Shantaram - Gregory David Roberts
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Shantaram, czyli próba autobiografii
„Pisanie było jedną z rzeczy, które mnie ocaliły: dyscyplina i abstrakcja codziennego wyrażania życia w słowach pomogły mi walczyć ze wstydem i jego kuzynką rozpaczą”.
Gregory David Roberts
Sięgając po tę całkiem godnych rozmiarów powieść, z pewnością można zadurzyć się w pierwszej części opowieści G. D. Roberts`a, który wprowadza nas w swą fabularyzowaną autobiografię od czasu ucieczki z australijskiego więzienia, w którym miał spędzić dwadzieścia lat za napady z bronią w ręku. Rozłam rodziny, utrata córki, uzależnienie od prochów, w końcu napady z bronią w ręku – wszystko to sprawiło, że bohatera musiała spotkać zasłużona karma. Jednak z więzienia o zaostrzonym rygorze uciekł do jednego z najtłoczniejszych miast świata – Bombaju.
Dzięki pisarskiemu talentowi autora poznajemy różne zakątki tego niezwykłego patchworkowego miasta-świata. To ono mieści w sobie – bagatela – miliard mieszkańców z dwustoma językami. Poznajemy różne zwyczaje hindusów, czujemy woń kadzideł, perfum, przysmaków, zlewających się z intensywnym odorem odchodów, dochodzących z rozległych pobliskich slumsów.
Przede wszystkim jednak poznajemy urok bezinteresownej przyjaźni bohatera z Prabakerem, jego przewodnikiem i „bratem”, który nawet na pół roku zaprosił Lina – bo tak nazwał Australijczyka – do swej wioski, w której również dzięki drobiazgowym opisom, wchłoniemy zwyczaje jej mieszkańców.
Jednak to, co sprawia, że trudno jest nam usiąść i po prostu cieszyć się tą książką, jest jej hiperboliczna, przerysowana opowieść, w którą trudno nawet czytelnikowi z najbardziej elastyczną wyobraźnią, uwierzyć. Roberts w sposób pamiętnikarski opisuje konkretne doświadczenia. Jednak za każdym razem – i to właściwie już u progu rozwinięcia fabuły – jego bohaterowi przydarzają się niesamowite (pechowe?) rzeczy: oto na przykład stacjonując w wiosce przyjaciela nagle dochodzi do wielkiej powodzi, której jest świadkiem, zostaje również napadnięty przez bandytów i doszczętnie przez nich okradziony, co po powrocie do Bombaju zmusza go do zamieszkania w slumsach. Jednak już pierwszego dnia przybycia do tego cuchnącego odorem, brudem, biedą i chorobą miejsca, prawie traci dach nad głową w wyniku pożaru, do jakiego dochodzi. Dzięki pomocy w jego ugaszeniu zostaje natychmiast włączony w ogniwo współbraci slumsów. Nie zważając na swoje życie, służy tubylcom za „lekarza”, walcząc z cholerą panującą w slumsach i zbierającą okrutne żniwa. Odwaga i oddanie się służbie najbiedniejszym przynoszą mu sławę i dobre imię. Gdy ma spotkać się ze swą przyjaciółką Ullą – zostaje nagle obezwładniony przez tutejszą policję i wtrącony do więzienia, a gdy ma już zamordować kobietę, która go wydała, okazuje się, że nie jest w stanie tego zrobić, gdyż kobieta została już dotkliwie sponiewierana przez innych oprawców, itd., itd…
Oczywiście sam opis pobytu w więzieniach jest fascynujący i czyta się owe rozdziały jednym tchem. Podobnie rzecz ma się z udaniem na wojnę do Afganistanu, by dostarczyć broń okupowanym przez Rosjan bojownikom Allaha.
Cóż powiedzieć – „Shantaram” to dobrze skrojona powieść awanturniczo-gangsterska, posiadająca wszystkie niezbywalne znamiona bestsellerowej historii: znajdziemy w niej bowiem miłość, zdradę, tchórzostwo, odwagę, śmierć i życie. Niekiedy piękny, poetycki język przeplatać się będzie z filozofią życia bohatera oraz z zapoznanym modelem kosmologicznym życia jego przyjaciół. To, co napędza dodatkowo tę powieść, to jej demiurgiczna teleologiczna siła – tu wszystko ma swój cel i pomimo pozornego chaosu – porządek. Bohater, choć jest ściganym listem gończym gangsterem, stanowi rodzaj tych „dobrych” i „myślących”, zanim podejmie walkę z przeciwnikiem.
Powieść, która niewątpliwie powinna zostać zekranizowana, bowiem jej narracyjny żywioł wydarzeń zdecydowanie się tego domaga, powinna zostać pozbawiona jednak wielu nużących nas scen – ot, choćby historii z nieszczęsnym niedźwiedziem, czy przesiadywania w sławetnej gangsterskiej knajpie „Leopold”.
Wakacyjne czytadło – zdecydowanie tak. „Święty Graal” - jakim ją hucznie ochrzcił Marcin Meller – zdecydowanie nie.
-------------
Dziękuję Przyjacielowi za otrzymany podarunek i obiecuję, że jeśli otrzymam od niego "Cień góry" - kontynuację "Shantaram", to na pewno również przeczytam :-)