Wiersze - Hubert Czarnocki

 Hubert Czarnockiurodził się w Radzyniu Podlaskim. Ukończył polonistykę na KUL-u i Akademię Fotografii. Wiersze publikował m.in. w ,,Toposie”, ,,artPapierze”, ,,Kresach”,  ,,Portrecie”, ,,Cogito”, ,,Czasie Literatury”, ,,Perspektywach”,  ,,Arkadii”, Frazie”, ,,Dwutygodniku”, ,,Helikopterze”, ,,Migotaniach”, ,,Wyspie”, ,,Elewatorze”, ,,Odrze” i na jej  na stronie internetowej. Laureat m.in. Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im. J.I. Kraszewskiego i Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Michała Kajki. W 2008 roku nominowany do Nagrody Żurawie w kategorii słowo. Zdobywca grand prix w Konkursie Recytatorskim Twórczości ks. Jana Twardowskiego organizowanym przez Fundację Ave. Poeta ma na koncie epizod aktorski. Użyczył głosu w spektaklu Teatru Hybrydy ,,Nie ma takiego numeru”. Autor kilku indywidualnych wystaw fotograficznych, brał też udział w wystawach zbiorowych.  Laureat kilku konkursów fotograficznych. Autor e-booka ,,Jasność” (2008) tomów ,,Wołania” (2009), ,,Opowieść” (2011), ,,Tropy” (2015) i ,,Oddech światła” (2018). Pracował jako nauczyciel, fotograf, dziennikarz radiowy i prezenter. Obecnie wykonuje działalność lektorską.

 

***

 

Szczekał z bólu swoimi wierszami

i wyły jego zaciśnięte pięści.

Więc ciskał wiersze między oczy gwiazdom.

Więc chwytał się tego co mógł,

ostatniej deski ratunku a nawet dwóch.

Ostatniej brzytwy wiersza,

mimo że bolało i wszędzie krew,

pełno krwi słów.

 

***

Nie umieliśmy grać w ich gry.

Wzór na świat, którego uczyli nas w szkole

ciągle wylatywał nam z pamięci.

 

 Mieliśmy motyli naskórek.

 Góry we mgle były dla nas

 jak złożone dłonie anioła.

 

 W twarzach wszystkich pięknych

 kobiet tak naprawdę szukaliśmy Boga,

 ale o tym nie wiedzieliśmy.

 

Wypisano nas ze świata

zanim się z niego wypisaliśmy.

Byliśmy wyjęci spod prawa meldunku,

ciążenia i wiatru.


Podręcznik do żucia życia

pozostał dla nas tajemnicą.

Znowu się nie nauczyliście mówił świat.

Znowu będziecie musieli zostać

w szkole po lekcjach.

 

Więc zostaliśmy.

Po jej korytarzach błąkamy się do dziś.

 

***

 

Czas rozprawił się z nami dokładnie.

Zgwałcił nasze twarze i wybił nam zęby.

Podpalił nam ubrania i siekierą przekreślił

nasze inicjały na drzewie,

pod którym kiedyś leżeliśmy.

Porachował nam wszystkie kości.

 

Na koniec jego palec zawisł

nad klawiszem Delete.

Chwyciłem go i szybko

nacisnąłem Backspace.

 

***

 

Pisać książki, których kartki

pachną samotnością.

Wysyłać petycje do nieba, wołania.

Przeczesywać sen w poszukiwaniu sensu,

udowadniać go albo ustanawiać.

Mamrotać wierszem o tych wszystkich

drobnych rzeczach, które czynią się

każdego dnia. Że one też.

Ale że również pomiętymi kartkami,

zatemperowanymi ołówkami

można zapychać wielką dziurę kosmosu

i wtedy nicość cofa się, lęka,

choć sama nie wie czego.

 

***

 

Daleko stąd do was.

Chodzę po brzegu,

ochlapuje mnie czarny wiatr.

 

Przerzucam siebie tęczą,

zamaszystym łukiem

światła na drugi brzeg,

ale nie starcza mi światła,

nie starcza mi tęczy.

 

Więc przechylcie się wy

na moją stronę,

stańcie no trochę na palcach,

przesuńcie się, ruszcie.

 

Niech biała malwa

wyrośnie na środku pokoju,

a wy potrąćcie ją jak strunę,

zagrajcie coś na niej,

miejcie się ku mnie.

 

Ja jeszcze spróbuję,

zagram do was,

nadam do was szyfrem

i otwartym tekstem,

może doniesie.

 

Miejcie się ku mnie

chociaż siebie nie macie.

Chyba że macie,

to się spotkamy, spotkacie.

***

 

Podróż do światła

Pożycz trochę życia, pożycz złotówkę tlenu,

pożycz, pożycz dziesięć złotych światła,

trochę sensu, mówią ci ludzie do siebie,

do widowni, wychodzą z teatru i mówią

to samo na ulicach. Nikt ich nie rozumie,

biją ich i przepędzają. Oni karmią się czymś,

karmią nawzajem łyżkami, ale wciąż to powtarzają,

wciąż to powtarzają.  Potrzebują czegoś innego,

może sami, może sami jeszcze nie wiedzą czego,

przynajmniej nie wiedzą dokładnie.

Więc w podróż, więc iść, szukać,

dusić się już, zataczać, ale światła światła dajcie.

Dajcie, pożyczcie choć garstkę małą tlenu.

Więc wyciągają do góry otwartą dłoń,

na którą wystarczy położyć trochę powietrza,

ale jak położyć na rękę trochę powietrza.

Więc delegację wyprawiają, poselstwo wysyłają

do kraju na północy, gdzie dobry władca rządzi,

ale poselstwo nie wraca, choć czekali długo.

Ale oni mimo to wierzą,

że gdzieś tam daleko jest powietrze,

jest zakopane może gdzieś na końcu tęczy.

Na pewno jest, musi być.

 

***

 

Kiedy go brakowało, ona zaplatała z tęsknoty

warkocze, a on spadał w hamaku jej opuszków.

Bądź prosty jak cisza między wersami mówiła.

Bądź muszlą na moje światło mówił.

Przecież wyśnieżyłem cię wszystkimi dotknięciami

i zebrałem wszystkie falbanki twoich oddechów.

Patrz, jabłonie w sadach są ubrane

w pierwszokomunijne sukienki,

w lasach śnieg zawilców, a na drzewach

białe wstążki.

Wystarczy pociągnąć jedną,

a rozwiążą się wszystkie problemy.

Potem zaklaskać, a pojawi się kareta,

która zawiezie nas tam, gdzie bez końca

będziemy przełamywać się swoimi oddechami.

Obdzielać siebie jak słońce obdziela promieniami.

Puszczać do siebie białe latawce

 

***

 

Najemnicy światła

 

Prawie cali należą do obłoków

 tylko stopami dotykają ziemi.

 

Nocami pochyleni nad kartkami

stawiają dymiące słupy słów.

Wbijają oślepiające pale światła.

 

Zbierają z powietrza zawieszone słowa, zdania,

niezadane pytania i niewypowiedziane modlitwy

i zamieniają na jasne i niejasne znaki.

 

Bo oni są po to, żeby napisać to,

co burzy się i pali się w was i wokół was

i co nieporadnie na migi próbujecie nazwać.

 

Wiersze pisze się w dół, ale oni robią odwrotnie

 i za was wstępują w górę po szczeblach wiersza.

 

***

 

Zachwyt

 

Bóg kończył powoli czytać kartę dnia.

Za moment miał ją przewrócić na drugą stronę,

ale w ostatniej chwili zamaszystym ruchem sypnął na nią

trochę świerszczy, trochę czajek, trochę zapachu mięty

przemieszanej z samotnością.

 

Postawił ogromne wieże blasku

i ten garbiący się dzień stał się jakby inny.

Rzuciłem się w niego ze wszystkich sił.

Pływałem w nim, śmiałem się do rozwiniętego

nagle nieba, po którym wędrowni handlarze

zmierzali na odpust.

 

- Nikt mi nie powie, że rzeką przez środek miasta

nie płynęły Wielkie Sprawy! - krzyczałem – Kto z was

spodziewał się takiego końca? - pytałem -

Ja tam byłem! Widziałem jak łączą się sprawy

szumiących traw ze sprawami pierzastych chmur!

 

Stałem na baczność, patrzyłem, a zachwytu

miałem więcej w sobie niż mogłyby pomieścić

najdalsze galaktyki. Ocalił mnie zachwyt,

a Bóg nagle spojrzał w lewo, potem w prawo

i pocałował mnie słońcem w oczy.

 

 

***

Hasło

 

 Stary Josef po latach przemyśleń

 i obliczeń odkrył hasło do wszechświata.

 

Zapytany o to jak ono brzmi odpowiedział:

- Nie da się tego hasła wypowiedzieć czy napisać.

Trzeba je zrobić, uczynić. A jeśli je uczynisz

nie spodziewaj się, że planety zaczną się przemieszczać

a gwiazdy spadać. Będą spadać, ale w twojej duszy

i jeśli wszyscy tego doświadczą,

a przynajmniej zdecydowana większość,

wtedy zmieni się wszechświat,

a ty poczujesz się jakbyś kogoś przytulił,

chociaż nikogo nie przytulałeś.

 

***

 

 

***

 

Poglądy

 

Wystawiłem swoje poglądy na aukcji.

Ktoś kupił je za trzydzieści złotych.

Byłem teraz nagi,

nie miałem żadnych poglądów.

 

Nie wiedziałem co robić,

w co się ubrać, więc pożyczyłem

poglądy od sąsiada.

 

Lubiłem je, bo mieniły się i ładnie świeciły.

Na wszystko odpowiadały okej.

Były naprawdę fajne.

 

Tylko moja dusza ich nie lubiła.

Stroszyła się na nie i patrzyła spod oka.

 

Ale powoli powoli przekonaliśmy ją

(razem z moimi poglądami),

żeby zmieniła zdanie

i że to grzech tak się stroszyć i boczyć.

 

Z początku na te słowa

wrzała ze złości i kipiała,

dlatego postanowiliśmy

przykryć ją pokrywką.

 

Gdy ktoś przychodził do nas w gości,

a pokrywka podskakiwała, kipiała i dzwoniła,

na pytanie co się dzieje mówiliśmy,

że właśnie mamy czkawkę,

ale ogólnie wszystko jest okej.

Wszystko jest okej.