Fragment powieści dla wszystkich dorastających dziewcząt - Dariusz J. Bednarczyk
W całej bursie dzisiaj wrze. Dziewczęta biegają podekscytowane od pokoju do pokoju, ciągnąc za sobą talię trzaskających drzwi. Szczebiot i beztroski śmiech niczym latawce wylatują przez otwarte okna na zalataną ulicę. Jak wielka chińska petarda gruchnęła od parteru po poddasze fantastyczna wiadomość: Przyjeżdża! Za dwa tygodnie na koncert! Dziewczyny oszalały ze szczęścia. Przytulone na tapczanach, niczym rodzeństwo surogatek, przekrzykując się nawzajem, planują przyszłe kreacje oraz nadchodzące koncertowe party. Kolejne newsy na temat Jego występu pojawiają się z szybkością internetowych wpisów.
Przez korytarz na podobieństwo szarży żużlowca właśnie przebiegła Kasia.
‒ Dziewczynyyyy!!! Bilety po pięćdziesiąt!!!
‒ Uuuuuuu!!! ‒ jęk zawodu przetoczył się poprzez wszystkie pokoje.
‒ Ale grupowe po trzydzieści !!!
Aaaaaaa!!! ‒ okrzyk euforii na moment zagłuszył dobiegający z głośników przebój.
Nie chcąc pozostać w cieniu, ambitna Krysia błyskawicznie podjąwszy decyzję, wybiegła do kuchni i waląc w rurę ryknęła:
‒ Nasz pokój zbiera na grupowe, 114 zbiera na grupowe!!!
Ogólna ekscytacja i niewinne podniecenie panowały w internacie do późnych godzin nocnych, dopiero liczne interwencje zaskoczonych niecodzienną sytuacją, najwyraźniej pozbawionych empatii wychowawców, zdołały je nieco przytłumić.
Nazajutrz w szkole ktoś rzucił hasło: kupujemy pluszowe misiaczki. Kiedy na scenę rzucane są misie, On bisuje, a wiadomo, że bisy są najlepsze, no nie? Po lekcjach wszystkie dziewczęta wtargnęły więc do sklepów zabawkowych kierowane podanym rysopisem pluszaka. „Zielony pluszowy miś w białej czapeczce z czerwonym serduchem w łapkach”.
Wieczorem na pokojach trwał nieprzerwany festyn. Tej nocy na każdej nocnej szafce czuwały zielone misie. W białych czapeczkach. Z czerwonym serduchem w łapkach. Powoli zbliżał się dzień koncertu.
Wreszcie. Cały zahipnotyzowany internat tkwił tuż pod sceną, wpatrzony tylko w Niego. Zachłannie spijając każdą głoskę, powtarzając każdy gest. Ale co to?! Na estradzie pojawiło się jakieś stare, roznegliżowane dziwadło! Śpiewa razem z nim, trzyma Go za ręce, CAŁUJE! Grad zielonych misiów, albo raczej lawina zasypała estradę. Następne poszybowały plastikowe butelki. Wściekłe buczenie dopełniło reszty. Tonący w masie pocisków, zaskoczeni artyści zmuszeni zostali do przerwania początkowo obiecującego występu.
Tego wieczoru w całym internacie panowała złowroga cisza. Dyżurna wychowawczyni podczas nocnego obchodu na próżno podsłuchiwała pod drzwiami. Nic. Żadnych zabronionych odgłosów. Żadnego upomnienia. Żadnych przynoszących cichą satysfakcję kar dyscyplinarnych. Kompletna, niezrozumiała CISZA.
Wracając do siebie, obok kosza na śmieci, natknęła się na małego, zielonego, pluszowego misia w białej czapeczce i czerwonym serduszkiem w łapkach. Podniósłszy go, po krótkim zastanowieniu, porzuciła instynktowną myśl zagrzebania zabawki w koszu na śmieci. Oczyściła z kurzu i zabrała do depozytu, obmyślając przyszłe negocjacje. Leży tam do dzisiaj.