Kolonie Knellera – Etgar Keret

Etgar Keret to klasa sama w sobie. Że będę do jej lektury zachęcał, to oczywiste. Zastanawiam się tylko nad tym, jak oddać fakt, iż pozornie mamy w  „Koloniach Knellera" do czynienia z powieleniem fabularnych schematów wcześniejszych tekstów, a jednocześnie jest w tej publikacji coś nowego, skomplikowanego, niepokojącego i ważnego. Czytelnik może poczuć się zirytowany, bo przecież tytułowy tekst jest fabularną kalką „Pizzerii Kamikadze”. Pytanie tylko, czy jest to faktycznie kalka i czy teksty Kereta rzeczywiście wzajemnie się potwierdzają i wchodzą ze sobą w ścisłe związki, czy stanowią integralną całość w zbiorach, które autor ułożył według pewnego klucza?


Keret porusza problemy już przez niego rozpatrywane, ale nadaje im nowy wymiar i głębsze znaczenie. Motywem przewodnim „Kolonii Knellera” może być proces przekraczania rzeczywistości, docierania do tego, co niezgłębione i do tego, czego nie sposób jest opisać słowami. To proces przekraczania życia i śmierci oraz niepokojące pęknięcie, jakie odkrywamy w momencie kwestionowania tego, co pewne i otwierania się na to, co zawsze pozostawało w sferze domysłów. Ten zbiór jest zbiorem bardziej transcendentnym, bardziej niejednoznacznym i bardzo niepokojącym. Nie wiem, czy można napisać, iż jest coś jeszcze bardziej niejednoznacznego w twórczości Kereta, ale ryzykuję zakładając, że moja teza jest słuszna. „Kolonie Knellera” różnią się od „Tęskniąc za Kissingerem”, gdzie autor rozliczał się z otaczającym go światem i samym sobą. Różnią się także od „Rur”, w których Keret rozprawiał się z absurdami Izraela i swoją izraelskością. Naturalnie widać jakieś podobieństwa (w opowiadaniu „Nimrod daje popalić” bohaterowie toczą walkę w połączeniu z walką o rozumienie świata wokół nich; w „Koloniach Knellera” pojawia się Arab, który zabił Izraelczyków w samobójczym ataku, oszukany złudną obietnicą nagrody za ten czyn), ale rozważania o wydanych niedawno opowiadaniach łatwiej snuć, kiedy tę opozycję się zauważy.

 

Zbiór zawiera trzy miniatury i dwa dłuższe utwory. Najpierw dość szybko przemkniemy przez opowieść o kierowcy, który chciał być Bogiem. Natychmiast ujawnia się przewrotność i ironiczność Kereta w słownej grze niejednoznacznościami. Kierowca chce być Bogiem czy może Bóg pragnie być kierowcą? To opowiadanie o Bogu, czy o składanej mu biernie ofierze, jaką staje się Adi, spóźniający się na autobus? Drugi tekst wywoła jeszcze więcej wątpliwości. Będziemy w nim mieli symboliczne otwarcie i zamknięcie wrót piekielnych, niepewne przekraczanie granic tego, co nieprzekraczalne; to będzie wejście do piekła i jednoczesne z niego wyjście. A jeśli ktoś miałby wątpliwość co do tego, gdzie na ziemi można znaleźć piekielne wrota, niech uda się do Uzbekistanu. Trzecia krótka opowiastka rozsadza się wewnętrznie. Opowieść o macicy eksponowanej w muzeum i jej wpływie na mężczyzn przypomina ruletkę tropów interpretacyjnych, które nie pozwalają zapomnieć o tym tekście.

 

Po takiej introdukcji następuje część właściwa, czyli teksty o życiu i śmierci, o samobójstwie i jego konsekwencjach, o rozpaczliwych próbach zrozumienia motywów postępowania samobójców i o tym, że życie po śmierci może być równie przygnębiające. W końcu jeden z bohaterów tytułowego tekstu wypowiada dość znamienne słowa: „To miejsce jest dokładnie takie, jak to sprzed samobójstwa, tylko odrobinę gorsze”. Wspomniany już „Nimrod daje popalić” opisuje stany lękowe przyjaciół samobójcy, wpływ jego śmierci na żyjących i wzajemne interakcje między tymi, którzy pozostali przy życiu. Każdy z opuszczonych przez Nimroda przyjaciół walczy z poczuciem braku i na swój sposób zapełnia pustkę. Pustka będzie także oswajana przez Chaima i Ariego, którzy udają się w szaloną podróż w poszukiwaniu ukochanej jednego z nich. Oczywiście rzecz dzieje się w zaświatach, ale mamy tu do czynienia z intrygami czysto ludzkimi w miejscu, o którym ludzie mają tak wiele różnych wyobrażeń.

 

„Kolonie Knellera” w moim odczuciu mówią wiele o strachu Kereta. Strachu przed tym, czego nie zna, nie rozumie i nie może w żaden sposób ogarnąć. To taka niepoważna forma pisania o poważnych sprawach. Kpina, ironia i czarny humor jako maska przestraszonego chłopca, który jako dojrzały mężczyzna chce się mierzyć w słowach z czymś, czego słowa nie opiszą. Odziera samobójstwo z tragizmu, by w komicznej konwencji walczyć ze świadomością, iż śmierć czeka każdego z nas i że każdy z nas będzie zmuszony do przekroczenia granicy tego, co niepojęte.


                                                                                                               Jarosław Czechowicz
                                                                                                      www.krytycznymokiem.blogspot.com