Tagi - Jacek Kukorowski
Kukorzewo..., czyli wszędzie i nigdzie
Przeczytałem debiutancki zbiór wierszy Jacka Kukorowskiego. Przeczytałem ten zbiór z duszą na ramieniu (biorąc pod uwagę zatrważającą mnogość profesji wymienionych nie wiadomo po co w biogramie na 4 stronie okładki), ale i z wiarą w gust Dawida Junga, który wziął na siebie obowiązki redaktora tomu. Dawid Jung – co ważne – nie jest polonistą, nie skończył żadnej szkoły pisarzy, obce jest mu więc hochsztaplerskie cwaniactwo stylistów. Jeżeli podjął decyzję o wydaniu wierszy Kukorowskiego, jeżeli dla tej książki rzucił na szalę cały swój autorytet, to należy domniemywać, że dostrzegł w tych tekstach coś ważnego, coś mocnego, coś, co stanowi o przekonującej sile frazy „Autor należy do ciekawego grona debiutanckich outsiderów, którzy pojawili się w Polsce w ostatnich latach”. Tak, to jest debiut tego typu, o którym recenzenci zwykli mawiać – spóźniony. Autor tych wierszy, które złożyły się na książkę „Tagi”, urodził się w roku 1967, a 1 lutego 2012 roku zapytany przeze mnie, czy lubi swoją pierwszą książkę, odpowiedział, że coraz mniej. Bo? – zapytałem. Odpowiedział: Bo to jest książka napisana przez faceta, którego już nie ma. Tamten Kukorowski już nie istnieje. Rozmowa trwała jeszcze kilka minut. Wynikało z niej, że debiutant Kukorowski przepoczwarzył się ostatecznie i teraz już wie, jak kiedyś nie wiedział (albo wiedział niedokładnie), o co w tym wszystkim chodzi. W jakim wszystkim? – zapytałem. Odrzekł: No wiesz, w życiu, w poezji, w miłości.
Z myślą o swojej nowej prozie (książce w której nie będzie ani jednego wierszyka) wymyśliłem takie oto zdanie: Ten tekst ma zadziałać jak granat, który wybucha w rękach czytelnika. Spodobała mi się ta futurystyczna fraza, trochę też anarchistyczna, ogłaszam więc, że to ja, niżej (lub wyżej) podpisany, jestem autorem tych słów. To moja fraza, ale ona nagle zaczęła pasować do książki Jacka Kukorowskiego. Pierwsza jej część „Dorastanie poza zasięgiem” wywołała we mnie huśtawkę nastrojów – od pytań zasadniczych, w rodzaju „O co tu, k…, chodzi?, po szacunek dla Autora, który musiał przejść kawał drogi (odzierany niekiedy ze złudzeń i poganiany batem przez swojego Redaktora), aby osiągnąć zadowalający stan świadomości warsztatowej i minimalistyczną precyzję niedomówień. W tych kilku wierszach egzystencja miesza się z teologią, a człowiek próbujący ułożyć (napisać) instrukcję obsługi życia staje się niemal filozofem. Co prawda jeszcze bez własnego systemu wyjaśniającego sens istnienia świata, ale już ze świadomością, że jego kukorzewo jest wszędzie i nigdzie, pojawia się i znika, powstaje każdego dnia i rozpada dnia następnego na oczach przerażonych Aniołów. Kończąc lekturę tej części, otworzyłem szufladę i wyjąłem z niej granat poetyckiego horrendum. Byłem ciekaw, czy wybuchnie mi w rękach za chwilę.
I co? Druga część książki – „Obszary refugialne” – zaczęła się dla mnie od wierszy, które stawiam po jasnej stronie mocy (pod pióro ciśnie się słowo ‘perełki’), bowiem „Kochanki Syzyfa” oraz „Libia” mogłyby być wizytówką Kukorowskiego, jego mieczem i tarczą, zwłaszcza że (jak sam twierdzi) musi od czasu do czasu odpierać ataki różnych internetowych bytów literackich, które poza Internetem po prostu nie istnieją, albo istnieją inaczej, za jedyny swój atut mając niezniszczalny geniusz grafomanii. Dalej – brnąc w lekturę – dostrzegam klimaty, których nie znoszą (nie potrafią udźwignąć) poeci salonowi, a które doskonale pasują do debiutanckiego outsidera. Autor nie bawi się w rozdzielanie na czworo sentymentalnych fluidów, unika jak ognia lirycznego ślinotoku, przedziera się przez las słów, powidoków i obrazów niemal onirycznych z chirurgiczną precyzją („Przyczyny bezdomności” i „Zły”), aby na końcu wyjąć zza pleców maczugę anarchisty („Chuj”) i postawić czytelnika w pełnej gotowości – na baczność albo w postawie obronnej. Granat wybucha. Tę część kończy obrzydliwie celny tekst („Już nas kochają?), może nawet swoiście piękny, na pewno jednak całkowicie z kukorzewa. A kurzewo, jak wiadomo, może być wszędzie i nigdzie. Czytając ten tekst miałem w ustach smak wódki popijanej piwem, słyszałem głosy ludzi, których zazwyczaj nikt słuchać nie chce.
Trzecia część jest równie mocna jak druga, a może nawet mocniejsza. Czyta się to chwilami z zapartym tchem i z nadzieją w trzewiach, że poeta w najostrzejszych tekstach nie przekroczy cienkiej czerwonej linii, za którą zaczyna się bluzg i bełkot. Z mojego punktu widzenia – nie przekroczył (choć może mam inny próg wrażliwości niż większość czytelników). Dzięki temu wsłuchując się w niespokojny rytm frazy Kukorowskiego, w dosadną melodykę tych wierszy, wracam do przeszłości, czyli do poezji A. Bursy, R. Wojaczka, A. Babińskiego i R. Milczewskiego-Bruno – poetów osobnych i niepokornych. Ponadto bardzo mi pasuje do tych tekstów to, co kiedyś napisano o amerykańskich bitnikach (Kerouac, Burroughs, Ginsberg), że „ich wędrówka jest spełnieniem marzeń całej generacji, wyzwaniem rzuconym obłudnej i groteskowej obyczajowości”. Wędrówka Jacka Kukorowskiego, choć – jak u przywołanych przed chwilą poetów – pisana krwią, potem, alkoholem i spermą, to jednak zupełnie inna orbita cywilizacyjna, to po części naga egzystencja w mitycznym kukorzewie, a po części niekończąca się nigdy wyprawa w zakamarki internetowego hipertekstu. Nie ma sensu rozdzielać jednego od drugiego, bo tak właśnie wygląda dzisiaj życie i tak dzisiaj funkcjonują poeci, ale na pewno warto zgodzić się z D. Jungiem, który w dołączonym do książki Posłowiu napisał: „Jest w tej książce coś z miłoszowskiego głodu, nienasycenia, prześmiewania naszych ułomności i wad, jednak ars poetica Kukorowskiego częściej posługuje się trawestacją historii niż próbą jej analiz. Stąd może pomysł na tytuł debiutu, niezbędne we współczesności tagi, skróty myślowe, słowa-klucze pozwalające w wyszukiwarce internetowej, wśród miliardów zbędnych informacji z dawnych i bieżących wydarzeń ludzkości odszukać rzeczy interesujące i ważne z naszej perspektywy”.
Moja, nasza lub wasza perspektywa…, cóż to właściwie znaczy? Książka musi obronić się sama. Wiersze zamknięte w książce prowadzą własne życie, na które nikt już nie ma wpływu. Nie zniósłbym sytuacji, gdyby Autor zaczął mi osobiście tłumaczyć zawartość tych wierszy, wyjaśniać ich genezę i dołączać do nich własną mapę, rodzaj nawigacji, która miałaby doprowadzić czytelnika do jedynie słusznego celu. Przeczytałem tę książkę z satysfakcją, w wybuchowej atmosferze zadziwienia, ale stało się tak tylko dlatego, że Autora nie było obok. Czekam na jego drugą książkę. Gdy powstanie, powie wam i nam o Kukorowskim dużo więcej niż pomieścić mogła ta skromna garść nieskładnych refleksji.
Krzysztof Szymoniak
Jacek Kukorowski, Tagi, Biblioteka Debiutów, wyd. Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2011, redaktor tomu – Dawid Jung, redaktor serii – Marcin Orliński.