Zatańczyć z Amazonką - Marcin Gienieczko

Zatanczyc_z_amazonka_okl.jpg

Autor recenzji: Daniel Bukowski

Pomimo, że od 2013r. egzystuję w środowisku kajakowym, to jest ono na tyle duże, że przed propozycją zrecenzowania książki Pana Gienieczki nigdy nie miałem z nim styczności, nie zetknąłem się z żadną z jego książek, a jeżeli natrafiłem kiedykolwiek na publikację o nim, to wyparłem ją z pamięci.

 

- Profesjonalizm

Pływanie z osobami, których się nie sprawdziło jest niezwykle ryzykowne i nierozsądne. Kiedy nie wiesz na co stać daną osobę, czy możesz na nią liczyć w trudnych sytuacjach, czy posiada odpowiednie umiejętności i kwalifikację. Nie zabierasz jej ze sobą w trudny, nieznany teren, tym bardziej na drugą stronę globu - ryzykując życiem i zdrowiem. Przed przetarciem na Rio Napo Pan Marcin z Panem Łukaszem ćwiczyli wspólne pływanie w Polsce. Trudno uwierzyć, że w czasie tych ćwiczeń nie udało się zauważyć wagi Pana Łukasza, że siedząc z przodu kanu będzie je przegłębiał. Natomiast brak wiedzy i umiejętności nie pozwolą mu zasiąść z tyłu. Nie mogę pojąć, że przed wyruszeniem na taką wyprawę nie odbył się test pływania z łódką tak załadowaną, jak załadowana miała ona być podczas docelowej wyprawy. Gdzie tu profesjonalizm? Czy skrył się on za naszym narodowym "jakoś to będzie"? Czy może dążenie do celu za wszelką cenę przykryło zdrowy rozsądek? Jak można określić się profesjonalistą, gdy nie sprawdza się, ile kosztuje międzykontynentalne połączenie komórkowe i dziwi się wysokością rachunku telefonicznego? Czy fakt awarii kuchenek na Lenie z powodu złego paliwa, niewyciągnięcie z tego wniosków i powtórzenie tego samego błędu na Amazonce świadczy o profesjonalizmie? Można było przecież zabrać najbardziej sprawdzony model i części zapasowe do niego. Można było poszukać, sprawdzonego, lokalnego rozwiązania.

 

- Braki i nadmiary

Książka o objętości prawie 500 stron jest bardzo nierówna w swojej zawartości. Z jednej strony mamy rozpisaną apteczkę, tabelaryczną rozpiskę dokonania przekazaną komisji Guinnnesa. Dowiadujemy się jak można zostać marynarzem (cały rozdział), że żona autora się z nim rozwiodła i ograbiła go z majątku... Z drugiej strony brakuje informacji o rodzaju i ilości sprzętu zabranego na wyprawę, o kryteriach jego wyboru. Jak skonstruowane były umowy partnerskie z Energą i Uniqą, kiedy potrzebne były dodatkowe fundusze na opłacenie Gadiela, to autor zwracał się po nie do kogoś innego. Po wielokroć są powtarzane te same informacje: czym jest i jak działa SPOT, ile wyniósł rachunek telefoniczny za rozmowy z Australii. Jego wysokość spowodowała, że już nie używa komórki na wyprawach. Południowcy używają parasoli do ochrony przed słońcem, nie przed deszczem... Seksualność autora i jego w tym względzie potrzeby oraz seksistowskie komentarze na temat kobiet, też nijak się mają do tematu książki. Trudno zdecydować się, co go motywuje. Niby robi to dla dzieci, jednak nie do końca. Wspomina nieśmiało, że to uzależnienie. Czyżby to była główna motywacja? Głód adrenaliny i chęć sprawdzenia się za wszelką cenę? Po co te dzieci z hospicjum? Bez nich nie byłoby sponsoringu Energi?

 

- Osobowość

Po wielokroć Pan Marcin pisze o sobie. Jakim jest rodzinnym, wierzącym człowiekiem i patriotą, bardzo zmotywowanym, uparcie dążącym do upatrzonego celu, legitymującym się jeszcze kilkoma innymi pozytywnymi cechami. Tylko, że cechy te w wykonaniu autora wydają się wykoślawione. Zdradzić żonę? Czemu nie (uratowany przez drzwi zamknięte przed nosem). Krytykować Mackiewicza, za to, że w swym głodzie adrenalinowym był kilka kroków przed autorem i nie wykupił polisy na życie - proszę bardzo. Fragment o drzewcu do flagi i szampanie pokazują tylko despotę, nieliczącego się z nikim i z niczym poza samym sobą. W tym kontekście nic a nic nie dziwi zawziętość środowiska podróżniczego. Oczywiście nie usprawiedliwia to w żadnym wypadku tego, co uczyniono Panu Marcinowi - świństwo pierwszej wody. Jednak nawet to nie jest w stanie wzbudzić we mnie ani krzty sympatii dla autora i mam wrażenie, że wszystko, co go spotkało, uczynił sam sobie na własne życzenie. Ślepy na potrzeby innych, dążący po trupach do celu nabawił się mnóstwa wrogów, a oni mu się „pięknie” odwdzięczyli. Bardzo to smutne.

 

- Do brzegu

Jak sam autor pisze, książka nie miała powstać i chyba lepiej było by gdyby nie powstała. Autor zdecydowanie nie powinien pisać. Jeśli już coś pisze, powinien dać to do zredagowania komuś, kto wie, co robi. Podczas wyprawy nie była prowadzona dokumentacja inna niż GPS – trudno stwierdzić, z czego została zrekonstruowana na potrzeby książki. Książka jest irytująca, nierówna, wybrakowana, znajdują się w niej rzeczy niemające związku z wyprawą. Jest przegadana. Gdybym miał ją ocenić w skali 1 do 10 byłoby to 3. Mimo wszystkich mankamentów przemyca wiedzę o życiu i charakterze południowców. Opis Amazonki, jej delty, jest na tyle obrazowy, że byłem w stanie wyobrazić sobie jej ogrom. Chcąc nie chcąc dowiedziałem się też jak zostać marynarzem i jeszcze kilku innych rzeczy. Chapeau ba za wyczyny, a na resztę kurtyna.