Koncert dla nosorożca. Dziennik poety z przełomu wieków - Józef Baran
Moje pisanie dziennika kojarzy mi się niekiedy z czynnością zapamiętaną z dzieciństwa i polegającą na ubijaniu w beczce gołymi stopami zszatkowanej kapusty… Kapustę soliło się warstewkami, dodawało kopru, marchwi, nawet jabłek. W dzienniku zakiszam w taki sam sposób wspomnienia, myśli, obrazy, sceny, nastroje… przyprawiam, ubijam, zgęszczam i zagęszczam…
Powoli zabieram się za dziennik. Zapach dojrzałych słów kusi, wręcz zniewala. Z pewnością zawiera w sobie jakąś skrywaną prawdę. Tylko dla mnie. Podciągam więc ochoczo nogawki i wraz z Józefem Baranem wbijamy się bosymi nogami w beczkę Jego myśli.
Poeta oprowadza mnie niespiesznie po sześciu latach swego dojrzałego już życia. Jest ojcem, teściem, dziadkiem. Bywa dziennikarzem, poetą, łowcą myśli, „ciułaczem słów”. Wszystkie swe historie wytrwale zbiera i nanizuje na długą nić egzystencjalnych wspomnień. Ma wiele pragnień, pośród których jedno, być może najważniejsze: żeby [tylko] wyobraźnia nie zardzewiała, żeby słowa na papierze nie rodziły się martwe, żeby nie umrzeć za życia… Spisuje więc wszystkie ważne chwile swego życia, by nie uleciały w pozapamiętną i pozasłowną przestrzeń bezsensu.
Pisząc o sobie, wsłuchuje się w siebie, obcuje ze sobą, poznaje. Przypomina sobie siebie „sprzed” i porównuje z „teraz”. Brnie w pasje i udręki. Zmaga się z nimi. Nadaje znaczenia. Wiele myśli poświęca smutkowi. Opowiada wprost o chorobie swojej i najbliższych mu osób. Powoli sfruwają liście z jabłoni i grusz. Smutek. Nie dość, że człowiek się psuje, to jeszcze wszystko wokół. Gnicie, rdza, przemijanie, butwienie. Gdy ma się skończone pięćdziesiąt lat, myśli jesiennieją. Inne już rzeczy przykuwają uwagę, dalekie podróże nie mają już tych samych zapachów i kolorów. Płowieją na papierze i w wyobraźni.
Skąd pomysł na taki tytuł dla dziennika? – przełamuję ciszę. „Nosorożec” to metafora człowieka - sztywniaka, człowieka niewrażliwego na innych. Takich nosorożców jest pełno dookoła – odpowiada poeta. Jeden z nich ujawnił się tuż po koncercie Starego Dobrego Małżeństwa, w knajpie, w której to podwędził mi ciężko zdobyte pieniądze. Jednak pokoncertowe pieśni, śpiewane przez moich znajomych, wzruszyły go na tyle, że rzeczony „Nosorożec” postanowił zwrócić cały łup. „-Ty zrobiłeś jedno głupstwo – zostawiając pieniądze, ja zrobiłem drugie – sięgając po nie, ale śpiewaliście tak pięknie, że wzruszyłem się i postanowiłem ci je oddać”. Cóż miałem zrobić? Uścisnąłem syna marnotrawnego, który powrócił do ludzkiej rodziny, wycałowałem z dubeltówki i wróciłem do stolika – rozpromieniony – uśmiecha się do minionego wspomnienia.
Następnie pociąga mnie za rękaw, by przedstawić swojej rodzinie. Poznaję więc córki, mężów i dzieci, z rodzicami poety siadam nawet na wiejskim ganku, wsłuchując się tym razem w ich historie. Podczytuję cudze wzruszające listy. Odwiedzam znajomych: Myszkowskiego, Ziemianinów, Miłosza, księdza Twardowskiego i wielu innych, wśród których odnajduję nawet swego promotora! Bo w Józefowej opowieści każdy znajdzie choćby naparstek swojej historii.
Warto szukać.
Udeptane i spamiętane wspomnienia smakują wybornie. Na koniec jeszcze zasalam je wzruszeniem. By trwały.
Irmina Kosmala