Mistrzyni burz - Waldemar Płudowski
Zawsze z wielką sympatią odnoszę się do autorów debiutujących, którym udaje się, najczęściej po niemałych trudach, wydać swoje pieszczone zapewne z wielką czułością dzieło i wystawić je na bezlitosną chłostę krytyków, od których kapryśnych wyroków tak często zależy liczba i entuzjazm przyszłych czytelników. Uważam, że wymaga to nielichej odwagi i pokory w podejściu do samego siebie, dlatego podziwiam tych, którzy są gotowi oddać to, co najbardziej intymne pod osąd innych- często niesprawiedliwy, nieprzemyślany, a co za tym idzie- krzywdzący.
Waldemar Płudowski jest jednym z tych właśnie, których podziwiam za odwagę debiutu. Jako miłośniczka fantasy zasiadłam do lektury jego "Mistrzyni burz" pełna wiary i pozytywnego nastawienia. Nieco brakowało mi choćby słowa o autorze na okładce, ale zarys postaci bohaterek, który na niej przeczytałam, napełnił mnie zaufaniem, iż podróż do Nibylandii tego autora będzie wielką przyjemnością dla kogoś, kto ceni sobie oderwanie się od przyziemności i zwykłych spraw.
I tak jest rzeczywiście. Trudno rzec, iż to, co odkrywamy przewracając kolejne strony książki Płudowskiego jest podobne do szarej codzienności, która zwykle otacza człowieka. Autor odkrywa przed nami hojnie świat swej wyobraźni (aż na 457 stronach!), zapełniając go postaciami o wyraźnie zaakcentowanych cechach swych indywidualności, otoczonymi przez tak mityczne stworzenia jak pegazy czy smoki (te ostatnie może nie występują bezpośrednio, ale z licznych wzmianek możemy wnioskować, iż nie są dla bohaterów stworzeniami wziętymi li tylko z legend). Umiejętności bohaterów również są dalekie od ograniczeń typowych dla zwykłego śmiertelnika- w końcu tytułowa bohaterka to jedna z wielu zamieszkujących strony tej powieści czarownic! Rycerz, należący do wiodących postaci "Mistrzyni burz" posiada artefakty w postaci cudownego uzbrojenia, itd. Wszystko, co w realności śmieszne, a w fantasy absolutnie oczywiste.
Jak wspomniałam, jestem wierną czytelniczką tego nurtu i bez zastrzeżeń przyjmuję wszystko, co autor uzna za stosowne w danej powieści potraktować jako realia. Dlaczego zatem, czytając "Mistrzynię..." cały czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, ze jestem na taką lekturę... za stara?
Moim skromnym zdaniem nie powinien sięgać po książkę Płudowskiego ten, kto jest krytyczny wobec postaci nakreślonych jedną wyraźną kreską, nacechowanych jednoznacznie charakterologicznie, bez tych wszystkich odcieni szarości, które nie pozwalają nam na radykalne orzeczenie: to dobry bądź zły człowiek. U Płudowskiego bowiem nie będziemy skazani na wahania co do wyrokowania o bohaterach. Nie spotkają nas też niespodzianki, które zmuszą nas do zweryfikowania swych ocen. Bohaterowie są jednoznaczni... z przewagą tych poczciwych. Mój ulubiony pod tym względem epizod ze zbójcami potwierdza to spostrzeżenie i nasuwa jeszcze jedno; opisywany autor nie chce epatować zbyt często nadużywaną, być może nawet w nurcie fantasy, przemocą, nie traktuje czytelników brutalnością i brudami życia. Jest dość... niewinny. Stąd nieporozumieniem będzie szukanie w tym dziele pełnego wydania tego, co zwie się prozą życia.
Takie prawo autora- to on decyduje przecież o obliczu stworzonego przez siebie świata. Ale właśnie dlatego książki tej nie polecałbym każdemu. Jest ona dla czytelnika gotowego zaufać autorowi na tyle, by uwierzyć w reguły świata rządzonego tym, co szlachetne i wzniosłe, a nie tym, co kieruje zaspokojeniem pierwotnych instynktów człowieka. Oczywiście nie oznacza to, że u Płudowskiego zło nie istnieje- o czymże autor snułby opowieść przez tyle stron? Ale rozgrywki złego i dobrego są poprowadzone w taki sposób, który każe mi napisać już tylko jedno: Czytelniku krytyczny i żądający pełnych realiów w działaniach motywujących bohaterów- odpuść sobie tę lekturę. Ona jest dla tych, których umysły są świeże i nieskażone zbytnią tendencją do porównań. Osobiście polecam młodym- duchem lub wiekiem. Waldemar Płudowski zabierze Was w długą, magiczną podróż.
Agnieszka Antosik