Marylin. Ostatnie seanse - Michel Schneider

Marylin. Królowa bez królestwa.

Marylin. Aktorka, gwiazda kina lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kobieta – symbol. Ikona swoich czasów. Obiekt westchnień mężczyzn, a zazdrości kobiet. Panie czesały się „na Marylin”, ubierały się jak ona, naśladowały ją. Tyle pozory, powłoka, która właściwa światu filmu, zafałszowuje prawdziwy obraz.

Kto próbował poznać ją bliżej, z łatwością dostrzegł, że Marylin to także kobieta zagubiona, wieczna dziewczynka z garbem traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, pełna gorzkich wspomnień, niezabliźnionych historii rodzinnych. Wiecznie czekająca i oczekująca. Na ojca, którego nigdy nie było; na matkę, zbyt skoncentrowaną na sobie, by zająć się dzieckiem; na kolejne domy zastępcze – namiastkę rodziny; na miłość. Marylin żyła, dorastała i umierała w nieustannym poczuciu braku. Braku domu, matki, własnej tożsamości.
Dzieciństwo dało jej jedynie traumę, poczucie krzywdy, kompleksy, rozchwianie emocjonalne, brak bezpieczeństwa, pustkę.

Tymczasem świat kina każe wierzyć, że każda jego gwiazda żyje w poczuciu szczęścia, luksusu. Życie Marylin – to życie w mroku. Książka Schneidera odsłania właśnie tę stronę historii gwiazdy. Opierając się na autentycznych taśmach z psychoanalitycznych seansów aktorki, śledząc wnikliwie jej biografię, kojarząc fakty, autor próbuje odsłonić prawdziwy obraz Normy Jean, jej ostatnie lata życia.

Książka wręcz boleśnie rozbija złudzenia dotyczące tego, jak żyła wielka gwiazda Hollywood. Kto liczy, że wreszcie dowie się, jak i dlaczego zginęła młoda i piękna, u szczytu sławy Marylin, ten będzie rozczarowany. Bo Schneider daleki jest od spekulacji, sensacji i tanich ocen. Autor przede wszystkim wchodzi w głąb psychiki swojej bohaterki, odsłania jej duszę. Pokazuje, jak żyła, z czym się borykała, dlaczego cierpiała.

Marylin, którą kojarzymy z kina, lubiła błyszczeć, odsłaniać piękne ciało, kusić, uwodzić. Mało kto wie, że prawdziwa Marylin chciała się przede wszystkim przed światem schować. Udręczona wspomnieniami, pozbawiona szacunku do samej siebie, nie potrafiła się odnaleźć. Bo Marylin to wieczna ambiwalencja. Z jednej strony dbająca o każdy detal swego wizerunku, perfekcjonistka poprawiająca nienaganny makijaż, z drugiej oddająca swe ciało każdemu, kto je chciał. Im więcej osób ją kochało, tym mniej ona umiała kochać siebie.

Marylin z książki Schneidera to kobieta samotna, niepewna, to zalęknione dziecko, osoba uzależniona od leków, narkotyków, wreszcie psychoanalizy i seansów terapeutycznych.
Aż trudno uwierzyć, że w swoim najlepszym z punktu widzenia oglądanych z nią filmów momencie, tyle rzeczy niepokoiło i dręczyło Marylin. Schneider odsłania maskę aktorki, którą my – widzowie naddajemy każdemu, kogo oglądamy na swoim ekranie, nie zastanawiając się, kim jest nasza gwiazda. Jego wersja aktorki jest dość obiektywna. Autor nie jest tu zapatrzonym fanem, ale analitykiem, który widzi w Marylin zarówno kobietę z problemami, gwiazdę swoich czasów, jak i gwiazdkę porno, która dla tzw. kariery gotowa jest na wszystko.
Książka Schneidera wnikliwie ukazuje też hollywoodzki świat, pełen zawiłości i fałszu, gdzie polityka miesza się w fikcją kina, gdzie owładnięci modą na psychoanalizę ludzie ekranu za wszelką cenę chcą zaistnieć.

Bardzo obszerny tekst (około 400 stron)  oddaje też głos samej gwieździe, bo „Ostatnie seanse” nie czytamy jak biografię, ale jako tekst fabularny. Ciekawy zarówno dla wielbicieli Monroe, ale i zainteresowanych psychologią, miłośników X muzy, bądź też amatorów ciekawych historii, wzmocnionych psychologiczną analizą.

Istotnym tłem powieści są drugoplanowe postacie literatury i kina, które również dobrze znamy: Władimir Nabokow, Vivien Leigh, Clark Gable, czy współczesnej psychoanalizy, takich jak Anna Freud.

Autor zrzuca na czytelnika lawinę dat, faktów, autentycznych wypowiedzi, przez co język powieści jest barwny. Nieco trudności przysporzyć może brak chronologii, co jednak czyni książkę ciekawszą (i nie chaotyczną). O świadomym braku organizacji tekstu pisze sam Schneider:
„ Prawda znajduje się jedynie w sprzecznościach, jak w różnych ujęciach tej samej sceny, we fragmentach urwanych dialogów, finałach, których nie wybrano, źle zmontowanych sekwencjach, w nieudanych najazdach kamery. I mam tylko nadzieję, że książkę da się czytać od początku do końca lub wspak, przeskakując pasaże, które mogą istnieć samodzielnie, bądź jako pewna całość, która nadałaby im jakiś inny sens.”
A jak mawiała Marylin Monroe, „każda prawda ma dwie strony”.

Trudno jednoznacznie sklasyfikować książkę Schneidera. To nie czytadło (miłośnik ckliwych historii miłosnych może poczuć się tu zmęczony) i nie typowa biografia. To raczej strasznie smutna, dramatyczna historia, tym tragiczniejsza, bo dotycząca bardzo znanej kobiety.

Czytając książkę można dojść do wniosku, że Norma Jean, czyli panna Monroe
 była jedną z najbardziej skomplikowanych, najbardziej nieszczęśliwych kobiet swych czasów. Zbyt inteligentną, zbyt wrażliwą, by móc żyć w świecie, który od zawsze był jej marzeniem.

Schneider odsłania wiele tajemnic z życia swej bohaterki. Jego analiza jest wnikliwa i brzmi wiarygodnie. Nie odsłania wszystkich mrocznych prawd, do dziś bowiem istnieją ponoć dokumenty w tzw. kwestii Monroe, zakwalifikowane jako „zakazane”, bo zawierające zbyt wiele drażliwych sekretów. Najbardziej zagadkowa jest oczywiście śmierć aktorki.

Wielu czytelników pewnie z rozczarowaniem odłoży książkę Schneidera, bo ta kwestia dalej pozostaje niewyjaśniona. Jednak „Ostatnie seanse” są o czymś innym, ważniejszym. Pokazują realne cierpienie, ból, huśtawkę uczuć boskiej Marylin, której tylko pozornie się udało. Jej ostanie dni wyglądały strasznie. Czy zakończyły się samobójstwem? A może piękna kobieta zbyt wiele wiedziała i po prostu musiała umrzeć? A może ta śmierć to przede wszystkim działanie jej nieprofesjonalnego psychoterapeuty? Nie to jest najważniejsze w opowieści Schneidera. Jak pisał autor, najważniejsze, by powieść prowadziła ku znakom zapytania, skłaniała do myślenia.

Najważniejsza jest jednak Ona. Uwielbiana przez ludzi, znienawidzona przez filmowych potentatów. Trochę naiwna, słaba, łatwowierna, uzależniona od dobrych opinii, leków i jakiegokolwiek gestu czułości. Historia Marylin jest tak naprawdę bardzo przygnębiająca. I jeśli smutek może być piękny, to była nim właśnie Monroe.

Marylin – piękna, smutna, poszukująca akceptacji i miłości kobieta. Jak pisał Schneider, królowa bez królestwa.

                                                                                                                               Agnieszka Góralczyk