Wieża spadochronowa - Kazimierz Gołba
Autorka recenzji: Katarzyna Bereta
Gorzkie studium psychologiczne i socjologiczne
Nowe wydanie Wieży spadochronowej K. Gołby w opracowaniu K. Heskiej-Kwaśniewicz, z szerokim posłowiem jej autorstwa oraz zdjęciami przedwojennych Katowic pojawia się w bardzo dobrej chwili. Niedawno świętowaliśmy 25 lat wolności i wielu młodych mogłoby powtórzyć za Stachem Jadwiszczokiem: „Czemuż ci sami ludzie, którzy przed dwudziestu laty życie stawiali na kartę, tak teraz o nie drżą?”.
Mogliby oni, podobnie jak bohater powieści, przeżywać gorycz poznawania okrutnej psychologicznej prawidłowości, która leży u podłoża wojny pokoleń. Młodzież każdej epoki jest pełna ideałów i buntu przeciwko skostnieniu starszych. Ci drudzy zaś to zawodowi sceptycy, cynicy, zdystansowani i chłodni realiści. Wieża spadochronowa ukazuje przede wszystkim rozdźwięk pomiędzy pokoleniami i wielki zawód, jaki harcerzowi wychowanemu w szacunku do powstańczej krwi jego przodków czynią właśnie owi bohaterowie przeszłości. Co z nich pozostało? Czy tylko piedestały, z których szybko i gorliwie uciekli do bezpiecznych kryjówek? Nawet, jeżeli ucieczka dotyczyła pojedynczych jednostek, to musiała wywołać u młodego harcerza ogromny wstrząs.
Książka Gołby jest więc o wiele bardziej studium psychologicznym i socjologicznym niż historycznym. Choć ten ostatni aspekt nie jest oczywiście marginesowy, ale pisano już o nim wiele, dlatego akcent położyłabym na obserwacjach pierwszego i drugiego rodzaju. One zresztą w ogóle są znamienne dla pisarstwa autora Rekrutów. Gdy spojrzymy na Wieżę spadochronową przez pryzmat przedwojennej powieści Młodzieżowcy, zauważymy, że Gołba jest bystrym i uważnym obserwatorem życia społecznego oraz meandrów ludzkiej psychiki. Dostrzeżemy też, że pod warstwą fabularną − zawsze bardzo pieczołowicie opracowywaną − umieszcza pogłębioną analizę jakiegoś problemu. Co więcej, pisze on o bardzo trudnych sprawach nie językiem bogobojnym i świętonarodowym, ale zaprawionym goryczą.
Jego proza jest gorzka, bo jest prawdziwa. Jest często ironiczna, bo wtedy łatwiej czytelnikowi dostrzec i zaakceptować własne wady. Elementami groteski posłużył się w Młodzieżowcach. Wieża spadochronowa jest natomiast bolesna, gdyż obala wręcz niedotykalny mit polskiego września. Obnaża tchórzostwo władz, chaotyczność działań, kompletne nieprzygotowanie do obrony, które dodatkowo skontrastowane z precyzyjnie ułożonym i konsekwentnie realizowanym niemieckim planem ataku przyrównuje II Rzeczpospolitą do zwierzęcia w potrzasku, miotającego się i podejmującego w panice nieudane próby uwolnienia się. Właśnie to jest w powieści najbardziej gorzkie, że ów patriotyczny zryw, jaki naród miał podjąć we wrześniu 1939 roku, nie był wcale powszechny. Co więcej, tchórzostwo, bezmyślność i chaos dotknęły nie młodych i niedoświadczonych, którym można by podobne zachowanie wybaczyć i zrzucić na karb wieku, ale starszych, dawnych bohaterów powstań oraz lokalne władze, które uciekały niczym szczury z tonącego okrętu. Ta marynistyczna metafora znajduje zresztą swoje uzasadnienie w tekście, gdyż tytułowa wieża to najwyższy maszt w Katowicach, pod którym miasto-statek zalewane jest hitlerowską falą. Cała zaś walka o to, by statek utrzymał się na powierzchni, spadła na barki praktykantów pokładowych, którzy bez kapitana i oficerów próbowali zrobić, co w ich mocy, aby nie pójść na dno.
To gorzka książka, gdyż pokazuje zupełne nieprzygotowanie Polski do wojny: „Źle uzbrojony żołnierz polski piersią zastawiał drogę niemieckim czołgom”. Chwała wojskowym za taką odwagę, jednak rządowi słusznie należał się ten literacki policzek. Owo nieprzygotowanie bowiem wynikało nie tyle z faktu, że w 1939 roku byliśmy państwem na dorobku, ile nade wszystko z pewnej niefrasobliwości, która jest naszą narodową wadą. Do wszystkiego podchodzimy z zasadą: „jakoś to będzie”, a ułańska fantazja pozwala nam śnić o wielkich zwycięstwach, ale już trudniej przychodzi nam metodyczne przygotowanie wojny i realizacja planów. Dramat początku okupacji w bardzo ostrych słowach ukazuje Stachowi jego niegdysiejszy polonista: „jesteśmy oszukani przez własny rząd… przygotowania do wojny były tylko na papierze… brak samolotów, czołgów, amunicji… dowództwo straciło głowę… bitwa o Śląsk już przegrana…”.
Gołba pokazuje również, że Polaków we wrześniu zgubiła pewność siebie i brak wiary w wybuch wojny. Niemal nikt nie wierzył, że do niej dojdzie, z tej pewności czerpano siłę i ona też stała się przyczyną porażki. Chociaż po niemieckiej agresji kto mógł, łapał za broń, jednak te pojedyncze zrywy, niepołączone jednym silnym i spójnym dowództwem, były niczym naparstki wody wylewane na pożar trawiący coraz większe połacie lasu.
Autor winę za klęskę września na Śląsku wyraźnie przypisuje władzom województwa i Katowic, które nie wsparły mentalnie mieszkańców, ale w obliczu hekatomby wybrały dezercję. Winę przypisuje również wojsku polskiemu, które nie przysłało posiłków. Ten brak odsieczy wywołał u Ślązaków poczucie ponownego opuszczenia, przekonanie, że są poświęcani na ołtarzu narodowych interesów.
Gorycz powieści Gołby wyraża się również w tym, że wobec deficytu pomocy z zewnątrz w sercu młodego, nieco naiwnego chłopaka rodzi się pragnienie wspomożenia walczących oddziałów. Wobec braku przygotowań i wsparcia rządu cała przyszłość Polski wepchana została przez rozwój wypadków w ręce gorliwych i patriotycznie nastawionych harcerzy, którzy choć gotowi złożyć własne życie w ofierze, to w rzeczywistości byli przecież ofiarami nieodpowiedzialności władz państwa i dowództwa wojskowego, wykorzystujących ich wiarę w Polskę, niewinność, naiwność, czystość intencji i wolę walki.
Jest jeszcze jedna gorzka warstwa. K. Heska-Kwaśniewicz trafnie ujęła ją w słowach: „zbiorowy portret Ślązaków w momencie wrześniowej klęski jest przeciwstawny jednobarwnej martyrologicznej ekspresji. Obok strzałów witają Niemców także kwiaty. Potęguje to tragizm (…), gdyż ujawnia, jak wrzesień na Śląsku dramatycznie podzielił ulice, domy i rodziny”. Pisarz problem ten najlepiej wyraził w rozważaniach Wiktora Jadwiszczoka nawołującego ludzi do pobudki i udzielenia pomocy harcerzom. W pewnym momencie pojawiły się w nim wątpliwości, czy jego apel ma sens: „Daremnie wołasz! Próżne twe zabiegi! (…) Ledwo świt wstanie, zaczną piec dla zwycięzców kołacze, wiązać bukiety kwiatów, aby je rzucać pod nogi wehrmachtu i gardła do hajlu sposobić. Po cóż ich budzić, gdy o Hitlerze śnią?”. Wieża spadochronowa pokazuje to dramatyczne rozbicie Górnego Śląska. Z tego powodu obrona była tutaj jeszcze trudniejsza niż w głębi kraju. Być może z tego też powodu pozostawiono Śląsk samemu sobie?
Zakończenie powieści jest jednak podnoszące. Chociaż umierają bohaterowie, to „rodzi się legenda bohaterskiej obrony miasta”, jak pisze Heska-Kwaśniewicz. I tej legendy potrzebują dzisiejsi młodzi, by stawić czoła współczesnym demonom.
---------------------------------------
Kazimierz Gołba: Wieża spadochronowa. Oprac. Krystyna Heska-Kwaśniewicz. Katowice 2014, ss. 250.