Jak obalić człowieka. Dramat w trzech aktach - Igor Frender

Frender Igor, Jak obalic czlowieka 2023.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 

Powiastka o człowieku i egzystencjalnych na niego zasiekach

Niemiecki filozof o polskich korzeniach postawił kiedyś przed nami pytanie: „Jak człowiek może znać siebie?”. Nie czekając na, być może, satysfakcjonującą go odpowiedź, którą otrzymałby od nas dziś, czyli po stu dwudziestu trzech latach (!), wyjaśniając, dodał: „Jest to rzecz ciemna i tajemnicą osłonięta”. Nieco później swoje rozważania dotyczące istoty ludzkiej uzupełnił o wniosek: człowiek jest „zwierzęciem jeszcze nie ustalonym. To znaczy nie jest określonym, jednoznacznym i definitywnym gatunkiem jak inne, nie jest postacią gotową, lecz czymś, co się dopiero staje”.

Dla Fryderyka Nietzschego, podobnie jak Igora Frendera, człowiek, jak powie Martin Buber jest „problemem brzegowym, problemem istoty, która z głębi przyrody dotarła na jej skraj, na niebezpieczny kraniec przyrodniczego bycia, gdzie bynajmniej nie zaczyna się, jak twierdził Kant, eter ducha, lecz otchłań nicości, od której kręci się w głowie”.

Oto mianowicie w najnowszym dziele poznańskiego pisarza i poety, rozpisanego w trzyaktowy dramat, w którym to zawiera się również jego potrójna odmiana - bowiem sytuuje się między dramatem groteskowym, poetyckim a epickim - mamy do czynienia z dość upiorną sytuacją (o czym expressis verbis informuje nas okładka stworzona na okoliczność wydania niniejszego tomu). Akcja dramatu zaczyna się jak w starym dobrym dowcipie. Przychodzi Kowalski do doktora, a doktor… każe liczyć mu palce, które przed adwersarzem wskazuje. Niestety, gdy po raz kolejny, jak w obłędnej mantrze, pada pytanie o to, ile palców widzi Kowalski, jako czytelnicy zaczynamy odczuwać lekki psychiczny dyskomfort. Jeszcze jedno wskazanie palców i kolejne, i już staje się  dla nas oczywiste, że Igor Frender czyni ze zdezorientowanego i poirytowanego Kowalskiego słynnego Józefa K., a z przeprowadzanego z nim wywiadu tworzy śmiertelnie niebezpieczny Kafkowski eksperyment. Wszyscy dobrze wiemy, jak cienka jest nić, na której przędziemy własną opowieść o życiu. Zawieszoną między prawdą a zmyśleniem, wiarą o wygnaniem, wolą mocy a popadnięciem w obłęd ową nić zerwać może najmniejszy podmuch słów wymierzony w nieświadomego zagrożenia gościa, zwabionego do gabinetu przez lekarza, który za chwilę uczyni ze swego rozmówcy pacjenta.

Dlaczego doktor znęca się nad Kowalskim? Dlaczego postępuje nieprofesjonalnie, poi alkoholem, a potem znów rozkłada przed nim ręce niczym broń i każe strzelać? „To ile widzimy palców?". Pytania narastać będą z każdą kolejną zwabioną do gabinetu osobą dramatu.

Następną „ofiarą” nieco psychopatycznego doktora, Waldemara Cisa, jest ksiądz Albert. Wywiązuje się między dwiema postaciami wciągający dialog na temat deprawacji człowieka poprzez lekturę. Książki odsuwają nas od  siebie, grzmieć będzie ksiądz. Nadmiar wiedzy jest szkodliwy dla zdrowia naszej duszy. „Niewiedza za to zniewala” – odpowie mu błyskotliwie doktor. „Ludzie nie pragną wolności, lecz zbawienia” – skonstatuje duchowny. I tak dalej – oponenci zbijać swe argumenty będą po kolei niczym pionki w najlepszej rozgrywce szachowej. Z tej arcyciekawej rozmowy dowiemy się, że spotkanie odbywa się w instytucie, którego zadaniem jest unowocześnić, ulepszyć człowieka. „Naszą istotą jest stworzenie istoty wyższej niż my sami jesteśmy. – Powie Nietzsche. – Tworzyć przekraczając siebie samych! To instynkt płodzenia, to instynkt czynu i dzieła. Tak jak wszelkie dążenie zakłada jakiś cel, to człowiek zakłada istotę, której nie ma, która jednak udziela celowości jego istnieniu”.

Kolejnymi gośćmi, których postanowi „ulepszyć” doktor Cis będą Nowicki i Edy. Ten pierwszy opowie lekarzowi o swym bliskim spotkaniu trzeciego stopnia z UFO, natomiast Eddy o rozmowie z przedmiotami. Wysoki stopień abstrakcji i odrealnienia przedstawionych sugestywnie postaci sprawi, że będziemy śmiać się z dialogów, w które zostaniemy wciągnięci.

Ciekawą postacią dramatu jest Rozalia – piękna i wiecznie zamyślona poetka. Początkowo wiemy o niej niewiele. Przeżyła groźny wypadek, po którym powoli składa się w całość. Domyślamy się, że przed tą katastrofą z pewnością łączyło ją z doktorem żywe uczucie (tak, „żywe” to dobre słowo). Świadczy o tym pierścionek na jej palcu, który dostrzega Cis. Kobieta pojawia się w gabinecie doktora po jego rozmowie z Kowalskim, Nowickim i Edddym i za każdym razem pada z jej ust pytanie, czy pacjent zorientował się, w czym uczestniczy. Zanim jeszcze usłyszymy przeczącą odpowiedź, wiemy, że żaden z gości nie miał szans zorientować się w swojej nie do pozazdroszczenia sytuacji. Zwabieni jak mucha w lepką sieć mężczyźni, zostaną wkrótce poddani najcięższej egzystencjalnej próbie – wyssania z ich krwi i limfy jakichkolwiek znamion egocentryzmu i wszelakich plugactw, których dopuścili się na dziewczynie.

Czy zatem obalić człowieka to odnowić go, przezwyciężyć - jak chciał Nietzsche - czy raczej zdeprecjonować i zniszczyć? Co nas upoważnia do zamachu na czyjąś moralność, mentalność i ducha? W którym miejscu kończy się ludzki byt, a zaczyna bestia? I ostatecznie - z jakich chtonicznych duchowych uroczysk nawiedza nas nocami stwora? Bo przecież nawiedza nas, prawda?

 

-----------------------------------------------------------------------------------

 

Igor Frender, Jak obalić człowieka, Wydawnictwo SPP/OW, Poznań 2023.