Dowód - Eben Alexander
Autor recenzji: Kamil
Piękny sen doktora Ebena
Już sam tytuł książki Ebena Alexandra – „Dowód” – narzuca czytelnikowi pewien pogląd. Sprawny, pod względem marketingu i reklamy, chwyt porywa rzesze czytelników. Ostatnie słowo, na szczęście, należy jednak do czytelnika, i to, czy książka rzeczywiście jest dowodem na cokolwiek, powinien osądzić już on sam, i to najlepiej po przeczytaniu książki.
Dla mnie książka Ebena Alexandra jest rzeczywiście dowodem – dowodem na to, że Amerykanie, zgodnie z powszechnym osądem, są prawdziwymi mistrzami w sprzedawaniu najlepszych na świecie bajeczek. Zaprezentowany przez pana Alexandra dowód, a właściwie dowody, na istnienie Boga, życia po śmierci i czegoś w rodzaju nieba, choć niebem nie jest wcale (sam autor to zaznacza) nie przekonuje mnie wcale. Oczekiwania względem tej książki miałem bardzo duże. Dostałem ją w prezencie od bliskiej osoby i teraz głupio będzie mi zrecenzować ten podarunek w tak szczery sposób, ale kłamać też nie wypada. Bardzo rzadko krytycznie odnoszę się do książek. Uwielbiam czytać, toteż większość pozycji pożeram i nie odbijają mi się one potem czkawką. Niestety, są wyjątki, i książka Ebena Alexandra do nich należy. Zmuszony jestem podsumować ją prostym negatywnym określeniem, którego często używała moja polonistka z liceum: gniot.
„Dowód” jest „prawdziwą historią neurochirurga, który przekroczył granicę śmierci i odkrył niebo”. Tym panem neurochirurgiem jest sam autor. Eben jest po pięćdziesiątce. Ma poukładane życie zawodowe – jest cieszącym się zaufaniem lekarzem-neurochirurgiem. Robi karierę naukową, wykłada na Harvardzie. Realizuje swoje pasje (skacze ze spadochronu, podróżuje), a jego azylem jest rodzina – żona Holley i dwóch synów: Eben IV, student Uniwersytetu Delaware, który podobnie jak ojciec i dziadek zamierza zostać neurochirurgiem oraz młodszy o dziesięć lat od pierworodnego Bond. Rodzina mieszka u podnóża Appalachów w Lynchburgu (Wirginia).
10 listopada 2008 roku Eben budzi się rano odczuwając dokuczliwy ból pleców. Ból nasila się z każdą minutą, a on sam w przeciągu godziny wyje już z bólu, a następnie traci przytomność. Trafia do szpitala ogólnego w Lynchburgu, w którym sam, jako lekarz, często operował. Lekarze, którzy diagnozują u niego bardzo rzadkie, bezprzyczynowe bakteryjne zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych są praktycznie bezradni. Podawane antybiotyki nie pomagają. Pacjent jest nieprzytomny, momentami pojękuje i zawodzi, by w końcu krzyknąć głośno: „Boże, pomóż mi!”. Zapada w śpiączkę, z której wybudzi się dopiero siódmego dnia. Rokowania w trakcie jego choroby były złe. Po kilku dniach stracono już nadzieję. Rokowano, że jeśli w ogóle kiedykolwiek Eben się wybudzi, to będzie osobą niepełnosprawną, a jego mózg będzie w znacznym stopniu uszkodzony.
Kiedy ciało pacjenta leżało bezładnie na szpitalnym łóżku, jego dusza poznawała właśnie świat będący jedną z największych tajemnic i zagadek ludzkości. Eben trafił do nieba. Opis tego miejsca oraz to, co mężczyzna tam robił w ogóle nie przekonały mnie do uwierzenia w autentyczność tego miejsca, i w to, że mężczyzna w ogóle „tam” trafił.
„Ciemność, lecz prześwitująca, jak błoto, przez które miejscami coś widać. Chociaż nie, może lepiej porównać tę substancję do mętnej galarety. Przepuszczającej światło, ale zniekształcającej obrazy, klaustrofobicznej i paraliżującej”. Tak autor zaczyna opis miejsca, do którego trafił po śmierci (choć przecież ciągle żył na ziemi). Przynajmniej jest szczery. Ciemność tę nazywa później pierwotną i jest to tak naprawdę dopiero przedsionek prawdziwej niebiańskiej krainy. Mężczyzna zauważa tam dziwne istoty, które wyglądem przypominają korzenie lub naczynia krwionośne. Są ciemne, brudno-czerwone. Eben ogląda je z perspektywy dżdżownicy, toteż miejsce to nazywa bardzo ładnie Krainą Widzianą z Perspektywy Dżdżownicy. Ale to miejsce to też dopiero początek. Mężczyzna źle się w nim czuje. Widzi zniekształcone twarze dziwnych zwierząt, słyszy ich pojękiwania i smród, jaki za sobą zostawiają. Po pewnym czasie, choć pojęcie czasu po drugiej stronie nie istnieje, więc na dobrą sprawę nie wiemy przez jaki okres Eben był dżdżownicą, „coś pojawiło się w mroku”; jakieś biało-złote światło, w tle którego pobrzmiewały głośno najpiękniejsze dźwięki, jakie kiedykolwiek nasz bohater słyszał. Światło okazało się otworem, tunelem, przez który Eben trafił do innego świata – najpiękniejszego świata, jaki kiedykolwiek widział: „tętniący życiem i energią, ekstatyczny, zdumiewający, olśniewający”. Eben stwierdza, że żaden z przymiotników nie odda tego, co tam przeżył i zobaczył. Nasz bohater rodzi się na nowo. W oddali widzi piękną okolicę tonącą w bujnej zieleni. Leci. Mija drzewa, pola, strumienie, wodospady, gdzieniegdzie widzi ludzi, roześmiane i rozbawione dzieci. Grupy ludzi śpiewają i tańczą, widać też psy, które, podobnie jak ludzie, promienieją radością. Świat jak z pięknego snu.
Eben przelatuje przez tę piękną krainę na skrzydle motyla w towarzystwie pięknej dziewczyny, ze złotobrązowymi włosami. Wokół nich znajdują się miliony motyli. Dziewczyna mówi do Ebena, nie używając słów. To, co przekazuje mężczyźnie, przenika go jak wiatr. Eben zrozumiał jej przesłanie, które brzmiało: „Otacza cię miłość i pełna czułości opieka. Na zawsze. Nie masz się czego lękać. Nie możesz zrobić nic złego”.
Doktor Alexander trafia w chmury, nad którymi krążyły gromady przeźroczystych kul, przypominających anioły. Słyszy ich radosny śpiew. W ogarniającej znowu wszystko ciemności Eben dostrzega kulę światła, od której bije ciepło. Stoi przed samym Bogiem, którego nie widzieć czemu nazywa Omem. Warto dodać, że Om uznawany jest za symbol religii hinduistycznej. To najważniejszy dla wyznawców Wisznu dźwięk, będący składnikiem wielu mantr, który według nich towarzyszył powstaniu świata.
Bóg jest poruszającym się jądrem, zawieszonym gdzieś w wszechświecie. Eben uważa, że Bóg jest atramentową ciemnością przepełnioną światłem. Mężczyźnie towarzyszy ta sama dziewczyna. Przekazuje mu ona słowa od Oma, który twierdzi, że nie istnieje jeden wszechświat, ale jest ich wiele – o wiele więcej, niż można to sobie wyobrazić. Ich wspólną osią jest miłość. We wszystkich wszechświatach istnieje także zło, lecz wyłącznie w śladowych ilościach, i tylko po to, by mogła istnieć wolna wola, bez której nie ma rozwoju i postępu ludzkości. Om zapewnia Ebena, że kocha wszystkich ludzi i obiecuje, że ostatecznie zatriumfuje miłość.
Autor książki po rozmowie z Omem czuje szarpnięcie. Wraca. Oddala się od Jądra. Towarzyszy mu dalej piękna dziewczyna. Znowu przelatują nad piękną krainą. Z dala, Eben widzi już tunel. Trafia z powrotem do Krainy Widzianej z Perspektywy Dżdżownicy. Teraz jest już jednak spokojniejszy. Wydaje mu się, że podróż przez te trzy światy odbywa się jeszcze parokrotnie. Znów przez zieloną jasność tunelu trafia przed święte oblicze w mroku Jądra i za każdym razem dowiaduje się czegoś nowego. Zdaje sobie sprawę, że nie da się objąć rozumem wszystkiego, co istnieje. Już po powrocie na ziemię zrozumiał, że tym najważniejszym przesłaniem z wizyty po drugiej stronie jest miłość – miłość, która bez wątpienia stanowi istotę wszechrzeczy. Upowszechnianie informacji o bezwarunkowej miłości Boga na ziemi, uważa autor za swoje najważniejsze zadanie do spełnienia wśród żywych.
W trakcie śpiączki Ebena, przy jego łóżku czuwa na zmianę cała rodzina. Wszyscy są przejęci stanem jego zdrowia. Autor między kolejnymi relacjami z zaświatów, pisze o swojej rodzinie właśnie. O swoich rodzicach, rodzeństwie oraz o tym, że został adoptowany. Poznajemy historię jego starań o odszukanie biologicznej rodziny oraz o relacjach, jakie ich później łączyły. Dowiadujemy się o chorobie alkoholowej Ebena, z którą wygrał, dzięki wsparciu rodziny. Pod koniec dowiadujemy się również, że dziewczyną, z którą doktor Alexander podróżował po zaświatach jest jego przedwcześnie zmarła, biologiczna siostra Betsy, której nie zdążył poznać.
Eben wybudza się siódmego dnia ze śpiączki. Od razu jest pełen życia. Siada o własnych siłach na łóżku, choć przez pierwsze tygodnie majaczy, a pamięć wraca mu dopiero stopniowo. Za namową przyjaciół postanawia opisać swoje wspomnienia z przekroczenia granicy śmierci. Później zaczytuje się w świadectwach osób, które podobnie jak on przeżyły śmierć kliniczną. Przypomina sobie coraz więcej i chce na ten temat z innymi rozmawiać. Po wybudzeniu się ze śpiączki zaczął sięgać po jedną z metod medytacji, opracowaną przez Roberta A. Monroe, znaną jako hemi-sync lub synchronizacja półkul mózgowych, a którą zaliczyć można do nurtu New Age. „Metoda hemi-sync umożliwiła mi powrót do krainy podobnej do tej, którą odwiedziłem, będąc w śpiączce, lecz bez konieczności zapadnięcia na śmiertelną chorobę” – wyznaje w swej szczerości Eben Alexander. Tym samym podważa wiarygodność swoich doświadczeń i sugeruje, że od teraz będzie praktykował techniki okultystyczne.
Autor zaznacza, że przed chorobą i przed poznaniem wspaniałego świata w czasie swojej śpiączki nie był osobą religijną, a na podobne rewelacje w trakcie trwania swojej medycznej pracy zawodowej reagował z dużym politowaniem. Uważał się za agnostyka. Teraz jest przekonany, że Bóg istnieje, i to dzięki Bogu miał możliwość powrotu na ziemię. Panująca w zaświatach bezwarunkowa miłość i akceptacja przekonały go, że życie nie kończy się wraz ze śmiercią ciała i mózgu. Autor pisze: „Podczas pobytu poza ciałem odkryłem nieopisany ogrom i złożoność struktur wszechświata oraz fakt, że świadomość stanowi podstawę wszystkiego, co istnieje. Byłem z nim tak blisko związany, że często nie istniało żadne realne rozróżnienie między ‘mną’ i światem, przez który podróżowałem”. O swoich doświadczeniach autor chce rozmawiać z innymi.
Doktor Eben Alexander ma zarówno przeciwników jak i zwolenników. Środowisko naukowe jest sceptyczne lub całkowicie krytycznie nastawione do jego naukowych rewelacji na temat funkcjonowania ludzkiego mózgu oraz samej wizyty w zaświatach. Pod koniec książki znajdziecie załącznik z hipotezami neurobiologicznymi, za pomocą których autor próbował wyjaśnić swoje przeżycia. Mnie nie zainteresowały one wcale.
Nie wierzę w dowód zaprezentowany przez doktora Alexandra, ale mimo wszystko cieszę się, że książkę tę przeczytałem. Zawsze będzie można dorzucić swoje parę groszy do dyskusji o życiu pozagrobowym. Chyba prędzej uwierzyłbym w podobną historię, gdybym z góry wiedział, że jest to fikcja. A jeszcze jakby była ciekawiej napisana.
„Dowód” to dla mnie taki prawdziwy Harlequin, z nieprawdziwą historią w tle.
--------------------------------------------------------------------
Eben Alexander, Dowód, tłum. Rafał Śmietana, Wydawnictwo Znak Litera Nova, Kraków 2013.