Oraz. Paniczne zapiski emeryta - Krzysztof Szymoniak

Oraz Krzysztof Szymoniak.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 

W zasięgu światła, które powiększa świat



Istnienie trwa krótko, nieistnienie jest wieczne.

                                             Krzysztof Szymoniak

 

Zawsze zaczyna się tak samo. Najpierw kupuję albo otrzymuję książkę (tym razem otrzymałam, z naniesioną na przedtytułowej stronie wzruszającą dedykacją), następnie podchodzę do niej jak do dzikiego zwierzaka, które chce się oswoić: ostrożnie, niespiesznie, otwieram jak Biblię – na oślep, wyłuskując dla siebie kilka słów, by potem, gdy już przyjdzie na tę lekturę prawdziwy czas, móc pomyśleć: jakie to mi bliskie, skądś to znam!

Oprócz nietuzinkowego tytułu wzrok przykuwa surowa okładka: na białym tle umieszczone dwa ciemnozielone trójkąty zwrócone do siebie czubkami, z których ten niżej jest zdecydowanie większy. Pierwsze skojarzenie, że dominujący trójkąt to droga, u kresu której zawsze powinna znajdować się jakaś konkretna przystań. Na obrazku zobaczyłam tylko dach odwrócony do góry nogami (mniejszy trójkąt). W zamierzeniu autora dwa trójkąty miały symbolizować klepsydrę z jej coraz szybszym, wręcz panicznym, upływem czasu. W naszych umysłach, bez względu na wiek, czai się strach, że tak mało tego piasku do przesypania zostało, a przecież za moment wszystko i tak w ów piach zostanie wrzucone. W moim przekonaniu (i przy nim pozostanę) okładka ma bardziej złożony sens: stanowi bowiem metaforę ludzkiego losu (pielgrzyma, tułacza), który w swoim bogatym, po brzegi spełnionym twórczo świecie (czego miniony 2023 rok jest tego najpiękniejszym dowodem!) w swych epizodach spotkań z urzekającymi ludźmi zapomniał odwrócić dach. „To jest ten cały wstyd oraz gnój, to jest ta cała miałkość i głupota, to są te wszystkie złe słowa, złe myśli, złe uczucia, tak wygląda autoportret ukryty w mojej głowie, portret dobrego w gruncie rzeczy człowieka” (s. 9).

Wiadomo: niektóre wspomnienia trzeba zostawić w spokoju, są delikatne niczym babie lato, nie znoszą ani myśli, ani słów. Ale są takie, do których warto wrócić, raz jeszcze poddać analitycznej obróbce typu: „co by było, gdyby…”, w końcu zapisać.

Wchodzimy zatem w świat dojrzałego człowieka bez złudzeń, że wszystko jeszcze przed nim: ta szeroka droga i ten dach. Jego inicjująca życiową opowieść Litania (litania paniczna) o tym, że choć odrobina świata bywa piękna, to jednak to, co obok lub w jego środku już greckiemu kanonowi etycznemu i estetycznemu się wymyka – „…jednym słowem: Stanisław Lem miał rację, że to wszystko źle się kiedyś skończy” (s. 5) – zostanie dodatkowo podbita zapowiedzią polskiej degrengolady w zacytowanym na następnej stronie liście Katarzyny II do ministra Nikity Panina.

Przestępujemy próg domu sześćdziesięciosiedmioletniego spełnionego twórczo artysty: pisarza, poety, fotografującego dziennikarza, wykładowcy akademickiego; dzięki poczynionym zapiskom wchodzimy w jego świat, który skrupulatnie się pomniejsza, usypuje. Ktoś przed chwilą był i już go nie ma. Kogoś kochało się całą duszą i teraz żyje się w dojmującej traumie samotności. Kogoś uznawało za wielkiego, lecz świat i czas go pomniejszyły, obierając z niego moc i piękno… Z zapisków dowiemy się ponadto, o czym marzy nasz bohater  i czego nigdy nie zrealizuje.

Któż z nas w czasie pandemii nie spisywał swoich przemyśleń lub myślał, by to zrobić. Pisanie pandemicznego dziennika zajęło mi dziewięćdziesiąt dni, by nazywając dzień po dniu nienormalność, oswoić strachy i lęki. Krzysztof Szymoniak spisywał swoje przeżycia cztery lata. I co frapujące, nie odnajdziemy w nich panicznego strachu przed przybyłym z dalekiego Wschodu do nas śmiercionośnym wirusem. Dziennik, owszem, odnotowuje takie momenty, w których autor Zapisków cieszyńskich jedzie po kolejną dawkę szczepień. I w zasadzie tyle. Nie znajdziemy tu jednak kilometrowych zapisków na temat tego, ilu ludzi umarło, ilu leży chorych w szpitalach, a ilu wyrwało się śmierci. Próżno szukać tu również informacji o zakazach i nakazach narzuconych nam przez państwo w związku z pandemią. Nie będzie też tu mowy o „wyborach kopertowych”, „Twoim bólu, który jest lepszy niż mój” Kazika, czy medialnego bełkotu dotyczącego polityki „sumień” i „trumien”. Odnajdziemy tu za to wzmiankę o nowym lokatorze Białego Domu, czyli prezydencie Joe Bidenie, informację o wylądowaniu na Marsie amerykańskiego łazika Perseverance (Wytrwałość) oraz rozliczne podróże pociągiem przez Polskę, w poszukiwaniu miejsca, ludzi i zdarzeń, które warto zapamiętać, do których pragnie się wrócić.

Gdy wczytuję się w rozważania Krzysztofa, myślę o  nim jako o Człowieku przez duże „C” jako adresacie (i celu) kultury, dla którego życiowym przesłaniem stało się motto Izaaka Babla: Mot d`ordre – „Trzeba wiedzieć wszystko”. Nasz bohater doskonale wie, gdzie szukać informacji i jak je dla siebie najefektywniej przetworzyć. W jego domu, po którym, gdy już powróci z dalekiej włóczęgi, nas oprowadzi – zapozna nas ze swoją olbrzymią biblioteką, w której uginające się od ciężaru i wielkości dzieł regały zaproszą gości do okołolekturowych rozmów. Trafiamy na moment, w którym na biurku leżą przeczytane wczoraj Dialogi z Sowietami Stanisława Vincenza. Po lekturze tej i wielu innych w tym roku książek, pozyskany z nich refleks światła dodaje autorowi Osmozy odwagi i ochoty, by w szerokim eseju wypowiedzieć się na temat Ojczyzny.

W domu artysty,  nazwanego przez niego „Chatką pustelnika”,  nie znajdziemy telewizora. Bo nasz emerytowany dziennikarz i wykładowca akademicki dobrze wie, że wielość zdawkowych informacji przekazywana z tego dominującego w naszym życiu medium, pogrąża swego odbiorcę w cząstkowości i fragmentaryczności; owocem tego jest jego osobowa dezintegracja, której wyrazem jest m.in. degradacja, a nawet zanik istotnych pytań, czyli kształtowanie się ideału człowieka jako sprawnego „funkcjonariusza”.

W kulturze wzroku ludzie usiłują dociec, że coś jest wynikiem czegoś. W bezpośrednim kontakcie z drugą osobą nie da się wiele ukryć. Wystarczy bystrość spojrzenia, byśmy mogli się przekonać, czy dana osoba jest wiarygodna. Patrząc w odbiornik telewizyjny, obserwując kamienne twarze dziennikarzy nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy informacje, które są przez nich podawane są prawdziwe. Przyjmujemy je na ogół bez żadnej analizy. Pozostajemy bierni wobec przekazu czy to telewizyjnego, czy radiowego. Informacja medialna stała się w ostatnich czasach czymś w rodzaju śmieci, które niepokoją i zanieczyszczają swym bełkotem tylko nasz umysł, nie potrafiąc udzielić odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytania człowieka. Nadmiar danych oraz tempo ich przekazu – w zestawieniu z ograniczeniami poznawczymi wynikającymi z właściwości funkcjonalnych uwagi i pamięci – stwarzają subiektywne poczucie dezorientacji, chaosu, bezradności, a nawet zagrożenia. Całość doznań bywa określana jako stres informacyjny, stanowiący jedną z odmian stresu poznawczego, czy jeszcze ogólniej – cywilizacyjnego. „I czy cokolwiek ocala w świecie rozpędzonych mediów, które wszystko zamieniają natychmiast w ocean śmierci zwanej przeszłością?” – zapyta retorycznie były dziennikarz i wydawca.

Oprócz braku telewizora, czasu na przeczytanie wszystkich dzieł, sił, by wspiąć się na najwyższą górę świata oraz brak Ptaszyny (ten brak chyba najbardziej doskwiera) – w najnowszej prozie Krzysztofa Szymoniaka odnajdziemy wiele poruszających momentów, jak ten, w którym pewna „Ona” opowiada o nadmiarze skumulowanych w swym wnętrzu emocji, które muszą ostatecznie znaleźć swe ujście do innego „rzecznego” koryta, by mogło je pomieścić i ponieść. „Ja” natomiast opowiada o gehennie kilkuletniego życia, w którym musiał opiekować się zniedołężniałymi, schorowanymi rodzicami. Opowieść o ich powolnej, wyniszczającej ciała i umysły chorobie, zaowocowała bardzo mocną i ciemną poetycką twórczością. I lękiem o to, że ów straszny los może się kiedyś powtórzyć…

Jednak Oraz… to nie tylko paniczne nasłuchiwanie szumu przesypującego się w klepsydrze życia piasku. Zapiski Krzysztofa Szymoniaka odczytuję jako radość ze spotkań z ciekawymi, godnymi uwagi ludźmi, którzy wzbogacają swoją osobowością świat naszego wagabundy. Należą do nich z pewnością: przyjaciel Władysław Nielipiński  (kulturoznawca, animator kultury, fotograf. Członek honorowy Fotoklubu Rzeczypospolitej Polskiej Stowarzyszenia Twórców), prof. Andrzej P. Florkowski, pisarz Ryszard Szubert, poeta i recenzent Krzysztof Grzechowiak, Gustaw Herling-Grudziński, z którym autor miał możliwość się spotkać w 1994 w Mediolanie i przeprowadzić wywiad, oraz wielu, wielu innych. Jednak wśród tych, których chciałoby się spotkać osobiście i porozmawiać, są postacie jakby z nieco innego niż ten ziemski, wymiaru: oto Piotr Nowak, wrzesiński chłopak, którego całą historię życia pisarz wprzągł w  szerokie akapity niniejszej książki, poświęcając jego życiu i osobie ponad trzydzieści stron! Opisując jego los, udowodnił przy okazji, jak wielką moc ma pomocna dłoń, którą ku drugiemu człowiekowi się wyciąga – może uratować jego wiarę w sens istnienia, a nawet życie. Piotr Nowak to człowiek niezwykle utalentowany, jednak z przyczyn losowych miał ograniczone możliwości funkcjonowania w świecie sztuki. Dzięki napisanemu do jego książki Tęsknić za niemożliwym  wstępowi Krzysztofa Szymoniaka („Czarne światło” i podróż w zaświaty jak u Dantego Alighieri), złamaniu całości, zrobieniu korekty i namowom do wysłania pod wskazane adresy wydawców – bohater Oraz… ocala tym samym człowieka. Takich wzruszających w niniejszym tomie wydarzeń odnajdziemy więcej, ale pozostawię je do indywidualnego rozpoznania Czytelnikowi.

Kolejną osobą, którą pragnie się poznać osobiście, jest Mariusz Hertmann –  kaliski artysta- fotograf, z wykształcenia fizyk specjalizujący się w teorii optyki. Gdy wypytuję o tę postać pojawiającą się w niniejszej książce, Krzysztof Szymoniak odpowiada niemal na jednym wydechu: „Wybitny mózg”. Całe życie poświęcił na uczenie się fizyki i technik fotograficznych. Uprawia fotografię wielkoformatową, a robi to po mistrzowsku”. Jednak ja, jako czytelniczka, odnajduję w jego postaci świetnego człowieka, który bez ogródek nazywa rzeczy po imieniu. Tak samo, jak autor tychże zapisków.

Co dalej po Oraz… – zapytuję na koniec. Może jakiś kolejny wyjazd w daleki, przygraniczny świat i  jego obraz wessany w kolejne strofy wiersza? Tak, to z pewnością nie koniec twórczości naszego wielkopolskiego artysty. Bo dla autora Epizodów przygoda z pisaniem nigdy się nie skończy. Już wiadomo, że od 1 stycznia tego roku Krzysztof Szymoniak pisze kolejną książkę, którą nazwał Zapiskami  roku przestępnego. „Dzień po dniu odnotowuję najważniejsze wydarzenia z bieżącego życia, także czasem społecznego. Odnotowuję drobne niekiedy fakty bez odautorskiego komentarza, tworząc z tego strumienia codzienności coś na kształt reportażu. Reportaż to sprawozdanie z rzeczywistości, on nie jest komentarzem. Z drugiej strony jest to forma prozy, ale w postaci krótkich faktograficznych  zapisków. Nie piszę natomiast wierszy, bo nie ma sensu się powtarzać. Wszystko, co miałem sensownego do powiedzenia wykorzystując w tym celu żywioł poetycki, już powiedziałem. Aktualnie wchodzę w zapiski typu dziennik, relacja z podróży, itd.”.

„Za granicą światła czai się przepaść” – zapamiętuję mocne w swym wydźwięku zdanie z jednej z ostatnich przywołanych przez Krzysztofa historii pt. „Spotkanie z diabłem”. W przeczytanej książce przepaści na szczęście nie widać. Światła za to mnóstwo. Szczególnie w ostatnich zapiskach upamiętniających 70. urodziny artysty, 45-lecie działalności twórczej, otrzymanie od marszałka województwa medalu Za Zasługi Dla Województwa Wielkopolskiego (legitymacja nr 5465) oraz Nagrody Kulturalnej Miasta Gniezna – KRÓLIK 2023.

 

------------------------------------------------

Krzysztof Szymoniak, Oraz. Paniczne zapiski emeryta, Wyd. PP-etibon, Gniezno 2023.