Jesień - Karl Ove Knausgård
Autorka recenzji: Katarzyna Kulik
Nowe oblicze literackiego wojownika
Knausgård zasłynął z tego, że w naszej na skroś ironicznej epoce całkowicie zrezygnował z ironii. Jego proza jest chłodna i cięta, niczym ciosane z marmuru dzieło, ale w uczuciach nie znajduje pohamowania. Wprost wyraża swoje myśli, nie szukając dla słów łagodniejszych ekwiwalentów. Można zaryzykować stwierdzeniem, że plecie, co mu ślina na język przyniesie – i to wyrażenie doskonale znajduje swoje zastosowanie w „Jesieni”. Bowiem już pierwszego września do księgarń trafi pierwsza część zupełnie nowego cyklu Knausgård, jakże bardzo różnego od „Mojej walki”.
Gdybym miała porównywać oba cykle na pewno powiedziałabym, że w „Jesieni” Knausgård wydaje się bardziej okiełznany, okrzesany, łagodniejszy i czuły. Podczas gdy w „Mojej walce” na przemian spotykamy się z łobuzerskim i uroczym Karlem Ovem (jednak ta iskierka buntu nie zgasła wraz z wiekiem), tak w „Jesieni” rysuje nam się portret dojrzałego mężczyzny, przede wszystkim w roli ojca – czułego, wyrozumiałego i pełnego bezkresnej miłości. Dobrze pamiętamy tę scenę, kiedy w powieści drugiej Knausgård nerwowo potrząsał swoją córką, ażeby ta wreszcie się uspokoiła, przestała płakać, krzyczeć i kopać nogami. Czasem przeszło mu przez myśl, że „dobrze jej tak” i że „sobie zasłużyła”. Jakże wielkie może okazać się zdziwienie czytelnika w zetknięciu z opowiadaniem „Wymiociny”, kiedy Knausgård z czułością wyprowadza z autobusu swoją córkę, która przed momentem zwymiotowała wprost na jego kolana. Idzie więc z nią przez miasto, zmuszony nadrabiać drogi, żeby przykrym zapachem nie psuć jazdy innym pasażerom. Wodnista i cuchnąca breja ścieka z jego kurtki, ale to czyni go szczęśliwym, bo coś takiego, co zrobiła jego córka, wymaga ogromnej miłości i jeszcze większego zaufania.
Gdzieś mignęło mi, że „Jesień” jest zbiorem listów Knausgårda do nienarodzonej jeszcze córki. Okazuje się jednak, że samych listów nie ma więcej niż 3, resztę książki stanowią krótkie formy literackie, opowiadania. Oscylując wokół jednej myśli z danego dnia Knausgård nie tylko opisuje świat dla swojej nienarodzonej córeczki, ale przekonuje sam siebie, że warto żyć.
Chcę pokazać Ci nasz świat takim, jakim jest (…). Będziesz mu się przyglądać, będziesz doświadczać go po swojemu i wieść własne życie, więc to oczywiste, że przede wszystkim robię to dla siebie: pokazując Ci świat, moja maleńka, przekonuję się, że warto żyć.
Karl Ove nie buntuje się już przeciwko porządkowi tego świata i nie kwestionuje naszego istnienia, a celebruje każdą z minionych chwil. Zachwyca się stukającymi o okno kroplami deszczu, małymi żabami, morświnami, oczami, ustami, palcami, a nawet muszlą klozetową.
Krótkie formy literackie, które składają się na „Jesień”, są wyjętymi z życia pewnymi migawkami, obrazami, osnutymi gęstymi sieciami refleksji i rozważań. Nowy cykl Knausgårda to proza niesamowicie filozoficzna, bardzo delikatna, aczkolwiek nie do końca wyważona, miejscami przesadzona i banalna. O ile zachwyciły mnie między innymi „Żaby”, „Osy”, poświęcone momentowi zetknięcia się człowieka z naturą lub „Kalosze” i „Żmije”, gdzie po raz kolejny pojawia się wspomnienia ojca, tak „Termosy” czy „Muszle klozetowe” wydają mi się nic nie wnosić do literatury, ani język tu kwiecisty, ani sama rzecz odkrywcza…
Krzysztof Varga napisał o „Jesieni”, że to największy hołd dla rodzicielstwa, jaki kiedykolwiek czytał. No cóż, muszę przyznać, że ja – chociaż jestem pewna, że wiedzy tak ogromnej jak autor „Trocin” nie mam – czytałam hołdy większe i piękniejsze.
„Jesień” trochę mnie rozczarowała, bo spełniły się moje obawy co do innego wymiaru pisarstwa Knausgårda, ale jednocześnie cieszę się, że po książkę sięgnęłam, bo poznałam tego literackiego wojownika z zupełnie innej strony – już nie z zaciśniętą pięścią, a z uśmiechem na twarzy. Z narastającą ciekawością sięgnę też po „Zimę”, a później zapewne po „Wiosnę” i „Lato”, aby się przekonać, czy Knausgård po raz kolejny mnie zaskoczy.
https://niebieskapapuzka.wordpress.com/