Śląsk jako przestrzeń podróży - Katarzyna Bereta
Podróż leży w naturze człowieka. Gdy zwrócimy się w stronę początków ludzkości, staniemy twarzą w twarz z homo peregrinus, który przemierzał połacie lądu w poszukiwaniu pokarmu. Wraz z nim wędrował cały jego świat, także bóstwa − dobre i złe duchy, a przestrzeń wokół stawała się Templum Salomoni, jak pisze Henryk Waniek w eseju pod tym samym tytułem (por. Opis podróży mistycznej z Oświęcimia do Zgorzelca 1257-1957). Wędrówka jest zatem ludzkim przeznaczeniem, gdyż człowiek stale jest wewnętrznie stymulowany do poszukiwań i zmian. Jako istota rozumna w końcu dostrzega ograniczoność zasobów miejsca, w którym się zatrzymał; jako rzeczywista czy życzeniowa korona stworzenia zaczyna odczuwać potrzebę eksploracji niezdobytych dotąd rubieży, nadawania im własnych imion i zatykania na szczytach, jeśli nie flag, to przynajmniej maczug.
Lektura Biblii uświadamia nam także inną, mroczną stronę wędrowania, które po wygnaniu z Raju stało się poniewierką, symbolem kary za grzech, brzemieniem Adamowego potomstwa. Podobnym wyrokiem obarczony został legendarny Żyd Wieczny Tułacz za odmowę odpoczynku niosącemu krzyż Chrystusowi. Kontekstów kulturowych można odnaleźć jeszcze wiele, jak chociażby: historia syna marnotrawnego czy powrót Odysa na Itakę, podróże Sindbada czy zstąpienie Enesza do piekła, reinkarnacja głoszona przez religie Wschodu czy wędrówka dusz po śmierci w każdym chyba wierzeniu, przygody Alicji w Krainie Czarów czy tułaczka wypędzonego Kandyda. Człowiek nieustannie jest w drodze, wędruje w głąb ziemi i samego siebie, zdobywa nowe lądy, a nawet oswaja kosmos. Chociaż tysiące lat wstecz zarzucił koczowniczy tryb życia, nie przestał być homo peregrinus. Swoją włóczęgą nanosi na mapę świata wciąż nowe sentymentalne punkty odniesienia, wiążąc geografię miejsc z ich duchowym wymiarem i kulturowym sensem.
Podróż jest również losem Ziemi albo też sposobem jej istnienia. Rozpościera pod naszymi stopami lądy z rozległym horyzontem, kusi wzrok bezkresnymi wodami, zdaje się zapraszać szczytami sięgającymi chmur, a wszystko w celu skłonienia nas do pielgrzymki w stronę nieznanego, tajemniczego, sakralnego. Przestrzeń domaga się zdobywania, oswajania, poznawania. Bez eksploracji byłaby nieruchomym punktem, który utraciłby swoje atrybuty. Skąd bowiem mielibyśmy wiedzieć coś o szerokości, długości, głębokości, wysokości, odległości, gdybyśmy nie zdobyli się na marsz, oceaniczny rejs, górską czy speleologiczną eskapadę?
Otwarta przestrzeń i język ziemi
Także Śląsk jest przede wszystkim przestrzenią i głębią, dlatego ze swej natury stworzony jest do wędrówki. Doskonale nadaje się do podróży horyzontalnej i wertykalnej. Jego zróżnicowany krajobraz rozpięty jest pomiędzy rozlewiskiem Nysy Łużyckiej a źródłami Wisły, ciągnie się od wrocławskich kamienic i budynków uniwersyteckich do górnośląskich kopalń, hut i familoków, od opolskich łąk do beskidzkich hal. To obszar ukochany przez mapy − urozmaicony geograficznie, zaskakujący podczas wycieczek ze wschodu na zachód i z południa na północ, dlatego kartograf zawsze miał tutaj dużo roboty, a powstające prace często przypominały dzieła sztuki, jak chociażby karta-obraz z 1561 roku, autorstwa Martina Helwiga. Nie brak również literackich zachwytów nad pięknem śląskiej przyrody oraz prób rekonstrukcji jej średniowiecznego bogactwa. W podobnych opisach celowała przede wszystkim Zofia Kossak (Wielcy i mali, Legnickie pole, niektóre eseje z tomu Nieznany kraj). Wartościowe i niezwykle plastyczne są także narracje Gustawa Morcinka (Ondraszek, baśnie) czy Alojzego Lyski (Wisło, opowiedz…).
Ten różnorodny i pełen kontrastów Śląsk, który w XVI wieku mierzono na dziewięć dni drogi w kierunku równoleżnikowym i trzy południkowym, powinien otwierać myślenie, wyzwalać z zaściankowych kompleksów, przejawianych według Jerzego Szymika zupełnie niesłusznie i niepotrzebnie (por. Akropol z hołdy − czyli teologia Śląska), uczyć szacunku do naturalnych bogactw, ale także żyjącego tu ludzkiego pierwiastka i tworzonej przez niego kulturowej mozaiki. Henryk Waniek doprowadza swą kartograficzną refleksję do interesującego stwierdzenia, że odczytanie „(…) tajemnego przesłania wydrukowanego przez naturę na sobie samej (…)” (Opis podróży…, s. 33) może nawet mieszkańców innych regionów doprowadzić do stania się Ślązakiem, czyli do zgłębienia piękna i istoty tej krainy. Tym bardziej żyjący tutaj powinni uczyć się odszyfrowywania języka ziemi, po której stąpają. Jego znajomość pomogłaby z pewnością w rozwiązaniu lub przynajmniej rozluźnieniu niejednego gordyjskiego supła, jaki zapętlił się na szyi historyków, polityków oraz rozmaitej maści adwersarzy.
Śląsk jest więc przede wszystkim otwartą przestrzenią, która zaprasza do jej poznawania i zdobywania. Cecha ta uwidacznia się szczególnie w językowej plątaninie polsko-niemiecko-czeskiej, z której „(…) wyłania się świat pozbawiony granic; przestrzeń wabiąca wędrowców, podobnie jak morski brzeg nakłania do żeglugi” (Opis podróży…, s. 18).
Głębia i „człowiek wewnętrzny”
Jednak Śląsk to również głębia. Podziemia kryjące czarne diamenty i duchowe perły. Te drugie wydobywane są przez „ludzi głębi”, jak w eseju Na ziemi i pod ziemią wyraża się o górnikach Zofia Kossak. W tym kontekście zjazd do kopalni to nie zwykła zawodowa czynność, ale mistyczna podróż w przeszłość Ziemi, po skamieniałe życie, paprocie zamienione pod prasą wieków w węgiel; to duchowa wędrówka do własnego ja, oczyszczające schodzenie do Czeluści. Taka wizja szczególnie bliska była romantykom, o czym szeroko pisze Maria Janion w Gorączce romantycznej. Autorka, powołując się na obraz wykreowany przez Novalisa w powieści Henryk von Ofterdingen, nakreśla wyjątkowe wyobrażenie „mistycznego górnika”: „Zstępując w głąb ziemi, zstępuje w głąb duszy, w «ciemną głąb» powołania ludzkiego. Jest to ów ruch mistyczny, który Romano Guardini nazywa «w górę i ku wnętrzu» − ruch ku «człowiekowi wewnętrznemu», którego każdy winien w sobie odkryć. Ów «człowiek wewnętrzny» (…) może być pojmowany zarówno po freudowsku – jako «człowiek podświadomy», jak i po jungowsku – jako «człowiek archetypiczny»” (Gorączka romantyczna, s. 272).
Powyższy opis zaprasza również nas do wertykalnej pielgrzymki w stronę duchowego zenitu oraz ukrytego pod horyzontem nadiru, rozumianego tutaj symbolicznie, jako podziemny punkt, do którego zmierzają ludzkie możliwości. Znamienną cechą owej wędrówki ku wnętrzu jest fakt, że przybliża ona równocześnie do mistycznego apogeum. Zstępowanie w głąb staje się zarazem wchodzeniem na szczyt. W tym kontekście kopalnia to odwrócona góra, na którą wspina się górnik. Jakież nasycenie znaczeń zawiera w sobie nazwa tej profesji! Właśnie „górnik”, a nie „dolnik” utrwalił się w języku i to nie tylko polskim, bo czymże jest niemiecki der Bergmann (der Berg − ‘góra’, der Mann − ‘mężczyzna’) czy czeski hornik (hora − ‘góra’), jeśli nie tym samym zdobywcą podziemnego wierzchołka.
Po motyw schodzenia w głąb ziemi i własnego wnętrza sięga niejeden utwór literacki powstały na Śląsku. Są to próby bardziej lub mniej udane. Jednym z najwartościowszych tekstów jest wspomniany esej Zofii Kossak ze zbioru Nieznany kraj. Wykorzystując romantyczną wizję kopalni, autorka przeprowadza następującą analizę: „Życie (…) [górników − przyp. KB] dzieli się na dwie nierówne części: dłuższa pod ziemią, krótsza nad ziemią. Każda wymaga innego człowieka – przeto jeden musi nad drugim zapanować. Gdyby zostali ludźmi powierzchni, jak my, − pobyt na dole stałby się dla nich męczarnią. Jeżeli są ludźmi głębi, nie mogą czuć się swobodnie na wierzchu. Suną pośród tłumu zewnętrznie tylko do niego podobni, małomówni, wzgardliwi, twardy łom ludzki, obojętny na drobne stroiki życiowe” (Nieznany kraj, s. 240). Podobnie kreuje swoich bohaterów Gustaw Morcinek, ukazując ich powolne stawanie się „człowiekiem wewnętrznym” pod wpływem codziennego pielgrzymowania chodnikami, upadowymi i pochylniami.
Szczególną rolę w procesie odkrywania własnego ja, zstępowania do podświadomości i cofania w przeszłość odgrywają różnego rodzaju akcje ratunkowe. Czasami fabuła osnuta jest wokół gaszenia pożaru (Gustaw Morcinek Inżynier Szeruda, Albin Siekierski Czarne i białe pióropusze), wydobywania uwięzionych górników (Aleksander Baumgardten Brzegi ciemności) czy próby ocalenia kopalni przed zalaniem (Gustaw Morcinek Victoria), a niekiedy w centrum wydarzeń pisarz umieszcza wyprawę, której celem jest odnalezienie nowych pokładów węgla (Gustaw Morcinek Odkryte skarby oraz Wskrzeszenie Herminy). Każda z tych sytuacji stanowi pretekst do wędrówki po podziemiach i przyglądania się ich budowie oraz życiu duchowemu. Równocześnie akcje ratunkowe przeplatane są podróżami w czasie i przestrzeni, dzięki którym wzmacnia się peregrynacyjny charakter tych pierwszych. Oto bowiem ekipa ratowników posuwa się wolno do przodu niczym pątnik celebrujący każdy krok, w międzyczasie zaś czytelnik poznaje historię poszkodowanych i wybawiających, dojrzewając wraz z nimi do ostatecznego zwycięstwa ludzkiej solidarności. Oczywiście nie wszystkie utwory są udanymi i skończonymi dziełami, ale nie czas i miejsce na analizę przyczyn ich mierności, gdyż Śląsk to nie tylko wędrówki w głąb ziemi.
Śląsk przyjmujący tułaczy
W przywoływanym już zbiorze esejów Henryk Waniek zapisał ważną myśl: „(…) odrywanie miejsca symbolicznego od jego locus geograficznego i przeniesienie go na inne terytorium w społeczeństwach uchodźców i emigrantów jest czymś nagminnym. Nie brak przykładów takiej sentymentalnej (…) rekonstrukcji dawnych ojczyzn” (Opis podróży…, s. 47). Właśnie Śląsk pełen jest owych translokowanych miejsc, które w swych sercach i pamięci przynieśli ze sobą wędrujący z Kresów Wschodnich ekspatrianci. W tym kontekście region należy uznać za przestrzeń przyjmującą podróżujących, tułaczy, wygnańców, którzy w Bytomiu, Gliwicach, Katowicach czy Wrocławiu odnaleźli swoją drugą ojczyznę. W nurt sentymentalnej rekonstrukcji wpisują się wszelkiego rodzaju wspomnienia, pamiętniki i rozliczenia o większym czy mniejszym stopniu beletryzacji. Szczególnie znamienna dla głównego wątku niniejszego eseju jest powieść Jana Brzozy Poniewierka. Ten sam autor temat ekspatriacji przedstawił w konwencji socu w książce zatytułowanej Ziemia. Echo żalu za utraconym Lwowem odnaleźć można także w Spotkaniu z jutrem Aleksandra Baumgardtena. Duchowe budowanie Templum Salomoni Kresowian na Śląsku to z kolei działalność licznych kół, stowarzyszeń, organizacji, których celem jest zachowanie pamięci i podtrzymanie tradycji. Kulturowe oswajanie nowej przestrzeni po II wojnie światowej wyraziło się czynnym udziałem w budowaniu lokalnych instytucji nauki i kultury oraz we wsparciu rozwoju techniki i sztuki. Problematykę tę szeroko przedstawia publikacja Niezwykła więź Kresów Wschodnich i Zachodnich. Wpływ lwowian na rozwój nauki i kultury na Górnym Śląsku po 1945 roku pod redakcją Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz, Alicji Ratusznej i Ewy Żurawskiej.
Wojenna poniewierka
Jednak Śląsk nie tylko przyjmował strudzonych drogą, ale również wysyłał w świat na wojenną poniewierkę. Naznaczonych nazistowskim symbolem, przyodzianych w mundur Wehrmachtu synów tej ziemi można było spotkać na niemal wszystkich polach bitewnych II wojny, szczególnie zaś w Afryce i na tzw. Ostfroncie. Bardzo realistycznie, pięknie i odważnie pisze o tułaczce swego ojca Alojzy Lysko (Duchy wojny. Dziennik żołnierski 1942-1944), który sam odbył peregrynację w poszukiwaniu grobu niepoznanego nigdy rodzica. Podobną problematykę można odnaleźć w wielu utworach, jak chociażby w powieści Albina Siekierskiego Ocalenie. Śląsk jest więc także doświadczeniem wygnania, przymusowego marszu, jaki odbyć musieli zarówno wcieleni do faszystowskiej armii po 1939 roku, jak i ci, którzy w 1945 wywiezieni zostali do Związku Radzieckiego, by tam − w większości przypadków − umrzeć podczas pracy w kopalni.
Powroty i dojrzewanie do nich
Literatura przedstawia również przykłady powojennej tułaczki po Europie, której celem było powolne oczyszczenie i dojrzewanie do powrotu do Polski. Świadectwo purgacyjnej wędrówki pozostawił nam w dwóch zbiorach Gustaw Morcinek. Chodzi o Listy spod morwy oraz Listy z mojego Rzymu. Literackie odzwierciedlenie opisanych w korespondencji doświadczeń można odnaleźć także w powieści Judasz z Monte Sicuro.
Pierwszy tom, napisany w Biviers we Francji, to można powiedzieć swego rodzaju spowiedź polegająca na utrwaleniu swobodnie napływających wspomnień z obozu koncentracyjnego. Autor po raz pierwszy pisze prawdę o ponadpięcioletniej gehennie, którą rozpoczął w Sachsenhausen w 1939 roku, a zakończył w Dachau w 1945. Diagnozę stanu psychiki wyzwolonych podpiera zdaniem jednego ze współwięźniów: „(…) podobni jesteśmy do ludzi, którzy wypadli z pociągu na zakręcie, połamali sobie nogi i teraz usiłują go dopędzić na szczudłach” (Listy spod morwy, s. 88). Z tego powodu Morcinek po odbyciu kwarantanny nie udał się od razu do Polski, ale rozpoczął uzdrawiającą podróż w poszukiwaniu normalności, samego siebie, dawnej wiary w Boga i ludzi, podróż, podczas której czekał, aż zrosną się te połamane nogi, by można było na nich wrócić do skoczowskiego „Domu w Słońcu”.
Drugi zbiór − Listy z mojego Rzymu − to opis odkrywania świata na nowo, zapis drogi dojrzewania do powrotu do ojczyzny. Wreszcie to dowód fascynacji Rzymem oraz ogromnej wrażliwości artystycznej i ludzkiej. Świadomie wybrana samotna włóczęga po kościołach Wiecznego Miasta, bez przewodnika i czasami bez świadomości co ogląda i kto jest patronem danej świątyni, to odtrutka na utratę wiary, zagubienie Boga i człowieczeństwa za drutami kolczastymi. Świadectwo bardzo osobistych, głębokich, prawdziwych, a zarazem uniwersalnych w swej wymowie rekolekcji. Można powiedzieć, że to relacja z podróży w głąb siebie.
Zatem Śląsk to także powroty. Nieraz bolesne, nieraz rozciągnięte w czasie, jak w przypadku Gustawa Morcinka czy Zofii Kossak. Zawsze jednak przynoszące ukojenie i poczucie, że wreszcie jest się u siebie, wśród swoich gór, kwiatów i zwierząt.
Na granicy kultur, na granicy życia
Interesujące literackie przetworzenie motywu wędrówki zawiera również powieść Morcinka Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki. Główny bohater snuje wspomnienia ze swoich licznych wypraw po Europie, nakreślając przed czytelnikiem „(…) geograficzną mapę podróży w marzeniach i w historii (…)” (Gustaw Morcinek − w 120-lecie urodzin, s. 23). Wielonarodowościowe cesarstwo Austro-Węgier zdaje się być nie tylko prefiguracją Unii Europejskiej, ale również modelem, na którym autor prezentuje dobre i złe strony wielokulturowości takich regionów jak Śląsk. Rybka ze wszystkimi i wszędzie potrafi znaleźć wspólny język, który jest mieszaniną polskiego, czeskiego, niemieckiego, włoskiego, a nawet węgierskiego. Autor nie tłumaczy, skąd wzięły się te wyjątkowe zdolności lingwistyczne Joachima. Posługuje się nimi, by przekazać o wiele istotniejszą prawdę, że „(…) zaczepienie w mówionym języku, gwarze oraz życie na granicy kultur otwiera na świat i człowieka” (Gustaw Morcinek…, s. 28). O otwartości Śląska, wpisanej już w jego geograficzne uwarunkowania, była mowa na początku eseju. Zakreślamy zatem powoli koło niczym wędrowiec czy też syn marnotrawny na obrazie Hieronima Boscha.
Chociaż główny bohater Morcinka potrafił odnaleźć się wszędzie, w każdym zajęciu i miejscu, przejawiając w ten sposób wyraźne cechy obieżyświata, jednak z wielu zakątków prędzej czy później uciekał zraniony. I dopiero wśród nagrobków jako kopidoł osiągnął spokój serca, co wyraził zaskakującą deklaracją: „Lubię przesiadywać na cmentarzu”, zawierającą w sobie wewnętrzną sprzeczność. Tu nikt już nie mógł go dotknąć, zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że „(…) bardziej trzeba lękać się ludzi aniżeli duchów (…)” (Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki, s. 7, 10). Równocześnie wiele go śmieszyło w nekropolii: „Gdy już pogrzebię nieboszczyka i ostatni pogrzebnicy odejdą, siadam na sąsiednim grobie, zapykam sobie fajkę i śmieję się z całego świata (…). Najśmieszniejsze są (…) napisy, gdyż w nich najwięcej filuternego łgarstwa i grubego oszustwa. Ludzie lubią takie łgarstwa i oszustwa. Bez nich byłoby życie ogromnie smutne i głupie” (Siedem zegarków…, s. 7). Tutaj mógł również odbyć swe podróże jeszcze raz, w bezpieczniejszej formie, bo w wyobraźni. Wreszcie wśród zmarłych mógł snuć filozoficzne rozważania, które dowodzą, że jego życiowa wędrówka nie była tylko wyprawą przed, ale także w głąb siebie. Jak pisze Juan Eduardo Cirlot: „Z punktu widzenia duchowego podróż nigdy nie jest zwykłym przemieszczaniem się w przestrzeni, lecz impulsem do poszukiwań i zmiany (…)” (Słownik symboli, s. 322), dlatego pomimo przejścia z koczowniczego trybu życia na osiadły nadal jesteśmy homo peregrinus.
Tułaczka Joachima Rybki bardzo silnie przystaje do życia − pełna jest dramatycznych, ale i komicznych wydarzeń, śmieszy i wzrusza, bywa poważna i ironiczna. Taka jest też każda droga − i pokonywana w czasie, i w przestrzeni; i marsz wzdłuż równoleżników czy południków, i ekskursja po osi wertykalnej; i poniewierka repatrianta, ekspatrianta czy emigranta, i pielgrzymka pątnika poszukującego Templum Salomoni; i piesza włóczęga, i jazda jakimkolwiek środkiem lokomocji.
Wobec samotności
Przykładem ostatniej może być książka Gustawa Morcinka Opowieść o ludziach w pociągu, na kartach której w jednym kolejowym składzie znaleźli się rozmaici życiowi rozbitkowie, wiozący w sobie pragnienia, nadzieje, wspomnienia, marzenia i potrzeby. Wszyscy zmierzali z jakiegoś konkretnego punktu w przeszłości w stronę nieznanej im przyszłości, splatając swe historie i przeżycia na czas wspólnej wojaży. Powieść ta jest bardzo dobrą ilustracją egzystencjalnej kondycji człowieka: jest on stale w drodze i tylko pozornie we wspólnocie, w rzeczywistości zmaga się z kolejnymi kilometrami doświadczeń w samotności własnego serca. Podobnie jak Joachim Rybka, Alojzy Lysko (ojciec i syn), Gustaw Morcinek, Zofia Kossak, Jan Brzoza, Żyd Wieczny Tułacz, Kresowianie, syn marnotrawny, Adam i Ewa oraz wiele innych realnych i literackich postaci. Podróż jest więc nierozerwalnie złączona z samotnością. Czy jednak ta ostatnia leży również w naturze homo peregrinus? To już temat do odrębnych rozważań.
---
K. Bereta: Śląsk jako przestrzeń podróży. „Śląsk” 2013, nr 9 (214), s. 9-11.