Intryga małżeńska - Jeffrey Eugenides
Autorka recenzji: Malwina Sławińska
Przekleństwa młodości...
Wydawałoby się, że powieść o wchodzących w dorosłe życie młodych ludziach kończących właśnie studia na Uniwersytecie Browna to lektura lekka, przyjemna i pozbawiona drugiego czy nawet trzeciego dna. Ot, powieść obyczajowa jakich wiele. Ależ nie. „Intryga małżeńska” to książka, która skłania do refleksji, poszukiwań, a nawet dekonstrukcji własnego życia. Ale czy może być inaczej, jeśli jej autorem jest Jeffrey Eugenides, znany u nas przede wszystkim z zekranizowanych przez Sofię Coppolę „Przekleństw niewinności” (właśnie doczekały się wznowienia). Autor uznawany jest za jednego z kilku wielkich postpostmodernistów, najbardziej znaczących obecnie amerykańskich pisarzy (jest też w tym gronie wydawany po polsku Jonathan Franzen), których łączy zamiłowanie do klasycznych, obszernych powieści społeczno-obyczajowych, które ustąpiły swego czasu miejsca postmodernistycznym eksperymentom spod znaku Updike’a i Rotha. „Intrygą małżeńską” Eugenides udowadnia, że klasyczna powieść społeczno - obyczajowa ma się dobrze i może być pozycją ambitną i wyróżniającą się.
„Intryga…” spodoba się przede wszystkim młodym ludziom, wchodzącym właśnie w dorosłość. Ale także przedstawiciele starszego pokolenia znajdą w niej znajome treści, dylematy i problemy. Bohaterowie książki to dwudziestokilkulatki kończący właśnie studia – piękna, inteligentna i oczytana Madeleine oraz dwóch zakochanych w niej chłopców: Mitchell i Leonard. Panowie reprezentują zupełnie inne wartości. Podczas gdy Mitchell jest chłopakiem zainteresowanym religią, poszukującym jakiegoś wzoru duchowości, a do tego uczuciowym i skrytym, Leonard to ekstrawertyczny geniusz oddany badaniom naukowym, a przy tym nie mający żadnych problemów z kobietami. W oczach Madeleine Leonard to ideał, ale Mitchell to rozsądniejszy wybór. Na skutek przeróżnych wydarzeń bohaterowie utworzą dziwny trójkąt kierowany różnymi zależnościami. Nie bez znaczenia jest tytuł książki. Panna na wydaniu i dwóch kawalerów rywalizujących o jej względy to bowiem kanwa XVIII- i XIX-wiecznych powieści z gatunku „intrygi małżeńskiej” właśnie. O tym zjawisku w literaturze pisze też pracę zaliczeniową Madeleine, której marzeniem jest zostać kiedyś „wiktorianistką” (specjalistką od literatury czasów wiktoriańskich). A sama książka Eugenidesa jest napisana na wzór klasycznej powieści z intrygą małżeńską w tle – mamy tu wszechwiedzącego trzecioosobowego narratora, realistyczne opisywanie świata przedstawionego i skupienie na szczegółach. Jednocześnie, książka wpisuje się też doskonale w schemat „campus novel” czyli powieści uniwersyteckiej. Miejscem akcji jest w dużej mierze kampus uniwersytecki, bohaterowie spotykają się w akademikach, przesiadują w bibliotekach, a szczególne miejsce w ich sercach zajmuje literatura, o której prowadzą ożywione dyskusje na uczelnianych zajęciach. Dzięki takim zajęciom z semiotyki – nauki, która nijak nie przystaje do zainteresowań Madeleine, dziewczyna odkrywa Rolanda Barthesa i jego „Fragmenty dyskursu miłosnego”. Obecność Barthesa na kartach „Intrygi …” jest nie do przecenienia. Wątek z dekonstrukcją stanu zakochania, jakiej podejmuje się Madeleine, twierdząc, że Barthes pisze właśnie o niej i jej uczuciu do Leonarda, zaważy tak naprawdę na losach bohaterów. Cytując Barthesa, Leonard odpowie na jej pierwsze wyznanie miłości: Po pierwszym wyznaniu kolejne »kocham cię« nie znaczy już nic. Wyobrażenie miłości w stylu Jane Austen legnie zatem w gruzach. Sednem książki nie jest jednak bynajmniej to, z kim ostatecznie zwiąże się Maddy. Ważniejsze są rozterki, wewnętrzne rozdarcia bohaterów, dylematy - kim chcą być, co robić, jaką drogę dalszej kariery wybrać. Od połowy powieść zdominowana jest także przez zmagania Madeleine z pogrążającym się w chorobie psychicznej Leonardem. Wszystko to czyni „Intrygę…” nie tylko powieścią społeczno-obyczajową, ale i psychologiczną. Fundamentalna kwestia: jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla miłości, czy mamy jakiś wpływ na swoje uczucia, czy potrafimy trwać z kimś w twierdzy jedności na przekór wszystkiemu, zostaje tu poruszona z dużą subtelnością, a zarazem sugestywnością. Nie znajdziemy tu odpowiedzi na te wszystkie, dręczące zwłaszcza młodych ludzi, pytania, ale ta powieść to dobry materiał do poszukiwań.
Warto dodać, że „Intryga małżeńska” powstała w oparciu o elementy biografii autora, który zaledwie rok później od swoich bohaterów ukończył naukę w tym samym college’u (akcja książki dzieje się w 1982 roku). Można przypuszczać, że opisani w książce wykładowcy mają swoich odpowiedników w rzeczywistości, a Eugenides chodził na podobne kursy, jak jego bohaterowie. Również postać Mitchella oparta jest na faktach z życia pisarza, który podobnie jak Mitchell, po ukończeniu studiów wyjechał w podróż przez Europę do Indii, gdzie pracował jako wolontariusz w misyjnym ośrodku matki Teresy w Kalkucie. Autor lata 80. musi wspominać z dużą nostalgią, w książce wyraźnie bowiem pobrzmiewa tęsknota za czasami, gdy młodzi ludzie czytali stosy ambitnej literatury, toczyli na temat tych lektur zacięte dyskusje i kierowali się nimi podczas życiowych wyborów. A także za czasami, gdy życie towarzyskie prowadzono nie na facebooku lecz w realnym świecie, którego facebook nie daje nawet namiastki.
Eugenides w swojej najnowszej powieści wykpiwa nieco francuskich semiotyków twierdzących, że błędem jest myślenie, że książki są o czymś. To czytelnik dopiero nadaje książce treść. „Intryga małżeńska” zdecydowanie jest o czymś i to o czymś niezwykle ważnym. To książka, która tak jak książki czytane przez jej bohaterów, ma szansę stać się ważną lekturą dla wielu z nas, młodszych i starszych. Osobiście, dawno nie czytałam książki, która poruszałaby sprawy tak bliskie mojemu sercu. I myślę, że nie będę w tym odosobniona.