Zimowy monarcha - Bernard Cornwell
Losy króla Artura i jego rycerzy znają, choćby ze słyszenia, niemal wszyscy. Publikowanie kolejnych grubych ksiąg opowiadających o przygodach mężnego monarchy mogłoby się zatem wydawać posunięciem zbędnym, wszak ile razy można czytać tę samą historię?
Bernard Cornwell, angielski pisarz odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego, zapewne doskonale zdawał sobie sprawę z istnienia mnogiej liczby różnych powieści, wałkujących temat Artura na wszelkie możliwe strony. I choć sam uległ pokusie wzięcia pod pióro tej osławionej postaci, czyni to w sposób odmienny i, nie zawodząc oczekiwania wielbicieli legend arturiańskich, niezwykle fascynujący. W jego opowieść zostajemy wprowadzeni powoli, autor dawkuje nam wrażenia, dokładnie zarysowuje sytuację – nie spieszy się, niczego nie pomija. Wierni czytelnicy doskonale wiedzą, czego mogą oczekiwać; język Cornwella jest bogaty, barwny, często ironiczny i dowcipny, jego świat – wykreowany starannie, od podstaw. Po dłuższym wstępie akcja rozwija się i pędzi, niczym niepowstrzymywana, by wreszcie zatrzymać się, dać czytelnikowi chwilę na nabranie oddechu – i znów mknie do przodu. Krwawe bitwy, intrygujące romanse – zdaje się, że nie ma tematu, w którym Cornwell czułby się obco, doskonale lawiruje między scenami kipiącymi akcją a momentami statycznymi. Wszystko to sprawia, że jego bohaterowie ani przez chwilę nie są papierowymi postaciami, to od początku postacie niejednorodne, obdarzone odmiennymi charakterami, wiarygodne.
Główna fabuła pozostaje taka, jaką znamy, choć aktorzy wydać się mogą nieco odmienieni. Stary król Uther umiera, a ponieważ jego syn zginął już wcześniej na polu walki, następcą zostaje nieletni wnuk zmarłego, kaleki chłopczyk Mordred. Rozpoczyna się walka o opiekę nad dziedzicem tronu, a także o sam tron, do której stają najmocarniejsi władcy ościennych królestw. I tu na scenę wkracza Artur, syn Uthera z nieprawego łoża, doskonały kandydat na króla, młodzieniec dzielny, charyzmatyczny, choć może zbyt szybko ulegający emocjom i słabościom. To on bierze losy kraju w swoje ręce i jako rycerz walczący w imieniu małego Mordreda postanawia bronić granic przed najazdem nieprzyjaciół. Element zamieszania wprowadza też Ginewra, bohaterka, której przedstawienie sprawia autorom chyba najwięcej zgryzoty. Ginewra Cornwella nie jest delikatną i krystaliczną (przynajmniej do czasu) bohaterką z legend, nie jest też pozbawioną rozumu pannicą, jaką wykreowała Marion Zimmer Bradley w „Mgłach Avalonu”, do tej pory najbardziej znanego w Polsce retellingu arturiańskiego. Jest za to kobietą silną, gotową do działania, stawiającą na swoim, kochającą piękno i nieco zagubioną w swych pragnieniach. A jednym z nich stanie się już niebawem Lancelot, który został stworzony tak, by czytelnik mógł nienawidzić go bez przeszkód. Pojawia się też cały szereg postaci znanych miłośnikom legend arturiańskich, ale często z oryginałem łączy je tylko imię, jak jest w przypadku Morgany, Nimue czy nawet samego Merlina. W „Zimowym monarsze” brak postaci płaskich, jednowymiarowych, czego doskonałym przykładem jest główny bohater, Derfel. To nie idealny rycerz okrągłego stołu, a zaledwie jeden z przygarniętych przez Merlina chłopców, dorastający na górze Tor. Dzięki sprytowi, wytrwałości, rozsądkowi (i łutowi szczęścia) udaje mu się przejść przez okres dzieciństwa, przetrwać napaść nieprzyjaciela, zostać rycerzem, zbliżyć się do Artura i przeżyć, by u końca żywota opisać losy najsłynniejszego władcy Brytanii, które możemy, z niekłamaną przyjemnością, zgłębiać.
Cornwell pozbawia legendę odrealnionej magii. Nasz bohater, Derfel, uczciwie i cierpliwie przedstawia królowej swoją, prawdziwą wersję wydarzeń, zmienioną przez późniejsze pokolenia w twór, który zawładnął zbiorową wyobraźnią. To kolejni kronikarze dodadzą miecz w kamieniu, wynurzającą się z jeziora rękę, ugładzą charakter Lancelota. Lecz choć Derfel eliminuje z legendy wszystkie nadnaturalne elementy, nie zaprzecza jednak istnieniu magii wprost. Obserwuje działania Merlina i Nimue, którzy wierzą w swoją moc i widzi, jaki wpływ mają na ludzi wychowanych w duchu dawnej religii. Musi opowiedzieć się po którejś ze stron, wybrać między starą wiarą a nową, chrześcijaństwem, które próbuje zdominować Brytanię. I choć z góry wiemy, jak skończy się ta walka, sam Cornwell wyboru swemu bohaterowi nie ułatwia; przedstawiciele dwóch wrogich sobie obozów – zarówno druidzi i ich kapłanki, jak i księża czy mnisi to osoby pełne słabości, naiwne, chciwe, kierujące się tak samo często prawymi uczuciami jak nienawiścią czy żądzą zemsty.
Tak częste wśród recenzentów porównania Bernarda Cornwella do rzemieślnika są nie tyle chybione, co krzywdzące. Bo choć w każdym jego dziele odnaleźć można znajome elementy i charakterystyczne motywy, każdemu ze swych dzieci pisarz nadaje odmienny, indywidualny rys, jego język jest nienaganny, sposób prowadzenia narracji mógłby stać się wzorem dla wielu pisarzy. Równie nietrafione wydaje się porównywanie „Zimowego monarchy” z „Mgłami Avalonu”, bo choć oba utwory są równie znakomite, podchodzą do tematu w zupełnie inny sposób: powieść Bradley to epopeja fantasy, czerpiąca garściami z arturiańskiej legendy, podczas gdy Cornwell, próbując nadać swej trylogii charakter historyczny, delikatnie odgradza się od odrealnionych historii, składa nieliczne, nie do końca potwierdzone fakty i łączy je z rozbuchanymi wersjami legendy, puszczając oko do czytelnika zaznajomionego z tematem. Król Artur, gdyby tylko istniał, mógłby być dumny z takiego kronikarza.
Sonia Miniewicz