Kawa w miejscu pracy - Piotr Goszczycki
Dla wielu osób kawa to podstawa egzystencji. To właśnie od niej zależy jakość wschodzącego dnia, czy długiego czasu pracy. Od razu powstaje podział, w jakich godzinach odbywa się praca i w jakich warunkach. Największy komfort – jakby się zdawało – mają pracownicy biurowi. Siedząc sobie przed komputerem, obok klawiatury stawiają ulubiony kubek z kawą. Delektują się naparem i wszystko gra. Nawet w obliczu zagrożenia, jakie powoduje niechciane trącenie kubka i zalanie brązową kałużą bardzo ważnych dokumentów. Istnieje przecież zakaz spożywania posiłków w miejscu pracy. Do takich celów powinno być pomieszczenie zwane powszechnie jadalnią.
Dużo gorsze warunki do rytualnego spożywania kawy mają maszyniści pociągów, czy innych pojazdów w ruchu. Niejednokrotnie widziałem dobrze zakręcony słoik po dżemie, w którym do połowy huśtała się jasnobrązowa ciecz kawy rozpuszczalnej. Czas picia takiej kawy już jest trochę dłuższy od biurowego nasycenia się aromatem. Nie chcę mówić, jak smakuje kawa ze słoika, ale według zasady – jak się nie ma tego, co się lubi, to lubi, co się ma. Pozostaje więc wiara, że w jesienny mżysty widok za szybami lokomotywy, ta substancja pomaga przetrwać niesympatyczną podróż, a ciężki, wielogodzinny obowiązek czuwania nad bezpieczeństwem pasażerów.
Inaczej spożywają „małą czarną” artyści, u których jest to bardziej skomplikowane niżby się to pierwotnie wydawało. Filiżanka kawy, która ma ożywiać, jest martwą naturą u grafików. Proszę sobie wyobrazić obraz w sklepie. Filiżanka, łyżeczka i książka. Obok śpiące dziecko. Kiedyś potwierdzili to naukowcy, że myśli krążą nie wokół tej grafiki, lecz tej małej, aromatycznej kawy. Prozaicy z kolei niejednokrotnie pili kawę przy tworzeniu. Zamiast filiżanki, czy dwóch, przy kilkugodzinnym tworzeniu - kilka litrów, kawy. Można by stwierdzić, że całymi słoikami, byleby pić, byleby nie opuszczała wrażliwość, natchnienie. Nigdzie nie ma statystyki mówiącej, o ilości wypitej kawy przy napisaniu 100 stron powieści. Można tylko przeczytać, jak bohater książki mówi: „wypiłem z nią kawę”. Następnie przez pół strony dowiedzieć się o mieleniu ziaren, wydobywającym się aromacie i zalewaniu drobnego ziarna prawie wrzącą wodą. Tak, jest to sztuka najwyższych lotów, aby tylko dostrzec całą tą kwintesencję pracy nad kawą. Mówią jeszcze, że nie ma dwóch takich samych kaw, a czarny napój z automatu na dworcu to nie to samo, co filiżanka cappuccino przyniesiona przez ukochaną osobę do łóżka, zamiast śniadania, po upojnej nocy. Dyskretna różnica, nieprawdaż? To tylko niektóre, najbardziej prozaiczne aspekty wymieniane przez pisarzy na stronach przeżyć swych bohaterów.
Inaczej świat otaczający kawę widzi poeta w swych wierszach. To przede wszystkim różnorodne metafory i skojarzenia, gdzie taki napój jest tylko pretekstem, albo narzędziem pomocnym przy komponowaniu wiersza. W wierszach znalazłem: „spóźniona kawa/ i tak mało czasu by odpocząć”; „kawa kołysze się na boki/ jakby chciała wyjrzeć przez okno/ pociąg nie zatrzymał się na stacji”; „czarny wschód słońca/ czy to już moja kawa?” Choć to tylko przykłady, to zakres dostrzegania kawy w wierszach jest niewyczerpalny i bardzo często pojawia się nie tylko u współczesnych twórców.
Mój kolega, który pracuje w piekarni, opowiedział mi o swojej kawie, jednej kawie w pracy. Jednego razu, zaparzając sobie dwie łyżeczki „sypanej” ucieszył się, że spija ostatki, bo kto spija ostatki, ten jest… Poranek tego dnia był słoneczny, a on sam, nieco niedospany po wczorajszych namiętnościach. Po pięciu minutach rozpoczął pracę wśród maszyn. Spróbował kawy i postawił ją na miejscu, gdzie zawsze ją stawiał. Tym razem, po kilku minutach zacięła się jedna z maszyn, co zaowocowało natychmiastowo kilkoma przekleństwami. Następnie, z owej maszyny (która służy do transportu kawałków ciasta, do dalszej obróbki) wysypała się z jakieś szczeliny wszędobylska mąka, która (jak by nie było) wpadła wprost do kawy, zasypując jej całą powierzchnię grubością kilku milimetrów (!). W tym momencie nie chcę opisywać „radości” spróbowanej kawy, a tylko zauważyć niebezpieczeństwo, jakie niesie za sobą przymusowe wypicie małej czarnej…
Ale wróćmy do pociągów i podróży z perspektywy pasażera. Ilekroć mam okazję, korzystam z baru dworcowego, aby kupić kawę, i zanieść sobie ją do pociągu. Proszę sobie wyobrazić sytuację, która mi się kiedyś zdażyła. Na tym dworcu jest tłoczne przejście pod peronami. Dziesiątki osób spieszą się dokądkolwiek (na ulicach są korki, pociągiem, szybciej, lepiej) i jednego człowieka idącego powoli, uważającego, aby nie rozlać. Wejście do pociągu jest wąskie, a potem trzeba znaleźć wykupione miejsce. Do tego pokonać kilka par drzwi (a niektóre się ciężko otwierają!), i dopiero zająć miejsce zarezerwowane, rozebrać się okrycia wierzchniego. Następnie, już siedząc, otworzyć pudełko ze śmietanką, wlać ją do kawy, zamieszać. Wyrzucić patyczek i opakowanie po śmietance. Napiłem się kawy. Ach! Ów napar wydobywa się i pozytywnie koi moje zmysły. W tym momencie wchodzi do przedziału kobieta i siada naprzeciwko mnie, a jej wzrok przykuwa plastikowy kubek z porannym marzeniem. Kobieta dopytuje o wagon Wars, gdzie on jest w tym pociągu. Odpowiadam, że niestety, nie ma. Pociąg wolno rusza, opuszczając zadymione spalinami miasto. Kobieta nie spuszcza wzroku z mojej kawy. Mówię, że kupiłem ją na dworcu i przed chwilą dopiero wlałem śmietankę, że…
Tę kawę podarowałem kobiecie, a ona do mnie się uśmiechnęła. Był to najlepszy, tego dnia, prezent dla mnie.
W każdym bądź razie, spijanie kawy jest dla każdego inne. Ktoś może pić ją przez ponad godzinę w domu, a w pracy może nie mieć warunków. Dla mnie kawa w pracy, to wyraz rozpaczy. Pracę swą rozpoczynam o godzinie 16–tej. W firmie pojawiam się ok. 15.30. Jeszcze przed rozebraniem wstawiam wodę, sypię do swojego, żółtego dzbanuszka – na oko – dwie łyżeczki. Idę do jadalni, gdzie zalewam ją zagotowaną wodą. Dopiero potem idę się przebrać w rzeczy robocze, co trwa jakieś 5 minut. W tym czasie kawa zdąży się zaparzyć, więc mogę ją posłodzić.
W kwintesencji mam – dosłownie – 7 minut na wzmocnienie się przed pracą. Pozostały czas zajmuje mi umycie żółtego dzbanuszka, schowanie do szafki. I z goryczą na ustach przystąpienie do (kawo)wielogodzinnej pracy.
Piotr Goszczycki
PS Pisząc ów materiał, korzystałem z kawy o pojemności dwóch łyżeczek oraz domieszką (pół łyżeczki) kakao. Posłodziłem miodem i dolałem pół centymetra mleka, co spowodowało, że moja kawa była dwukolorowa. Palce lizać!