Zwariować z życia - Jan Rybowicz
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
W pułapce świata
W moich książkach nie ma Prawdy. Jest w nich tylko moja własna, osobista prawda. W moich książkach nie ma ludzi z krwi i kości, są w nich tylko ludzie z papieru i farby drukarskiej. W moich książkach prawdziwe są tylko słowa, być może.
Jan Rybowicz
Tych, którzy poznali już twórczość Janka Rybowicza, choćby za sprawą kultowych źródeł – zespołu SDM, czy też książki Jana Marxa „Legendarni i tragiczni” – z pewnością ucieszy wydana niedawno książka „Zwariować z życia”. Tym z kolei, którym nazwisko Rybowicz nic jeszcze nie mówi, z radością polecam wydane dzieło lisiogórskiego pisarza i poety, dla którego wnikliwa obserwacja życia oraz międzyludzkich relacji stanowiły clou całej jego twórczej drogi.
W niniejszej książce staniemy twarzą twarz z różnej maści bohaterami „Wiochy Chodaków” – jak to zwykł mówić dowcipnie, acz ironicznie i pogardliwie o swych lisiogórskich pobratymcach Rybowicz. W dwadzieścia historii wprzęgnięte zostały losy w przeważającej mierze straceńców, utracjuszy i wykolejeńców. Na ile wiernie pisarz zobrazował swych „braci w piwie”, z którymi często zasiadywał w lokalnej spelunie, spijając wysokoprocentowe trunki, a przy okazji jeszcze mocniejsze opowieści – nie wiemy. Wiemy jednak, że za brutalny obrys co poniektórych charakterów „Wiochy Chodaków” został znienawidzony przez swych sąsiadów, którzy choćby dziś zapytani o Janka Rybowicza - albo wykręcają się niepamięcią, albo opisują go jako nieroba, pijaka, wałkonia i awanturnika.
„Wielka sztuka rodzi się zwykle ze sprzeczności, bywa rozpięta pomiędzy dwoma biegunami: anielskością i diabelskością. Tak było też w przypadku buntownika z Lisiej Góry” – napisze we wstępie niegdysiejszy przyjaciel Janka, Józef Baran. Doda również, że pobliska knajpa służyła mu za „konfesjonał”, w którym często i chętnie zasiadał. Z pewnością owa knajpa stanowiła dla niego specyficzny rodzaj laboratorium. To tu dokonywał przeróżnych mentalnych eksperymentów, to w niej również rodziły się literackiej pomysły.
Nie powinno więc nas dziwić, że opowieści Rybowicza są głęboko zakorzenione w życiu. Nasączone jednak egzystencjalnym kwasem, bywają gorzkie w przełyku niczym pokruszona tabletka. Nie koją jednak. Bodą nas swą „prywatną”, okrutną prawdą, ukazując człowieka w całej jego parszywości.
Niewątpliwie najmocniejszym opowiadaniem zawartym w tym dziele jest „I przyszedł Szatan”. Autor opisuje w nim jeden dzień z życia bohatera, do którego przybywa tytułowy „Szatan” – krewniak – z sześćdziesięcioprocentową eksportową śliwowicą i uporczywie zachęca do picia. Wiadomo, że w starciu z Szatanem tylko Bóg wygrywa… Jesteśmy więc świadkami powolnego upadku bohatera, który w jednej chwili sprzeniewierzył się swemu pół roku temu złożonemu postanowieniu, by nie pić… Niniejsze opowiadanie może skojarzyć nam się z ”Pętlą” Marka Hałaski – tekście o podobnym wydźwięku.
Kolejne – ciekawe, mocne i równie dramatyczne – są „Listy do Elżbiety”, w których bohater – Janusz Fiszbach – opisuje swoje „zdziwienie miłością”, która dopadła go okrutnie, masochistycznie i straceńczo. Zaskakuje nas w nich śmiałość wyznań czynionych przez rzeczonego nieznanej mu bliżej dziennikarce, która odbyła z nim wywiad dla lokalnej gazety.
Bohater (alter ego samego autora) bywa w nich podległy, ale i porywczy, delikatny, ale i natrętny, przymilny, ale i agresywny…
A zatem „Zwariować z życia”. Z „życia”, czyli z czego? Z miłości, piękna, dobra, wierności prawdzie, którą dźwiga się na barkach do śmierci niczym krzyż? Bo przecież w świecie Rybowicza miłość, piękno, dobro i prawda bolą i jątrzą w ranie, którą jest samo życie. Można zagłuszyć ten ból na dwa sposoby: narkotykiem, uśmierzającym zmysły albo twórczością, ujarzmiającą w jakiejś mierze ów skandal życia. Obiema drogami podążał Janek. Zabiły go one i ocaliły jednocześnie.