"Z głębokiej wołam otchłani", czyli spowiedź grzesznika

"Im więcej piję, tym więcej odczuwam..."

 29 kwietnia w gnieźnieńskim Klubie Muzycznym "Młyn" w ramach XI Regionalnego Mityngu Teatralnego Piotr Zawadzki odegrał swój monodram poświęcony jego ulubionej postaci ze "Zbrodni i kary" Fiodora Dostojewskiego - Marmieładowowi.

 

 


 Na zdjęciu Piotr Zawadzki w roli Marmieładowa

 

Spowiedź Marmieładowa, to spowiedź człowieka wydawałoby się nie tylko szalonego, ale i nikczemnego. (...) Jest to przede wszystkim studium człowieka słabego, który jak wielu bohaterów Dostojewskiego, został skazany na życie. Jego cierpienie wynika nie tylko z własnej niemocy, ale przede wszystkim z krzywd wyrządzonych najbliższym (...). Marmieładow jest postacią głęboko tragiczną. Mimo swego nędznego żywota ani przez moment nie budzi politowania. Raczej współczucie.

 

Nie zawsze jesteśmy przecież grzesznikami - mówi bowiem Dostojewski - przeciwnie, bywamy również i świętymi. Gdyby było inaczej, nikt nie mógłby żyć. Cechą dobrego teatru jednego aktora jest niewątpliwie i to, że artysta, sam występujący na scenie, potrafi ją niejako zagęścić postaciami osób, o których tylko mówi. I tak w tle pojawiają się właściwie zarysowane sylwetki nieszczęsnej żony Marmieładowa i jego córki Soni, zmuszonej do sprzedawania siebie dla ratowania rodzibny od śmierci głodowej. Bieda nie jest występkiem, ale nędza wg Dostojewskiego jest zbrodnią, bo prowadzi człowieka do zatraty własnej godności.

 

Marmieładow nie jest pijakiem symbolicznym, jest pijakiem z krwi i kości. Cały jego ból tkwi w tym, że wie czym jest piękno i duma, ale we wspomnieniach tylko. Bierze na swoje pijane sumienie upodlenie siebie i swoich bliskich. Jego spowiedź nie służy jednak usprawiedliwieniu. Chce poczuć choć cień współczucia. Rozgrzebywanie duszy Marmieładowa jest wiwisekcją sumienia pijaka. Paradoksalnie, zabieg ten nadaje sytuacji prawie mistyczny charakter. Adaptację Dostojewskiego są niebezpieczne.

 

Wieczność alkoholika nie jest ani niebem, ani piekłem. Jest oplecionym pajęczynami kątem izby. W takim miejscu alkoholik zmaga się ze swoją prawdą i sięga Boga w mistycznym uniesieniu rozpostarty krzyżem między szarymi ścianami. A widz słucha spowiedzi szczerej, układającej się między depresją a dotykaniem Boga i marzeniem o szczęściu".

 

Ascetyczny w formie monodram tylko wtedy odnosi sukces, gdy aktor ma autentyczną potrzbę podzielenia się z widzem swoją wypowiedzią, gdy nie sięga po sprawy dalekie od naszym i jego doświadczeń i co najważniejsze mówi z całą szczerości na jaką go stać. Od siebie. Nie bez powodu przecież o teatrze jednego aktora mówi się, że jest to gatunek dla indywidualności.

 

W tym spektaklu to nie tylko aktor buduje rolę Marmieładowa ale i rola stwarza aktora. Czujemy, że gra na scenie ktoś, kto utożsamia się z bohaterem i chyba tylko dzięki temu potrafi wywołać nasze współczucie dla pijaczyny, który właśnie tego potrzebuje: akceptacji, miłości i spokoju.

 

Przez ponad godzinę bez reszty przykuwa uwagę widowni. Może dlatego, że sięga, rzekłbym, do duszy Marmieładowa, odsłania tragedię człowieka, którego nałóg doprowadził do całkowitego upadku moralnego, a rodzinę do skrajnej nędzy. Śledzimy jego rozpacz, ale i natrętną potrzebę ekspiacji, poniżenia w oczach własnych i słuchacza. Rozumiemy, że wkraczamy w psychikę tak beznadziejnie i perwersyjnie uwikłaną w nałóg, że wyznania służą też jako usprawiedliwienie własnej słabości.

 

Stąd też ekshibicjonizm wewnętrzny jest formą współczucia, jakiejś aprobaty, bez której istota ludzka czuje się na Ziemi jak na wygnaniu.

 

To wewnętrzny portret człowieka obdarzonego dużą samoświadomością, znajomości przyczyn i mechanizmów własnej klęski. Jest w nim też iskierka dobra i z pewnością, gdyby nie nałóg, Marmieładow mógłby być kimś innym. Ale przecież jesteśmy tylko tym, co czynimy...

 

Cząstka Marmieładowa tkwi w każdym z nas, ludzi zdrowych, ludzi chorych, ludzi, którzy nosząc w sobie piekło codziennego cierpienia marzą o wiekuistej szczęśliwości. I tak też pisze na scenie dramat człowieka zagubionego, cząstką siebie. Trzeba przyznać, że człowiek ten tak bardzo staje się bliski widzowi, że pewnie niejeden miałby ochotę przysiąść się do jego stolika, wysłuchać, zwierzyć się, i może i pogawędzić przy wódeczce.

 

                                                                                                                                  

         źródło: Paweł Janik, www.marczewski.pl