Napisany człowiek - Mateusz P. Barczyk
PATRONAT MEDIALNY: KUŹNIA LITERACKA
Utrata podmiotowej iluzji, czyli rzecz o niepewnym statusie istnienia
Na początku było słowo – owemu słynnemu zdaniu otwierającemu wielką księgę dziejów ludzkości, w Napisanym człowieku autor nadaje wyjątkowe znaczenie, uzmysławiając jego dosłowność, niemal sensualną namacalność. „Jesteśmy zrobieni ze słów” - skonstatuje na końcu utworu bohater, zatem wszystko, co nas otacza wokół stanowi jedynie wytwór transcendentnej, ale i zarazem transcendentalnej wyobraźni.
Ale od początku.
Na początku były światy i trzy w nich naszego bohatera Gabriela żywoty. Tak, zupełnie jak w grze. Bo i życie Gabriela to – jak się okaże – fikcja literacka, zabawa Autora ze swoją rozpisaną na role postacią. Dopóki Gabriel nie ma tej świadomości, zamieszkuje dość szczęśliwie trzy wymiary swojej literackiej rzeczywistości: świat współczesny, średniowieczny oraz futurystyczny, w którym to technologia przypisana jest niemal każdej czynności ludzkiej. W tym świecie, zdaje się, najchętniej się zadomowi. W nim również najmocniej dadzą się odczuć inspiracje Mateusza P. Barczyka powieściami Philipa K. Dicka czy Michela Houellebecqua.
We wszystkich trzech światach jest kochany i potrafi kochać, ma pracę, choć zdarzają mu się wypady do psychoterapeuty w celu uporządkowania chaosu w głowie. Bywa nauczycielem, belfrem od literatury czy też „adminem umsynchu” – w wersji bardziej odlotowej.
I niby wszystko w jego światach jest na swoim miejscu, ale jakby nie do końca. No bo na przykład bohater otwiera drzwi swojego mieszkania, by za chwilę spostrzec, że przecież w kajucie nie ma żadnych drzwi. Od zewnętrza odgradza go tylko zawieszona bezładnie kotara. Powiedziałam „bezładnie”? To znaczy, że już w tym miejscu, od niemal pierwszych napisanych akapitów rozpoczyna się uświadomiona (bądź nie) ingerencja czytelnika w dzieło autora, co jest naocznym dowodem na to, że dzieło zaczęło „żyć” swym własnym życiem. Demiurg, Kreator, Pigmalion, czy – jak kto woli – Autor powołuje swoje dziecko do życia, stwarza mu „raj” i w zasadzie na tym jego proces stwórczy się kończy.
Podążamy więc za bohaterem w rejony nietzscheańskiej woli mocy, gdzie uświadomiony już mężczyzna (jak w Matrixie po zażyciu tabletki) chce narzucić swemu Stwórcy wolę własnego panowania nad toczącą się narracją. Oczywiście kibicujemy mu w tym przedsięwzięciu. Chcemy, by wygrał, bo walka toczy się ostatecznie o rzecz najważniejszą ukrytą w pojęciu woluntaryzmu: o przecięcie nitek i krzyżaka, doczepionych gorsetów i masek do swojego i tak już głęboko zniewolonego przez różne psychofizyczne uwarunkowania ciała, o mentalne zagarnięcie swojego jestestwa i sprawstwa.
Dotkliwe pytanie rozsadza nasze dotychczasowe poczucie psychicznego komfortu: czy mamy kontrolę nad swoimi działaniami, czy – po nietzscheańsku – jesteśmy tylko „wielbłądami”, które niosą świat, dźwigają brzemię swojego zniewolenia, poddaństwa i skończoności? Czym jest prawda („Prawda jest ponad światami, Gabrielu”). I w końcu: czym jest dobro? (Odpowiedź na to pytanie wybrzmi najsilniej w ostatnich akapitach powieści). Tymczasem, póki co, pytania ogniskują się wokół dylematów moralnych o wielkich kwantyfikatorach, a takie trudno jednoznacznie rozstrzygnąć.
Oprócz wielkiej filozofii małego, zagubionego w chaosie zdarzeń człowieka, mamy dręczącą zabawę Demiurga z jego osobą. Proces uświadamiania komuś, kim się jest, bywa bolesny, ale Pigmalion wybrał według mnie okrutną zabawę w „mam cię” ze swoją postacią. Gabriel co chwilę w zupełnie niekontrolowany sposób przeskakuje z jednego życia w drugie, z jednej epoki w kolejną. Pisze powieść o ojcu, który po zakupie dla swojej córeczki wyśnionej sukienki, wpada wraz z nią nieoczekiwanie pod nadjeżdżające auto. Kierowca jest pijany. Kierowca jest Gabrielem. Na szczęście łyka w ostatniej chwili magiczną tabletkę, dzięki której cofa się czas.
Najmocniejszą częścią Napisanego człowieka jest właśnie ta scena, w której Pigmalion pokazuje swojemu bohaterowi, jak wielką ma nad nim moc. W tej powieści, w tym oto tekście nic nie może być wypowiedziane samoistnie, bez ingerencji wszechpotężnego Autora. A jednak pragnie on, by jego dziecko zostało wygnane z tego „Niby-Raju”.
Czy Napisany człowiek to powieść postmodernistyczna? Oczywiście, posiada wszystkie jej znamiona włącznie z intertekstualnością i metanarracją. Tekstowością wszystkiego. Postulat Napisanego człowieka wybrzmiewa już na początku książki: „Czy chcesz przeżyć tę powieść?”. Pytanie nieznajomego zadane jest bohaterowi, ale - rzecz jasna - nie tylko. Autor nie zapomina o czytelniku, zdając sobie sprawę, że to on, gdy zasiądzie nad napisanym tekstem, stanie się kontekstem, a zatem sprawcą znaczeń zapisanych słów.
Jednak według mnie proza Mateusza P. Barczyka przezwycięża ponowoczesną kondycję, ewoluując w pastisz, żart i cytat. Czyta się ją świetnie, a zakończenie – obiecuję - wbije nas w fotel.
Irmina Kosmala
------------------------------------------------------------------------------------
Mateusz P. Barczyk, Napisany człowiek, Wydawnictwo Moc Media, Warszawa 2023.