Byłem geniuszem - Artur Kosiorowski
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Nad przepaścią myśli i uczuć
Błogosławieni szurnięci,
albowiem już tu, na ziemi,
są w raju.
Jan Rybowicz
„Byłem geniuszem” – najnowsza książka Artura Kosiorowskiego – zadziwi czytelnika od początku swoim narracyjnym pomysłem. Bohater i narrator w jednej osobie, oprowadza nas w niej bowiem po swym niespokojnym życiu oraz pogmatwanym i pokiereszowanym wnętrzu.
Wraz z nim zatem drążyć będziemy mroczne kanały świadomości – tej niepokojącej i natrętnej niczym giez prawdy, że nie jest się geniuszem, a schizofrenikiem, że cierpi się na nieuleczalną chorobę, która swą mocą potrafi zawłaszczyć człowieka i sprawić, że będzie się jej sprzymierzeńcem, a wręcz poddanym.
Na szczęście przed pewnym upadkiem w otchłań absurdu, wzmacnianego alkoholem i narkotykami, chroni bohatera silna – nietzscheańska niemal – wola mocy. To dzięki niej, mimo spotykania na swej drodze deprawacyjnego towarzystwa, sprzyjającemu uzależnieniu i obłędowi, nasz tytułowy Winston postanowi nie sięgać po „uzależniacze”, a ukończyć liceum, by udać się na studia oraz podjąć leczenie.
W tej niezwykłej, mozolnej wspinaczce po sukces towarzyszyć mu będą również różnej maści przyjaciele – zapoznani w psychiatryku chorzy, liczne dziewczyny i… Kant.
Książka Artura Kosiorowskiego stanowi kontynuację „Wiosny życia”. Można ją jednak czytać bez znajomości poprzedniej. „Byłem geniuszem” to jednak dojrzalsza i ciekawsza proza. Oprócz na pierwszy rzut oka uderzającej szczerości w narratorskim wywodzie bohatera, damy się wciągnąć w opowieści o przeczytanych lekturach, ulubionych pisarzach oraz filozofach. To właśnie tu sprzeczne filozofie nachodzić będą na siebie i z sobą przeplatać. Empiryzm Hume`a stanie zatem obok idealizmu Platona oraz filozofii życia Nietzschego. Bo bycie Nadczłowiekiem to pokusa, której trudno się oprzeć. A przy tym wszystkim pociąg do „flanerskiego”, czyli beztroskiego życia, polegającego na włóczędze w nieskończoność, podziwiania świata i snucia marzeń o stworzeniu wehikułu czasu.
Opowieść bohatera przeplatana jest jego pamiętnikarskim zapisem ze schizoidalnego czasu. Przejmujący zapis, niewolny od błędów ortograficznych, językowych czy interpunkcyjnych, wyrzucający z chorego, naładowanego umysłu, słowa – niczym supernowa swe odłamki w kosmos – czyta się jak dokument rozwoju psychicznej choroby pacjenta. Myśli niczym wrząca lawa oblepiają umysł bohatera, który jest u progu okresu psychotycznego, a wierzy, że właśnie przekracza próg Genialności…
A zatem przed nami ciekawy dyptyk, w którym jego bohater przypomina Leonarda z „Intrygi małżeńskiej” Jeffey`a Eugenidesa. Ma jednak mniej szczęścia do kobiet, które w sobie potrafi rozkochać.
Czy Winston Smith odnajdzie szczęście i poczucie, że jest naprawdę wolny? Czy uda mu się stworzyć wehikuł, który przeniesie go w lepszy czas? Zachęcam do lektury.