Miłość z kamienia - Grażyna Jagielska

Jagielska Milosczkamienia_popr2_500pcx

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

Z kamieniem u szyi…

„Dzisiaj mijają trzy miesiące, odkąd przyjęto mnie do kliniki psychiatrycznej z objawami stresu bojowego. Tak naprawdę jest to stres mojego męża, ale on zawsze oddawał mi wszystkie swoje kłopoty” – tak rozpoczyna swą opowieść o życiu z korespondentem wojennym Grażyna Jagielska.

Życie z mężczyzną, który zdawał bezpośrednie relacje z pięćdziesięciu trzech wojen „Gazecie”, nie należy do lekkich. Kobieta, lecząc się w zagranicznej klinice, rozplątuje przed Lucjanem – pobratymcem od urojeń – nici wspomnień, wśród których pierwsze i w zasadzie jedyne miejsce (nawet przed dziećmi) stanowi Wojciech.

Wojtek – to człowiek na którego najpierw z utęsknieniem się czeka,; to człowiek, którego opowieści – niczym Szeherezady – wciągają i pociągają tak silnie, że chce się je przeżyć, doświadczyć wręcz na własnej skórze. Jednak poprzez swą empiryczną rzeczywistość – stają się o wiele bardziej niebezpieczne od orientalnej baśni. Przekona się o tym bohaterka, gdy postanowi wraz z mężem udać się na wojnę.

W końcu Wojtek – to człowiek, którego się nienawidzi za to, co przeżył, czego doświadczył. Przez to stał się kimś obcym, już nie mężem, a ciałem mentalnie obcym z osobną narracją historyczną. Dlatego też Grażyna podejmie próbę ostatecznego zerwania więzi małżeńskich. Pytanie, dlaczego nieudaną, pozostanie otwarte.

Uzależniony od adrenaliny oraz sukcesów na polu publicystycznym mąż, z każdej wyprawy będzie przywoził małżonce „łup” w postaci historii napotkanych osób i ich doświadczeń. Najstraszniejsza dla Grażyny okaże się historia Tai, nieustannie gwałconej przez stacjonujących w jej wiosce żołnierzy.

Te nieustanne rozstania i powroty sprawią, że bohaterka tej opowieści zacznie wyobrażać sobie tysiące śmierci swojego męża i tysiące swych na nie reakcji. Każdy dźwięk telefonu podczas nieobecności męża doprowadzi ją do obsesji śmierci, w końcu – obłędu.

Na znak sprzeciwu, czy buntu, wybierze się do fryzjera, by ogolić głowę. Niewiarygodny wydaje się ból fryzjerki i jej płacz podczas ścinania włosów swej klientce. I nawet nie można by było wytłumaczyć tego zachowania szczególną więzią, jaka mogłaby łączyć obie panie, gdyż bohaterka traktuje innych ludzi z obojętnością: „Jestem oderwana od innych. Prawie w ogóle nie wychodzę z domu, a przyjaciele wydają mi się nieprawdziwi, jakby byli atrapami” (163).

Mamy zatem do czynienia ze szczególnego rodzaju zapisem-terapią, czymś na kształt Mrożkowskiego „Baltazara”. W tamtej książce chodziło, by odzyskać mowę, w tej natomiast – by odzyskać fragment siebie.

Książka nie uwiodła mnie tak, jak zapewniały o tym reklamy i sama autorka podczas wizyty w telewizji śniadaniowej. Przegadana, egocentryczna, pełna bólu, lecz nie bolesna. Dziwimy się bohaterce, że pozwoliła zniewolić się uczuciom, doprowadzając swój umysł do szaleństwa.

„Chcę, żeby ktoś osądził nas za to, co robiliśmy. Żyliśmy z wojny i strasznych opowieści, z tego, co się stało Tai, choć jej historia nigdy nie została opisana. I ryzykowaliśmy życiem, szczęściem bliskich dla zwykłej dziennikarskiej zdobyczy.
Tego chyba nie wolno robić” - dopowiada na końcu opowieści bohaterka książki.

A jednak to czyni! Ponownie wyciąga zaprzeszłe historie, zatarte wspomnienia męża, który sam już nie pamięta wszystkich wojen i przeżyć. No tak, bo oprócz duchowego oczyszczenia, jakie przyniosła jej terapia w klinice, „z czegoś trzeba żyć”.