytanie albo z kimś je skonsultował.
Tomasz Antosik: Inne bezmyślnie zastosowane nazwy: mieszkania (skąd takie się wzięły???, psychiatryk - bez komentarza, do końca dnia roboczego!
Odpowiedź: "Starałem się odepchnąć myśl, że mogli już dawno opuścić mieszkanie." Jest to jeden jedyny przykład w książce, kiedy użyłem tego słowa. Tutaj należy wziąć pod uwagę fakt, że użycie słowo "izba", "domostwo", "lokum" etc. w tym konkretnym przypadku, w odniesieniu do kamienicy, brzmi sztucznie. Proszę zauważyć, że już od starożytności, biedniejsza część mieszkańców mieszkała właśnie w taki sposób, czyli dom w dom, drzwi w drzwi, czyli zasada mieszkaniowa obowiązywała. W przełożeniu na język polski i w odniesieniu do tej konkretnej sytuacji uznałem, że takie słowo nie pozwoli zatrzymać się Czytelnikowi i zastanawiać, co miałem na myśli. Swoją drogą nie da się ukryć, że jest to drobnostka.
Dla ścisłości nie użyłem słowa „psychiatryk”, tylko "szpital psychiatryczny" (raz na stronie 40). W tym wypadku Pan Tomasz ma rację, popełniłem (niecelowo) rzeczywiście błąd merytoryczny, do którego się przyznaję. Zamiast szpital psychiatryczny, oczywiście powinien być szpital dla obłąkanych lub po prostu szpital, tak jak używałem tych określeń w pozostałych miejscach powieści. Fabuła oparta na fantastyce niestety nie tłumaczy tego błędu. Nie zostało to też wychwycone ani przeze mnie w trakcie korekty autorskiej, ani później przy redakcji.
Żeby była jasność: niedziela była dniem wolnym od pracy, a tego dnia przykładny katolik szedł do pracy. Dzień roboczy funkcjonował, jak najbardziej, i był on od poniedziałku do soboty. Wyjaśniam to zresztą w powieści: "Przerwy robił sobie tylko w niedziele, kiedy nie działała żadna gospoda, albo gdy pozbył się wszystkich pieniędzy i nikt z jemu podobnych nie miał choćby złamanego dalera na roztrwonienie przy kuflu piwa." To, że my współcześni myślimy w tych kategoriach (dzień roboczy kojarzy nam się jako wynalazek współczesności) to nie znaczy, że ludzie tamtych czasów nie odróżniali dnia pracy od dnia wolnego. Zadaniem autora jest również to, by Czytelnik miał do dyspozycji jak najprzystępniejszy tekst.
Tomasz Antosik: Akcja pędzi, bohater rośnie w silę, nie minie dłuższa chwila i stanie się niemal przywódcą przestępczego światka, wszak rozmawia z szefem szefów już niemal per ty od razu, za nic mając klasy i statusy społeczne.
Odpowiedź: Mulgih doskonale zdawał sobie sprawę z własnej wartości i celowo nie zwraca się do króla świata przestępczego na "sir". Jest nawet wytłumaczenie w rozmowie z Rotto: - "O mnie z samego rana słuch zaginie. To, czy inne miasto, co za różnica? A Garlon zostanie bez mandragory, wy prawdopodobnie bez głowy. Kto na tym gorzej wyjdzie?" Obaj (Mulgih i Garlon) wiedzą, że siebie potrzebują i oddalają takie drobnostki na drugi plan. Liczy się brutalna wspólnota celu. Jest to natomiast kwestia interpretacyjna. Pan Tomasz mógł odnieść takie wrażenie, natomiast mój cel był inny, który najwidoczniej w tym przypadku nie został rozpoznany.