Sprawiedliwość owiec - Leonie Swann
W małej wiosce, wśród zielonych pól Irlandii, dochodzi do morderstwa. Wioska jest jedną z tych, gdzie nie ma prawda nic takiego się wydarzyć – życie tu upływa na pracy, piciu piwa i od czasu do czasu konkurach o kobietę, jedną z nielicznych rozrywek jest doroczny konkurs na najmądrzejszą owcę. A jednak. Pewnego ranka nieco ekscentryczny pasterz George zostanie znaleziony martwy, z wbitym w brzuch szpadlem.
Jak można się spodziewać, przy okazji tego zdarzenia okazuje się, że atmosfera w wiosce nie jest aż tak sielankowa. Prawie każdy ma jakiś motyw, powracają duchy przeszłości, tajone namiętności i mroczne sekrety. Okazuje się, że i sam zamordowany miał niejedno do ukrycia.
Dokąd to zaprowadzi – pyta nas autorka – jeśli śledztwo powierzyć… owcom, które jako pierwsze zobaczyły martwego George’a na pastwisku? Cała historia jest więc opowiedziana właśnie z ich perspektywy.
Prócz tego, że w znajdywaniu tropów i rozwikłaniu zagadki, na swój sposób, radzą sobie znacznie lepiej niż inspektor policji i mieszkańcy wioski, oddanie głosu owcom daje okazję do wielu refleksji i ukazania absurdów, nad którymi nikt się nie zastanawia. Bo dlaczego w największym domu we wsi na ścianie wisi drewniany człowiek bez ugrania i po co ludzie do niego przychodzą? Dlaczego drewniana z zasłoną szopka w tym domu, nazywanym prez ludzi kościołem, pachnie strachem? Dlaczego zmarłych zakopuje się w ziemi jak na rabatkach jakiegoś dziwnego ogrodu – czy ktoś kolekcjonuje dusze? Po co? Na zapas? Dlaczego ludzie są mili dla tych, których nie lubią? Czemu cieszą się, że ktoś, kogo się boją, nie zginął spadając ze skały? Czego szukają ludzie, przeczesujący łąkę i próbujący dostać się do przyczepy kempingowej George’a? Po co w ludzkim stadzie pojawiła się obca? I czemu tak im zależy na jakieś dziwnej trawie?
Przy okazji owce, na czele z najmądrzejszą – Panną Maple (Jak panna Marple u Agaty Christie. Takich drobnych smaczków można znaleźć jeszcze parę. Np. podczas gdy śledztwo dotyczy zabójstwa George’a Glenna, wioska nazywa się Glenkill), stanowią zbieranine różnych charakterów, postaw i doświadczeń.
Owce nie są ludźmi w krzywym zwierciadle, jak u Orwella, tylko obserwatorami, którzy pokazują, przez pryzmat swojego stada i życia na pastwisku, jak wiele w życiu ludzkiej społeczności dwulicowości i przeróżnych absurdów.
Nie jest może książka aż tak bardzo filozoficzna, jak ma to w podtytule. Na pewno jest za to zabawna, lekka, a przy tym wcale niegłupia. Trudno nie dać się zauroczyć.
I jeszcze mały plus za wydanie (Amber, 2006) – w zielonej sztywnej okładce z rysunkiem owcy, druk na cienkim ekologicznym papierze. W porównaniu z paroma rzeczami, które miałam okazję ostatnio czytać, korekta prawie wzorowa – ledwie chyba ze trzy razy wyłapałam brakujące słowo lub złą końcówkę w przekładzie (Nic tak nie irytowałoby, jak niechlujna korekta w ładnym wydaniu).
Iza Budzyńska