Baltazar i Blimunda - Jose Saramago
Bowiem wszy miewają nawet zakochani i konstruktorzy statków powietrznych.
Książka przypadła mi do gustu już od pierwszej strony. Wiedziałam nawet, że mi się spodoba, jeszcze zanim wzięłam ją do ręki. To zdanie było jednak momentem, w którym uświadomiłam sobie, że wprost ją uwielbiam i jest dokładnie tym, czego potrzebuję, i na co czekam.
Siedemnastowieczne i wcześniejsze eposy jakoś o wszach milczą, chociaż na pewno ich nie brakowało. Traktują za to zwykle o dzielnych rycerzach i damach wysokich rodów. Co po przeczytaniu Saramago wydaje się trochę nieporozumieniem. Nie mam tak naprawdę pojęcia o siedemnastowiecznym świecie; polegając na zapisach autentycznych i fantazjach, mogę jedynie przychylić się ku uznaniu takiej, czy innej wersji za prawdziwszą. I bardziej przekonuje mnie Saramago. U niego sfery wyższe nie są ani trochę materiałem na romantyczne historie, które by miały poruszać następne pokolenia. Królewskie małżeństwa to tylko i wyłącznie polityka i biznes, młodych narzeczonych wymienia się na granicy niczym jeńców, a w jednym łożu panująca para czasu spędza nie więcej, niż trzeba na spłodzenie potomka. Najlepiej większą liczbę potomków, by królewiątkami, które dożyją lat kilkunastu, wymienić się z sąsiednim królestwem. Groteskowy wręcz jest opis sypialnianych rytuałów, kiedy to królowi w drodze do sypialni królowej towarzyszą służący, rozbierający go przed właściwym aktem i czekający, aż skończy, by znów ubrać i zaprowadzić do królewskiej komnaty.
Z dala od pałaców toczy się jednak życie prawdziwe - historia Baltazara i Blimundy. On - bez lewej dłoni, którą stracił na wojnie. Ona - córka czarownicy spalonej na stosie. Jedno spojrzenie w tłumie i już wiedzą, że są sobie przeznaczeni. Jednocześnie wszystko odbywa się prosto, zwyczajnie. Nie biorą ślubu, a jednak stają się małżeństwem. Miłość w powieści Saramago to nie tylko erotyka i piękne słowa. To przede wszystkim wspólna codzienność. I nawet wzajemnie iskanie z wszy jest zupełnie oczywiste, naturalne i jako część wszystkiego, co dzieje się między nimi, w jakiś sposób piękne - bo jest po prostu prawdziwe. Baltazar i Blimunda nie pasują do świata, w którym osadził ich autor. Są raczej współcześni dzisiejszemu czytelnikowi, w tym, jak żyją i co robią.
Historia życia dwójki zakochanych nie byłaby jednak tak oczarowująca, gdyby była prozaicznie zwyczajna. Bowiem choć matka Blimundy nie była prawdziwą czarownicą, w żadnym negatywnym znaczeniu, to jednak dziewczyna ma niezwykły dar. Właściwie będący bardziej przekleństwem, kiedy żyje się między ludźmi. Bo kto by chciał tak naprawdę widzieć, co inni mają w środku? I to nie w głowie, umyśle, ale na przykład w płucu, czy śledzionie. Niezbyt wygodny nadprzyrodzony talent działa jednak tylko, kiedy Blimunda jest na czczo. Tajemnicą, którą ukrywa przed większością ludzi jest więc to, że rano zawsze zjada chleb, nim otworzy oczy. Dar jednak okazuje się potrzebny, gdy oboje spotykają księdza Bartłomieja Wawrzyńca - który w czasie, kiedy szaleje Inkwizycja, snuje ryzykowne plany o budowie latającej maszyny. Tu właśnie ujawnia się z całą siłą realizm magiczny, który wcześniej pozostawał gdzieś w domyśle, pod skórą. Czym można napędzić statek powietrzny, tak śmiały wynalazek umysłu z domieszką marzeń, jeśli nie właśnie ludzką wolą. Dostrzec ją może tylko Blimunda. Zebrać do szklanego naczynia, by później przelać do systemu sterowania statku, może jednak tylko taką, która właśnie z człowieka ulatuje. A ponieważ w okolicach Lizbony szaleje epidemia, ludzi tracących wolę nie brakuje.
Romantyczna i fantastyczna historia Baltazara i Blimundy oraz księdza-konstruktora wpisana jest w historię większą. Będącą więcej, niż tłem, bowiem na budowie klasztoru w Mafrze - który król Jan V przysiągł ufundować, jeśli Bóg ześle mu dziecko - pracuje, przenosząc ogromne kamienie na miejsce budowy, sam Baltazar, jak i jego rodzina. Trwająca czterdzieści lat budowa ma przynieść dość wymierne korzyści franciszkanom, a królowi splendor. Kosztem krwi, potu, kalectwa i śmierci ogromnej rzeszy zagonionych do pracy mieszkańców Portugalii. Pewnie wielu z nas nie do końca potrafiło sobie wyobrazić, jak setki lat temu powstawały budowle, gdzie dzisiaj jeżdżą wycieczki. Po przeczytaniu "Baltazara i Blimundy", gdzie ta wielka historia opowiedziana jest przez dzieje pojedynczych uczestników, trudno nie spojrzeć na katedry i pałace inaczej. Każdy kamień staje się teraz obciążony tragediami i historią, nosi na sobie niewidzialne odciski pokrwawionych rąk.
Dwie historie: wielka - królewskich kaprysów i politycznych targów - oraz mała - życia, pracy, uczuć, relacji, niedoli - przeplatają się w wielu miejscach. W dodatku postaci historyczne albo wydają się papierowe, jak król i jego otoczenie, albo też, jak ksiądz Wawrzyniec, którego życiorys - poza pewnymi nieścisłościami - jest prawdziwy, łącznie z tym, że zaprojektował i zbudował latającą maszynę, tak barwne, że zupełnie fantastyczne. Postaci fikcyjne, które nie do końca da się potraktować jako "typowych reprezentantów", nawet wzbogacone o rzeczy nadnaturalne, wydają się całkowicie realne.
Wszystko to przyprawione jest dużą dawką humoru i ironii, jak opisy poczynań rozpasanego i rozwiązłego kleru, ale też sporą dozą zaskakujących refleksji. Saramago, ustami swoich bohaterów, zwraca uwagę, że ani przy stworzeniu ludzi, ani przy wygnaniu ich z Edenu, żaden Bóg ani archanioł nie wręczył im listy, dzielącej prace na męskie i kobiece. Wysnuwa też między innymi zaskakujący wniosek, że skoro ciągle w Biblii mowa o tych, którzy zasiadają po prawicy Boga, a nie ma nikogo po lewicy - Stwórca musi więc być jednoręki. Jeśli już mowa o filozofiach, religiach i symbolach - pod koniec książki Blimunda przypomina mi boginię Demeter. Może ktoś by pomyślał, że skoro to kobieta martwi się i szuka swojego mężczyzny, to ona jest przedstawiona jako ta słabsza, bo nie może żyć bez niego. Jednak ile trzeba siły i odwagi, by na takie poszukiwania wyruszyć. Ja w Blimundzie momentami widzę uosobienie jakiejś pierwotnej bogini-matki, powracającej w rozdrobnieniu na różne postaci najpierw w mitach, potem, stłumiona, w żywotach chrześcijańskich świętych i jako ślad tęsknoty za czymś, o czym ludzkość zapomniała, w bohaterkach popkultury. I myślę, że taka boskość jest w każdej kobiecie - ale i w mężczyźnie również. Po prostu uzupełniają się (w wielości aspektów duszy, czy podświadomości jednej osoby) siły mięśni i analitycznego myślenia wraz z siłami wytrwałości i wiary.
Iza Budzyńska
Jose Saramago, Baltazar i Blimunda, przeł. Elżbieta Milewska, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2009.