Wysocki, czyli przerwany lot - Marina Vlady
Wraz z Mariną Vlady wypływamy chwiejną łodzią na środek mrocznego jeziora. Ta piękna, dojrzała kobieta nagle swą prawą rękę, jak ostrze, wbije w niebo. -To Wysocki - wskaże dawno wypatrzoną gwiazdę - A tu, pod nami, chlupie nasza opowieść. Wskoczymy? –proponuje.Zmierzch już zapadł i jest mi zimno. Wybieram połów. Zarzucamy sieci. Wyławiamy nabrzmiałe uczuciem, wciąż gorące wspomnienia. Niegotowa na taką niezwykłość – mimowolnie wypuszczam je z rąk. Ześlizgują się więc po mnie, naznaczając lepką mazią swojej obecności. A gdy już zwijam puste sieci, marząc o powrocie do „siebie”, wspomnienia Vlady niespodziewanie odbijają się o twarde podłoże wiązowego drzewa, by raz jeszcze z całą mocą skoczyć nam do gardeł. – Zapamiętaj mnie – to one, Marina, czy coś we mnie prosi?
Autobiograficzne zwierzenia Vlady rzeczywiście duszą. Ściskają wrażliwe gardła w wielu momentach. W zasadzie cała narracja „boli”. Autorka, słynna francuska aktorka, zwraca się do swego nieżyjącego już męża – rosyjskiego aktora, pieśniarza i poety w drugiej osobie. I tak już do końca tej wstrząsającej opowieści. Czytelnik będzie jedynie niemym obserwatorem ich egzystencjalnego dramatu. Być może wyda mu się, że przybył do teatru. Wystawiają ponoć Hamleta. W trzech aktach!
Akt I od razu paraliżuje. Wycisza myśli, rozbudza emocje. Tę książkę chłonie się bowiem czuciem. Oto niespodziewanie spotyka się ze sobą na rosyjskim planie filmowym dwoje aktorów. Zauroczony Włodzimierz Wysocki od razu wyznaje pięknej blondynce miłość. Młodość i zachłanność życia ich rozpiera: mają po trzydzieści lat i są już po dwóch rozwodach. Oboje mają dzieci. Oboje też już są sławni. Pochodzą jednak z różnych światów, ale to im zupełnie nie przeszkadza, wręcz przeciwnie: kusi i zniewala. Pobierają się migiem i udają pod osłoną nocy w cudowną podróż życia. Lecz gwiazdy szybko gasną, a po upojeniu weselnym pozostał tylko kac. Nadchodzi rozpacz dnia.
Akt II. Marina zawzięcie walczy z nałogiem alkoholowym swego męża. W swej dwunastoletniej donkichoterii przedziera się często przez nieznane, szemrane miejsca, w których odnajduje Wołodię, roztrwaniającego pijaną ręką ostatnie kopiejki; zastaje go przyssanego do czyichś piersi, śmierdzącego, obdartego, pobitego. By zrozumieć jego nałóg - pije wraz z nim. By pomóc mu z niego wyjść – wszywa i sobie esperal. Nawet rzuci palenie, by pokazać, jaka jest silna. Te wszystkie zabiegi zdeterminowanej żony wcale nie podnoszą Wysockiego na duchu. Raczej go upokarzają. Stanowią doskonały pretekst, by przeklęte ciało obce ze swego organizmu móc znów wydrapać. Zdaje się, że tylko butelka go rozumie. Topi więc w niej życie. Wciąż wielbią go Rosjanie. A on tworzy dla nich, gra, a po oklaskach upada. I wciąż podnoszą go te same ręce.
Akt III. Rozstanie. Marina wraca do Francji, intensywnie pracuje. Telefon wyrywa ją ze snu w środku nocy. Podekscytowany Wołodia oznajmia, że już nie pije, już się wyleczył. Spotykają się. Udaje im się na chwilę znów pochwycić szczęście, snuć plany budowy ich wspólnego domu. Na trzeźwych fundamentach. Wysocki nie może spać, nie okazuje żonie czułości. Cały czas tworzy. Jest jakby w transie. W końcu przyznaje się, że zawładnął nim nowy nałóg: jest narkomanem. W dodatku do szaleństwa zakochuje się w swej studentce. Narkotyki zapija szampanem. Dąży do samounicestwienia. 25 czerwca 1980 roku udaje się go uratować.
25 lipca 1980 r. Hamlet umiera. Rodzina postawi mu kiczowaty pomnik, złoży kwiaty, udzieli wywiadów.
To jednak nie koniec dramatu: Jeszcze w tym akcie Vlady sponiewiera ojca Wysockiego. Osobiście pomści męża. Pochowa.
Teraz już reszta może być milczeniem. Nareszcie.
Nasza łódź dobiła do brzegu. Ostro kołysało. Wokół żałosny widok rozdartych sieci. Zszywam je w słowa. Nie zapomniałam.
Irmina Kosmala