Marzyciele i pokutnicy - Krzysztof Spadło
Autorka recenzji: Iza Budzyńska
Dziesięć mrocznych opowiadań
Przyznam się, że wolę dynamiczną akcję od rozbudowanych opisów. Dlatego też pierwsze zdania tej książki wywołały u mnie dużą rezerwę zmasowanym atakiem przymiotników, dopełnień i metafor. Szybko jednak szczegółowe i wręcz poetyckie opisy scenerii nabrały uroku, skontrastowane z bohaterem pierwszego z opowiadań – więźniem, który właśnie postanowił zbiec. Chyba więc jednak autor wie, co robi.
W pierwszym z liczącego dziesięć opowiadań zbioru - czytelnik wnikliwy i krytyczny może doszukać się paru potknięć. Może dlatego właśnie nie przepadam za nadmiarem opisów – kiedy piszący okrasić paroma określeniami musi każdy rzeczownik w każdym zdaniu, łatwo o potknięcia. I tak na przykład malownicza ulewa szczegółowo opisana nadciąga, chociaż zaczęła się już parę akapitów wcześniej.
Mimo wszystko jednak wpadki, które pojawiają się w tekście, nie są częste i regularne na tyle, by popsuć odbiór opowiedzianych historii. Trudno byłoby też winić za to samego autora. Kiedy już mamy książkę, której fabuła jest jak najbardziej sensowna i nadająca się do publikacji, wychwyceniem powtórzeń, niezgrabnych sformułowań, czy niekonsekwencji powinna zająć się redakcyjna korekta. Najwyraźniej czytającym teksty autorów zdarza się niekiedy stracić czujność.
Poza wpadkami chyba dość typowymi dla początkujących pisarzy, którym ciężko tekst odchudzić ze zbędnych słów, „Marzyciele i pokutnicy” to lektura całkiem przyjemna. Może nie rzecz dla tych, którzy sięgają tylko po zdobywców literackich nagród i podejrzliwie traktują wszystko spoza „głównego nurtu”. Zbiór ma jednak szansę zadowolić zarówno wielbicieli opowieści z dreszczykiem, jak i wszelakiej literatury lekkiej i przyjemnej, ale niekoniecznie prostej i nie wymagającej myślenia. Tutaj właściwie im więcej zaangażujemy szarych, tym większą możemy mieć z czytania frajdę (przymykając oko na wspomniane stylistyczne wpadki). I nie mam na myśli doszukiwania się filozoficznych interpretacji, ale raczej podążanie podrzucanymi przez autora tropami.
Na pewno Krzysztofowi Spadło nie brakuje wyobraźni. Opowiadania zahaczające o horror, czy fantastykę – no, powiedzmy, że trochę naukową – osadza w codziennej polskiej rzeczywistości. Z jednej strony daje się odczuć, że w miejscach autorowi znanych, nie zmyślonych, czy znalezionych na mapie i poskładanych z własnych wyobrażeń. Co na pewno ułatwia zbudowanie świata przedstawionego, który wydaje się przekonujący. Z drugiej wydarzenia i zjawiska, które stwarza, bywają oryginalne, a jednocześnie oparte na pomysłach tak prostych, że to aż zaskakuje. Przy czym autor łączy ze sobą rzeczywistość polskich miasteczek ze swoimi mroczno-fantastycznymi motywami. Tak oto wyjątkowo żarłoczne małe stworzony wykorzystane zostają do zrobienia dochodowego biznesu, ze złem drzemiącym w ziemi próbuje się rozprawić trójka niezbyt rozgarniętych chłopaków z sąsiedztwa, a zguba pewnej otyłej damy rozpoczyna się od uwielbienia dla promocji w hipermarkecie.
Fabularnie, tak jak stylistycznie, prawie każde opowiadanie okazuje się lepsze od poprzedniego – zupełnie jakby były ułożone chronologicznie, według czasu powstawania. Prawie – gdyż w kilku dalszych bohaterowie są tak niesympatyczni, że, mimo iż w końcu spotyka ich to, na co sobie zasłużyli, sam fakt ich istnienia każe mi się buntować przeciw niesprawiedliwości. Nie są żadnym wielkim i imponującym Złem. Są złem małym. I może właśnie dlatego tak mnie irytują, że są tacy małostkowi, tacy... za bardzo polscy.
Kolejnym mocnym punktem tego zbioru jest spójnie skonstruowane uniwersum. Zdawałoby się, że nic niezwykłego, skoro autor osadza swoje historie w rzeczywistości dobrze znanej. Jednak daje nam wskazówki, że nie do końca jesteśmy u siebie oraz że wszystko toczy się wokół jakiegoś wspólnego motywu. Gdzieniegdzie pojawi się jakieś imię, czy nazwa, znane z wcześniejszego opowiadania, w innym znów miejscu ktoś kupuje to, co inny sprzedał; a prawie w każdej historii w tle pojawia się upiorna ciężarówka. Ot, taki bonus za cierpliwość i spostrzegawczość.
Wspólnym motywem wszystkich dziesięciu historii jest, jak nietrudno się domyśleć, fakt, że sięganie po marzenia nie zawsze się kończy się dobrze, a winy przyjdzie w końcu odpokutować. Niezbyt odkrywcze? I nie zawsze w życiu się sprawdza? A jednak chyba lubimy, kiedy nam się o tym przypomina. Dlatego swoich fanów znalazły opowiadania Stephena Kinga i seriale grozy z lat 90-tych – które to zresztą, moim zdaniem, książka Krzysztofa Spadło bardzo przypomina, głównie pod względem sposobu konstruowania historii.