Rzeki Portugalii - Janusz Drzewucki

Drzewucki J., Rzeki Portugalii.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala 

 

Spóźnione morze

Tom poetycki Janusza Drzewuckiego o kuszącym tytule – z przygodowym motywem zamieszczonym na pierwszej stronie okładki – każe mi wyprząc się na chwilę z przygotowywanego właśnie wykładu dla licealistów o transcendentaliach w filozofii Józefa Tischnera i dać się ponieść jakieś trzy tysiące kilometrów stąd – na południowy zachód Półwyspu Iberyjskiego.

Okładkę Rzek Portugalii, wydanych blisko dziesięć lat temu przez Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, zdobi fotografia płytki ceramicznej przedstawiająca karawelę na wzburzonym morzu. Statek jest ogromny, jego żagle otwarte, lecz wiatr silny, niebo sine, a bałwany wód wezbrane. W powietrzu unoszą się słowa „Moja dusza należy do Boga”, natomiast nieco niżej, nad dwoma potworkami morskimi o zakręconych ślimaczo ogonach wybrzmi złowieszczo dopowiedź: „a ciało do żywiołu morza”.

Dualistyczna wizja rzeczywistości od wieków porządkuje nam świat poprzez binarny podział na to, co nietrwałe i wieczne, na tu i tam, na fizykę i to, co ją przekracza. Wybór okładki nie jest przypadkowy. Zdjęcie płytki ceramicznej wykonał sam autor. Czy zatem to jakiś ukryty kod, przesłanie, motto do niniejszych utworów? Czy autor Rzek Portugalii rozbije swoje poetyckie myślenie według tejże dychotomicznej konstrukcji - ziemskość/morskość (materialność) i pozaziemskość/duchowość (boskość)? Odrzuci „pokusy” transcendencji, zanurzając się w ziemskich wodach czy – przeciwnie – poszukiwać będzie wyjaśnień złożonej, materialnej rzeczywistości poprzez nadanie jej metafizycznego wymiaru?

Przygoda szykuje się iście Odyseuszowa, myślę żywiołowo – wbrew zachętom dedykacyjnym autora, by jednak cierpliwość okazać tym wierszom. Zacieram ręce z radości i wskakuję do cudzych Rzek…, niech poniosą mnie do ciepłych krajów, nasłonecznią wonnym słońcem, ogrzeją sypkim piaskiem!

Tymczasem… „Zmarł Tadeusz Różewicz” – przeszywa mnie chłodem niedomkniętej krypty pierwszy z wierszy, brzmiący niczym nekrolog. Zatem zanim dopłynę do morza, czeka mnie najpierw przeprawa przez najmroczniejszą z rzek – Styks.

 

(…)

Zmarł Tadeusz Różewicz, myślałem,
że nigdy nie umrze, bo jest nieśmiertelny,
ale zmarł, a jednak jest nieśmiertelny.

 

Podobnie, jak poeta o swoim ulubionym poecie, myślę o swoim ulubionym współczesnym filozofie. Nieprzychylne mu języki powiadają, że umarł od tego, czym grzeszył (Tischner miał raka krtani). A jednak jest nieśmiertelny.  Czy można zatem istnieć i nie istnieć jednocześnie? Janusz Drzewucki mierzy się z egzystencjalno-dualistycznym paradoksem i na pytanie postawione powyżej odpowiada twierdząco: można, bo nie zostaliśmy ulepieni raptem z jednej tylko materii. Można, a nawet trzeba, bo jak powie w innym wierszu: „Racja jest po stronie / tych, którzy piszą” (Racja jest po stronie). Nieśmiertelność da nam, rzecz jasna, pióro, lecz nie to – mówiąc brutalnie – wyjęte z „kurzego kupra”.

Powiem wprost: bardzo podobają mi się epigramaty autora Rzek Portugalii z ich mocnymi puentami. Czytanie tych utworów to jak skok na główkę z wysokiej skarpy w lodowatą toń rwącej rzeki. Tak właśnie. Skok jest szybki, szok ogromny, zachłyśnięcie niezwykłe. Wracamy potem do tych krótkich form niejednokrotnie i zachodzimy w głowę, jak można tak szybko i tak celnie. Tak potrafią nieliczni poeci. „To znana reguła: do prostoty i ważkiego przekazu dorastamy latami. Drzewucki już jest w tej smudze, kiedy poeta nie mnoży niepotrzebnych słów, a pointami strzela w środek tarczy, odkrywając nieprosty sens rzeczy prostych. Rzeczy zwyczajnych, czyli wyjątkowych” – usłyszymy w jednym z omówień twórczości artysty – w „Poecie sensów”.

Zatrzymuje mnie jeszcze przy sobie nieco dłużej oktostych „Najlepiej w milczeniu”, w którym wybrzmi propozycja wypowiadania wielkich zdań w głębokiej ciszy. Ów oksymoron jest oczywiście pozorny. Wielkie rzeczy wymagają wielkiego namysłu – prosta prawda, ale ubrana u kruszwickiego artysty w poetycki, ascetyczny kunszt.

Pośród różnorodności (auto)tematycznej wierszy, o której za chwilę, odnajduję jeszcze kilka króciutkich niczym jeden oddech, a kojarzących się taoizmem Czuanga-tsy i jego aforyzmami. Posłuchajmy:

 

Kto wie dlaczego,
ten wie; kto nie wie
dlaczego, ten już nigdy
 się nie dowie.

                   (Kto wie dlaczego)

 

O jakim „dlaczego” wie ten, który wie i (dla)czego nie wie ten, który nie wie i nigdy o tym się nie dowie? Scio me nihil scire – przypominają mi się słowa najsłynniejszego starożytnego Ateńczyka. Każdy opis jest jedynie przybliżeniem rzeczywistości. Nic o niej wiedzieć nie mogę na pewno.

Po takim dictum wchodzę w kolejną rzekę – paradoksu. Ze ślimakiem wspinam się na „Górę Fuji…”, która okaże się kolejnym mirażem. Następne otwarcie świata stanie się porządkiem ustanowionym po biblijnym potopie: arka Noego niechybnie wylądowała w Polsce i teraz wszystkie zwierzęta świata rozpierzchły się po naszej ziemi. W podobnej absurdalnej tonacji utrzymany jest wiersz „Elvis żyje!”:

 

Elvis Presley żyje we Wrocławiu,
zmienił się nie do poznania,
schudł, wyłysiał, ale trzyma się
dobrze, ostatnimi laty prowadził
warsztat samochodowy na Krzykach
czy też na Biskupinie, w końcu
przeszedł na emeryturę;

(…).

 

Trudno doszukać się w tych frazach innego niż ironiczno-cynicznego określenia istnienia naszego bytu. Ktoś widział Elvisa, więc ten niechybnie żyje. Cóż nam, nasyconym materialną treścią bytu, pozostaje oprócz doznań zmysłowych?

Co ciekawe, ostatni z wierszy stanowi klamrę spinającą z utworem otwierającym tomik: „Zmarł Tadeusz Różewicz”. To właśnie dzięki tym dwóm utworom ów zasugerowany wcześniej dualizm znajdzie swoje najlepsze uzasadnienie. Nie istnieć i zarazem istnieć równocześnie – cóż za wspaniała do rozwikłania aporia!

Jednak czy w tychże wierszach, nasyconych sporym doświadczeniem przeżytych lat, wysłuchanych koncertów jazzowych, obejrzanych sztuk teatralnych, przeczytanych książek, (nie)dokończonych rozmów czy odbytych włóczęg – znajdzie się miejsce dla Boga? I jaki to będzie Bóg – pisany z małej czy wielkiej litery? Doświadczony w głębokim osobistym przeżyciu czy wykoncypowany z biblijnych przypowieści?

„Pana Boga” odnajduję w każdej ze strof  utworu „W ponowoczesnym świecie”. W zlaicyzowanym świecie rzadko kto spogląda w niebo i zadaje pytania „dlaczego” („Kto wie dlaczego”). I dopiero wtedy, gdy coś się w posadach naszego poukładanego i zracjonalizowanego świata zachwieje, pada owo otwarte pytanie, które najczęściej staje się retorycznym.

Zatem pozostaje dualizm jako ratunek od śmiertelności i kruchości ciała, które jawić nam się będzie jako obszar wygnania z własnej podmiotowości. Dualizm aporetyczny  i… nadzieja.

 

Moja nadzieja
jest większa
od mojej wiary.

              (Nadzieja jest większa)

 

Przyjrzyjmy się jeszcze temu zaskakującemu zwrotowi:  nadzieja, która wybiega swym pragnieniem w przód, jest większa od wiary, która zakotwiczona jest w każdym z czasów, który przeżyliśmy. Wiara nadto stanowi fundament, z którego nadzieja wyrasta. Przed nami kolejna piękna aporia i kolejny wielki strzał w sam środek tarczy!

Porzucam Rzeki Portugalii, do których – zgodnie z tytułem – zabierze nas autor niniejszego tomiku pod koniec włóczęgi po swoim świecie. Porzucam z nadzieją. Że zabierze mnie jeszcze kiedyś w swój czas i swoje pragnienia. I niech pejzaż liryczny wyznacza mu wybrzmiała na kartach niniejszego dzieła zasada, żeby „pisać nie tak, jak się pisze/ (…) ale tak, jak się mówi”.
I tak, jak się tego prawdziwie doznawało.

 

----------------------------------------------------------------

 

Janusz Drzewucki, Rzeki Portugalii, Biblioteka "Toposu", T. 122, Sopot 2016.