Miejsca powrotów - Marcin Pawlik
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Choreomania, czyli tańce świętego Wita
Taneczna mania, czyli społeczne zjawisko występujące głównie w Europie na przestrzeni trzystu lat (XIV- XVII w.), polegało na gromadzeniu się grup niezrównoważonych psychicznie ludzi, którzy tańczyli aż do omdlenia. Wytłumaczenia tego szaleńczego tańca badacze upatrywali w potrzebie rozładowania stresu czy oczyszczenia umysłu z myśli o podłości życia.
Bardzo podobał mi się koncept zastosowany przez Marcina Pawlika w jego najnowszej książce. To już trzecia powieść autora, którą mogłam przeczytać i odnoszę wrażenie, że każde następne wydanie jest coraz lepsze, bo ciekawsze.
I choć usłyszymy już na początku powieści w narracji: „Otóż książki nie muszą być i w większości nie są autobiografią autora”, to na następnej stronie wybrzmi opozycyjna do poprzedniej myśl: „Poeta staje się poezją. By móc tworzyć, szuka bodźca w swoim życiu”.
Zatem jak to jest z tym „autobiografizmem” w literaturze? Temat, przyznają Państwo, bardzo ciekawy i poruszający. Bo jeśli autor w usta swojego mądrego narratora wkłada takie oto myśli: „By móc zbawić siebie, trzeba jednocześnie zbawić pozostałych. Tajemnica Drogi Krzyżowej. Jednak Tamten, wisząc między dwoma łotrami, zbawił tylko jednego. A to tyle, co by nikogo nie zbawił. Ani siebie, ani ludzkości. Zbawieni? Wszyscy. Jeśli choć jeden zostanie potępiony, potępiony będzie każdy” – to czyje to są tak naprawdę myśli? Kogo dręczą teologiczno-eschatologiczne pytania? „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat” – wśród przemyśleń o skończoności życia autor dorzuci jeszcze wzruszającą sentencję z Talmudu, która jest wybijana na medalu przyznawanym Sprawiedliwym.
Postanowiłam, że tym razem nie napiszę, o czym jest ta powieść. Powód jest prosty: na przestrzeni raptem stu dziewięciu stron znajduje się niezliczona ilość poruszonych wątków, aby wszystkie je dokładnie przywołać i poddać interpretacyjnej obróbce. Skupmy się więc tylko na tytułowej „choreomanii. Jak wspominają kroniki, ludzie tańczyli, krzyczeli, podskakiwali, wymachiwali rękoma w niekontrolowany sposób, niektórzy doznawali halucynacji. Ci z tańczących, którzy nie zmarli na atak serca lub z odwodnienia i wyczerpania, padali na ziemię z pianą na ustach, wijąc się w konwulsjach. Po pewnym czasie, gdy doszli do siebie, wstawali i kontynuowali swój dziwaczny pochód, w niektórych przypadkach trwający tygodnie, a nawet miesiące.
Być może przyczyną plagi tańca była kombinacja stresu wywołanego urojonymi i prawdziwymi zagrożeniami czyhającymi na ludzi tamtych czasów. Dorzućmy do tego zbiorowe zaburzenia psychiczne, znane nauce jako zespoły uwarunkowane kulturowo plus wspomniane ekstazy religijne i mamy gotowy przepis na szaleństwo. Jedno jest pewne, bohater Miejsc powrotów dostępuje szaleństwa, ocierając się nawet o próby samobójcze, po których za każdym razem ląduje w szpitalu dla nerwowo chorych. Powodem jego przedziwnego „rozdwojenia jaźni” mógł być znaleziony na plaży zaadresowany do niego tajemniczy list, ale równie dobrze mogłyby być nimi odgrywane często role szekspirowskich bohaterów, w które się wcielał jeżdżąc po Polsce z przedstawieniami. Impuls z zewnątrz czy impuls z wnętrza duszy? Co zdecydowało o chorobie psychicznej głównego bohatera, Huberta Gusława, i dokąd go oraz jego najbliższych zaprowadziła?
„Pyta pan, czym się różnią słowa od myśli? Choćby tym, że te pierwsze są płytsze od tych drugich. Zawsze. Myśl wypowiedziana traci na wartości”. Cóż, nie pozostaje mi zatem nic innego, jak już nic więcej nie powiedzieć o tej książce. No, może jeszcze tylko jedno słowo – polecam.
-------------------------------------------------------------------------------
Marcin Pawlik, Miejsca powrotów, Wyd. Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2023.