Literatura światów planowanych - Katarzyna Kuroczka
Autorka recenzji: Kamila Kasprzak
W stronę twórczej wolności
W zasadzie każda naukowa pozycja, która choć trochę poszerza wiedzę w danym temacie lub rzuca na niego całkiem nowe światło jest cenna i potrzebna, a na pewno uzupełnia istniejący już zbiór narracji. I tak też dzieje się z książką Katarzyny Kuroczki.
Jej „Literatura światów planowanych” to bowiem wnikliwa i dogłębna analiza prozy powstającej w okresie tzw. realizmu socjalistycznego, czyli w latach 1949-55, a także po 1956 roku na Górnym Śląsku. Przy czym trzeba pamiętać, że była to oczywiście mocno zideologizowana twórczość w przypadku której trudno mówić o rozwoju czy konkretnych walorach. Siermiężna, jednowymiarowa i skrojona pod autorytarny ustrój, który wówczas panował w całym kraju. A skąd ten Górny Śląsk? Otóż stąd, że jest to rodzinny region, by nie rzec „mała ojczyzna” autorki, którą także literacko zdaje się znać najlepiej.
Cóż zatem znajdziemy w jej publikacji? Na pewno szerokie wprowadzenie w socrealistyczne realia wraz ze wszystkimi ich wyznacznikami, takimi jak masowość, skrajny utylitaryzm czy formatujące życie i twórczość założenia. Do tego wszelkie te pojęcia zostają przez pisarkę szczegółowo wyjaśnione oraz poparte wręcz „rojem” cytatów (tak, bibliografia robi wrażenie!), co sprawia, że z kolei można na nie patrzeć bez antykomunistycznej skrajności. Bo też nie ukrywam, że takie naukowe spojrzenie jest mi bliższe niż tym razem współczesne formatowanie i potępianie socrealizmu w czambuł, co nie znaczy, że jest on do obrony, ale o tym później. Tymczasem już we „właściwych” rozdziałach Kuroczka pielęgnuje swe dociekliwe i w pewnym sensie sprawiedliwe oko. Tak dzieje się np. w podrozdziale pt. „Feminizm socrealistyczny. Iluzja równouprawnienia?”, gdzie najpierw autorka zauważa m.in. że w okresie realizmu socjalistycznego feminizm oznaczał głównie prawo kobiet do wykonywania męskich zawodów, by za chwilę temu pięknie zaprzeczyć pokazując, że w literaturze z tego czasu, kobiety jakoś nadal zajmowały typowo żeńskie funkcje w postaci sekretarek, łączniczek czy gospodyń domowych. Przy czym podobnie rzecz miała się z ich znaczeniem, gdzie znów według odgórnych dyrektyw miały one być częściej głównymi bohaterkami, a w rzeczywistości pozostawały na dalszym planie. I wreszcie dość karykaturalnie wypadało obsadzanie ich we wspomnianych męskich zawodach jak tokarz, górnik czy inżynier, co jak wiemy równością byłoby tylko wtedy jeśli wiązałoby się ze świadomym wyborem pań, a nie „przymusowym postępem”, który i tak nim nie był, lecz jak można dowiedzieć się choćby od Małgorzaty Fidelis, autorki książki pt. „Kobiety, komunizm i industrializacja w powojennej Polsce” - chwilowym zapotrzebowaniem na ręce do ciężkiej pracy. Natomiast jeszcze innym tematem wyśmienitych analiz Katarzyny Kuroczki jest choćby opozycja przodownik pracy – bumelant, która to zdaje się najpełniej oddaje „rozdwojoną filozofię” socrealizmu. Tworzenie podziałów, gdzie jednym z ważniejszych jest ten powstały wokół pracy, stało się bowiem sposobem partii na podtrzymywanie „właściwego ducha” lub jak to określa autorka –„ducha masy wojennej” w społeczeństwie. Co do samego antagonizmu przodownik-bumelant, to jest on w swej istocie zaprzeczeniem idei na które to niby powoływał się system. Praca bowiem miała być godna, a nie wyścigiem ponad siły, zaś określenie bumelant zdaje się bardziej niż leniucha, oznaczać po prostu przeciwnika zakrawającego na wyzysk wysiłku. Osobiście cała ta opozycja skojarzyła mi się bardziej z kapitalistycznym „wyścigiem szczurów”, robieniem kariery czy pracoholizmem, więc siłą rzeczy potwierdziła tylko jak wielką patologią był realizm socjalistyczny, który z socjalizmem nie miał tak naprawdę nic wspólnego.
Co ważne, przywołane wyżej pojęcia jak i te znajdujące się w książce, ilustrują oczywiście przykłady literatury z tego mrocznego okresu. Wśród autorów powstających wtedy dzieł, pojawiają się zaś bardziej lub mniej podporządkowani systemowi: Gustaw Morcinek, Wilhelm Szewczyk czy Maria Klimas-Błahutowa. Nietrudno więc w tym przypadku domyślić się, że wątki propagandowe w utworach przywołanych osób przenikać się będą z ich biografią. Przy czym na szczególnie tragiczną postać wyrasta tu Morcinek, który do dziś bywa uznawany za strasznego orędownika zmiany nazwy Katowic na Stalinogród, mimo że analizy jego biografii coraz częściej wskazują, że był to po prostu człowiek złamany przez totalitaryzm. Jednak w „Literaturze światów planowanych” autorka nie wnika zbytnio w moralną ocenę Morcinka, lecz jako uważna czytelniczka dostrzega m.in. wartość artystyczną jego niektórych „produkcyjniaków”. W przypadku Szewczyka zaś jest nieco inaczej, bo np. zbudowane zostaje niesamowite zestawienie jego propagandowej twórczości z buntowniczymi opiniami wygłaszanymi prywatnie, które właściwie ma unaocznić moralną schizofrenię, wymuszoną dwulicowość lub po prostu zniewolenie jednostki w najcięższych latach PRL-u. I wreszcie Maria Klimas-Błahutowa jako jedna z nielicznych kobiet pokazana zostaje jako pisarka z pewnymi ambicjami, które dość szybko „ucina” formatujący system, co w dodatku wobec braku wybitnego talentu jest szczególnie dotkliwe. Jednym słowem, trudno mówić o wartości i znaczeniu jakiejkolwiek sztuki, gdy nie ma twórczej wolności.
Tyle, że jako demokratyczna i wolnościowa socjalistka, mam pewien problem z książką Katarzyny Kuroczki. Zastanawia mnie bowiem cel jej wydania. Oczywiście pomijając ten najbardziej słuszny, że o stalinizmie (bo tym są w istocie podkreślane lata 1949-55) oraz niechlubnych kontynuacjach w „oficjalnym obiegu”, trzeba mówić i pamiętać oraz uzupełniać wszelkie „białe plamy” w tym temacie. Ale jeśli publikacja ta wpisuje się w dzisiejszy model popularnej i równie ograniczającej horyzonty „antykomuny”, czyli walki z systemem, którego już nie ma, to wpadłaby w pułapkę tego przed czym ostrzega. Jednowymiarowość, zawężanie wolności czy cenzura, to bowiem cechy, które mogą pojawić się w sferze publicznej bez względu na ustrój. Trudno więc mi uwierzyć iż autorka poszerzając swoją rozprawę doktorską na bazie której powstała ta książka, nie widziała rzeczywistości za oknem. Autorytarne zapędy obecnej władzy w Polsce, które oficjalnie też wspierają jedną ideologię i potwierdzające ją narracje (wystarczy spojrzeć na tegoroczne dotacje dla wydawnictw wśród których wszelkie odmienne od obowiązującej doktryny propozycje zostały skutecznie „wycięte”), a wcześniej coraz mniejsze poszanowanie dla pluralizmu i pogłębionej refleksji, sprawiają, że historia nie potrzebuje wiele by w pewnym stopniu się powtórzyć. W końcu widząc patologie socrealizmu, można było zaznaczyć w zakończeniu, że podobne mechanizmy mogą zadziałać także w przypadku ideologii z drugiej strony.