Solea - Jean-Claude Izzo
Zapis rozmowy w pociągu, dzień przed pisaniem recenzji.
- Co czytasz? - zapytała niespodziewanie nieznajoma towarzyszka podróży.
Podniosłem głowę znad książki, tak, że mogłem zobaczyć jej spory dekolt. Zdawać by się mogło, jakby to piersi zadały to pytanie. Pomyślałem przez chwilę, że na pewno ma na imię Sonia… Co mi jednak z tą Sonią?
- Solea. – Odpowiedziałem krótko.
- To o Milesie? – zaskoczyła mnie refleksem.
- Nie, to tylko kryminał. Chociaż Solea pobrzmiewa na początku…
- Nie lubię kryminałów – powiedziała obruszona. I od tej pory zamilkła, zauważywszy pewnie kompletny brak śladów intelektualizmu na mojej twarzy.
Szczerze mówiąc nikt nie lubi kryminałów. Wielu je po prostu czyta. Przestałem się dziwić. Trylogia marsylijska Izzo otrzymała swój koniec. Fabuła oczywiście kręci się wokół sprawdzonych tematów: francuska mafia, dziennikarka, były gliniarz i kilka innych wątków wiecznie ciekawych. Oczywiście musi być też piękna nieznajoma i mocne drinki. Zupełnie „spaścił” sprawę nasz bohater, żeby wypić aż tyle… a Sonia wyszła tak bez niczego z jego niemocy?
Dziwny zresztą facet ten Montale, wciąż tylko Lola i Lola… A ona odeszła, zostawiając mu całą noc z Soleą. Żadna kobieta nie da mężczyźnie tyle, co Miles Davis.
„- Solea to kręgosłup śpiewu flamenco – powiedziała któregoś wieczoru.
- Dlaczego nie śpiewasz? Flamenco czy jazz…
Miała wspaniały głos. Pedro, jej kuzyn, mi to powiedział. Ale Lola nie chciała śpiewać nigdzie poza rodzinnymi spotkaniami.
-Jeszcze nie znalazłam tego, czego szukam – odparła po dłuższym milczeniu.
Takie właśnie milczenie trzeba znaleźć w chwili najwyższego napięcia śpiewu solea”.
Lola, a potem Babette, ale to wcale nie jest książka o perypetiach miłosnych byłego gliniarza. Przecież Babette poznał, kiedy dostał nominację na szefa brygady nadzoru sektorów północnych Marsylii. A to, że stali się - jak to ona mówiła „dorywczymi pracownikami miłości” - czytaj kochankami, to była naturalna kolej rzeczy. Początkująca dziennikarka, a on, jakby się mogło wydawać, frontman policji. E, no nic nie zdziwiło go zresztą, gdy potem zakochała się w adwokacie Giannim. To było proste: nie w adwokacie się zakochała, tylko w tym, że zajmował się mafią. To w sumie łączy obie profesje gliniarza i dziennikarza, że obaj nawet w łóżku muszą być na służbie.
Mafia jak to mafia, no, muszą się słać trupy, bo co to by była za mafia bez nich. Śmierć jest częścią tych rewirów Marsylii. Fabio o tym wie, tylko co komu zrobiła Sonia z delikatną szyją, którą się chce musnąć palcami tuż pod uchem, by poczuć jej gładkość. Cała we krwi. No i ogólnie inni bliscy… Ech, dziennikarze (Babette) zawsze narobią bigosu i po co dla nędznych ośmiu czy dziesięciu tysięcy znaków jakiegoś artykułu, jakby nie było dobrze, jak jest.
Izzo, jak widać w całej trylogii, kocha Marsylię. Dobre mroczne pisanie. Kryminał jakich nikt nie czyta, a który rzucił Francję na kolana. Tę panią z pociągu też by pewnie rzucił. Jej strata. Mówią, że Izzo bywa „chandlerowski” - jakoś im nie wierzę. Tak samo jak tym, co mówią, że nie czytają kryminałów. To trochę jakby powiedzieć, że Mangione bywa „davisowy” tylko dlatego, że też gra na trąbce.
W Solea może chciałbym więcej słyszeć Milesa, tak, żeby jeszcze przecinał mrok i zbrodnię, chociaż wtedy trudno byłoby wytrzymać.
Jarosław Mikołajczyk