Listy do Danuty Pawłowskiej - Edward Stachura
Pusta, jesienna ulica. Zmrok. I tylko ja, złośliwe wiatry szarpiące drzewom złote włosy, i Stachura. Zaraz, zaraz. Stachura? Cofam się. Nie dowierzam oknu wystawowemu pobliskiej księgarni, która – o zgrozo – już nieczynna. A jednak! Zatem trzeba będzie kolejny raz pragnienia swe okiełznać – i poczekać do jutra.
Cholernie wlecze się ta noc. W końcu upragniony świt i znowu dzień. Trzymam Stachurę w ręce. Jego listy. Więc najpierw głos Danki, a potem już tylko On. Cały On… dla Niej…. dla swej Nuty-Ewelinki-Guliwerki-Ukochanki-Mokihanki…Corazon.
Zachłannie czytam nie swoje listy, przeżywam nie swoje emocje, odkrywam nie swoje przestrzenie miłości. Im więcej tych listów otwieram, tym bardziej się wstydzę. Jest mi dziwnie i głupio. Czuję się jak podglądacz, złodziej i szubrawiec. „To tylko niewinna chęć zaspokojenia pragnienia poznania z prywatnej strony legendarnego i tragicznego poety” – tłumaczą się myśli myślom. „Niewinna chęć” przeradza się jednak w winę. Trzeba będzie teraz unieść czyjeś podsłuchane cierpienie. Jakoś z tym żyć.
Teraz zamilknę, bo cóż jeszcze można rzec?
Irmina Kosmala
* * * * * * * * * * * * * * * * * *
Jeszcze stoję oniemiały. Było już późno, gdy skończyłem czytać. Nie znałem Steda z tej strony, tej bardziej ciepłej, mniej samotnej. Ale tak naprawdę listy równoległe wprawiły mnie w oniemienie. Poczułem się zawstydzony, że miałem czelność przeczytać rzecz tak osobistą. Teraz zamilknę, bo cóż jeszcze można rzec?! Przeczytajcie sami!
Marcin Stecura