M jak Mi_ość - Romana Cegielna-Szczuraszek

Roma 2024 tomik.jpg

Autor recenzji: Igor Frender

 

Romana znajduje wyjście

 

Rzadko zdarza mi się pisać o książkach, które mi się nie podobają, i nie inaczej jest tym razem, bo książka Szczuraszkowej jest, co oczywiste, po prostu bardzo dobra. Nie chcę używać słowa "wybitna", bo w poezji rzadko to się zdarza, i chyba trzeba to powiedzieć stanowczo (może dotrze to do poetów, których przerosło własne ego) – niech wreszcie wybrzmi, że już się nie zdarza. "Bardzo dobra" w zupełności wystarczy. Idźmy jednak dalej, bo droga jest naprawdę kręta, pełna emocji i zrywów fantazji. Tu nie ma nudy – skoro już wiemy, o co chodzi, to proszę państwa, tę pozycję trzeba koniecznie poznać. Startujmy, meta jest daleko.

Narracja Szczuraszkowej potrafi zachwycić, ale także wprowadzić w ciemny tunel, z którego trudno się wydostać. Na szczęście istnieje wyjście – wystarczy przeczytać jeszcze raz, by zrozumieć, że nic złego się nie dzieje, że to wciąż tylko tekst. Rzeczywistość bywa zbolałym psem na łańcuchu. I trudno. Trzeba szczekać.

Poezja Madame Szczuraszkowej jest pełna blizn. Blizny podobno zarastają, ale nigdy nie odchodzą w niepamięć. Przeciwnie – przypominają o tym, co się wydarzyło. Są jak kawałki chleba, które wzmacniają głodnego człowieka. Doświadczają go, rzucają na kolana, by potem wzmocnić, ale smutek i zaduma pozostają – nawet nie próbuj się schować.

Znowu włączył mi się miejscami ten akademicki "ryk" pouczeń, którego nie znoszę – to jak noszenie przyciasnej kurtki i udawanie, że pasuje, zwłaszcza gdy towarzystwo zaczyna w to wierzyć. A prawda jest taka, że czasami inaczej napisać się nie da, szczególnie we wstępie. Poezja ponoć rządzi się swoimi prawami, które są naciągnięte jak guma od majtek, a to skojarzenie wcale nie jest nieadekwatne, bo poezja też potrafi budzić żądze doznań.

I proszę, nie mówcie mi o "strumieniu świadomości"( że tak powstają wiersze i nie tylko ) Wolę prawdę Witkacego, który obalał pół litra do obiadu, a potem z apetytem zjadał deser. Strumień czegoś tam pozostawmy na polnej drodze Idiolatrii – nie idźmy tą drogą!

Podobnie ma się rzecz ze szczerością u Madame Szczuraszkowej, która wierszami potrafi przywalić, a nawet „znokautować”. Robiła to już kiedyś Świrszczyńska – ostro i na temat. Ale ten nokaut nie boli, on uczy, że życie nie jest ani czarne, ani białe, i nie składa się wyłącznie z dobra (bo zło – jak sama poetka podkreśla – to nieodłączna część ludzkiej natury, i nie ma co w tym garze mieszać). Jest tu jednak coś więcej – przede wszystkim wzruszenie nad trudnym losem kobiety, człowieka uwikłanego w zakręty życia. Człowiek stoi przed życiem nagi i nie powinien się ubierać w byle co! Spokojnie, tu lament nie zwisa z drzew, nie płynie morzem ani nie atakuje chmurą. Jest za to cięta puenta (logiczna), która trafia prosto w dziesiątkę i rozwala tarczę! I tak właśnie trzeba! Oj, trzeba, uczmy się.

Co więcej, u Madame Szczuraszkowej mamy ironię i wyraźne znamiona cynizmu, które na tle poważnych wierszy wpisują się niemal idealnie (bo przecież nic nie jest idealne), wkomponowując się jak te przebrzydłe klocki Lego albo jak plomba w bolącym zębie.

Stabilizacji w postaci tortu ze świeczkami nie zastaniemy w tych wierszach,  i bardzo dobrze – jest za to bieg, nieustanny bieg od wiersza do wiersza, od słowa do słowa. I końca nie widać! Ale słychać – nadstawiajcie uszy. Patrzcie i czujcie.

Chce się powiedzieć, że jest dobrze, a nawet wykrzyknąć, że jest bardzo dobrze, ale brakuje tchu od nadmiaru emocji. Trzeba odpocząć i wrócić potem do wierszy Madame Ramony (czy Romany, jak jeden gość kiedyś ją nazwał) i poznawać, po prostu poznawać życie kobiety, która nigdy się nie poddała. Obywatelko, chylę czoła (najpierw się jednak uczeszę), otwieram drzwi i zapraszam do środka.

 

Ramona, tak i jeszcze raz tak, czas przybić piątkę! Mocno, stanowczo z przemyconym uśmiechem!