Martwy gołąb - Bartłomiej Siwiec

Martwy golab 20251.jpg

Autorka wspomnienia: Irmina Kosmala 

 

Czy to, co było, istnieje?

 

Już wtedy wiedziałem, że naszych
spienionych myśli nie zagłuszy morze.

                                            Bartłomiej Siwiec

 

Każdy z nas nosi w sobie jakiś obraz świata. Kiedy zaglądam do najnowszego tomiku poetyckiego Bartłomieja Siwca, widzę gwarną ulicę miasta, przejeżdżający przede mną tramwaj czy mijający mnie przegubowy autobus – pojazdy, jakich próżno szukać w mieście, z którego pochodzę. Zaskakuje mnie pośpiech przechodniów, ich smutek wygrawerowany na szarych, zmęczonych twarzach, brak empatii wobec wygrywającego w styczniowym mrozie na ustnej harmonijce grajka. Miasto jest duże, brzydkie i spóźnione. Autobusy są albo przepełnione, albo zepsute. Trzeba łapać stopa lub pieszo udać się na swoją uczelnię. Jednak z  Białych Błot (podmiejskiej wsi o oksymoronowej nazwie, w której przez kilka lat mieszkam, zanim uda mi się otrzymać pokój w akademiku) trudno przedostać się do centrum miasta pieszo. Wędrówka trwałaby dwie godziny, podczas gdy autobusem zajmie mi dwadzieścia minut.

Otwieram kolejny wiersz z tomiku Martwy gołąb i sprzed oczu znika mi tamten kot zaczajony na stado gołębi szukające w przemarzniętej trawie okruchów do przeżycia. Widzę już tylko śmierć najmniej czujnego ptaka, jego otwarte ze zdziwienia oczy w pysku drapieżnika. „To już?”.

„Świat się kończy/ nad ranem / codziennie” – wybrzmi niczym Senecjańska sentencja kolejna strofa wiersza.  I znów dzięki tej frazie wskakuję w świat sprzed ćwierćwiecza, w którym wracało się o czwartej nad ranem z weekendowych studenckich imprez. Świat rzeczywiście wtedy wykluwał się do życia wieczorem i umierał nad ranem w brudnych prześcieradłach. Na jeden z takich wieczornych wypadów do knajpy udaje mi się namówić ojca Bartka, profesora filozofii, wykładającego na naszej polonistyce. Nasze kroki w pewnym momencie spowalniają, zrównują się, i wtedy profesor Marek Siwiec pyta: „Co pani ostatnio ciekawego czytała, Irmino?”. Cieszę się na to pytanie jak dziecko, podnieca mnie myśl, że zaskoczę mojego ulubionego wykładowcę nietzscheańską lekturą. „Tako rzecze Kamasutra” -odpowiadam pośpiesznie i zanim zreflektuję się, jaką gafę strzeliłam, usłyszę: „Kamasutra, cóż, to z pewnością ciekawa pozycja. Zapewne niejedna pozycja!”. Słowa te wybrzmią potem w mojej debiutanckiej prozie, jak i wchłonięty podczas wykładów mit platońskiej jaskini, który i w Bartka poetyckich utworach znajdzie swoją przestrzeń:

 

Już noc, samochód rzuca snop światła
na mur budynku. Na jego ścianie
dostrzegam cienie. Odbijają się tam drzewa,
wymachują szczupłymi witkami. Widzę strzeliste
ogrodzenie, niczym sterczące włócznie rycerzy.
I jeszcze psy, a także my.
Ustawiamy się w pochodzie, maszerujemy.
Dokąd?
Do krainy złudzenia (…)

                                                (Cienie)

 

Z kolei z utworem „Nigdy nie zapomnę” wracają do mnie tamte obrazy miłości, które odkryłam i potem zgubiłam w tym wielkim mieście. Na przykład ten, kiedy z Ricardo pędzimy jego samochodem do Torunia po kwiaty dla mnie na Dzień Kobiet. Albo gdy z Damianem próbujemy wypić wino za nasze zdrowie w Myślęcinku. (Nic z tego nie wyszło, bo zapomnieliśmy korkociągu i jakiś menel przechodzący obok otworzył nam tę butelkę zębami, a potem „za przysługę” upił duszkiem połowę).  Albo ostatni, gdy w windzie oddaję Marcinowi zaręczynowy pierścionek…

Czy przechowywany w mojej pamięci obraz tamtego bydgoskiego świata jest prawdziwy czy fałszywy? Z pewnością jest on substratem wszelkich dociekań i namysłu nad nim. A czy istnieje, skoro mam go w pamięci? Ostatecznie był i już go nie ma. A teraz, po latach, dzięki tomikowi Bartka Siwca powraca do mnie w naruszonej postaci. Przegryziony przez czas i pamięć. Zniszczony przez zaniechanie, a odnaleziony raptem w utworach, z których wybrzmiewa podobne życie.

Rzecz jasna, język zniekształca rzeczywistość poprzez opis. Mój język i moja pamięć. Lecz Bartłomiej Siwiec to człowiek żyjący między wyobrażoną potencjalnością a faktycznymi okolicznościami. Zamieszkuje oba te światy i porusza się w nich pomiędzy tym, czego pragnie, a tym, co musi znosić. Jego wiersze nie są wyrazem łatwej, przyjemnej melancholii. Przeciwnie. Istnieją w nich wszystkie najważniejsze z uczuć i ludzkich przeżyć: smutek, śmierć, afekt, marzenie i miłość, jest również ironia i humor. Jego poezja zamiast koić, pogłębia w nas rozdarcie, a schronienie w drugiego człowieka okazuje się kolejną iluzją. Jednak bez niego byłaby tylko rozpacz.

Póki zatem widzę cień na ścianie i mam świadomość tego, że mnie zwodzi, żyję. Potrafię rozpoznać ten fałsz: nie ulec pokusie nieistnienia.

 

Chodź do nas, wielkie miasto oferuje ci przyjemności.
Zobacz, jakie tam zgrabne nogi maszerują -
widzisz? Lubisz długie szpilki, czerwone paznokcie
i wielki dekolt? Patrz w jego sam środek.
Stoisz jak zaczarowany. Wielki dekolt wciąga
Wielkie miasto gwarantuje ci rozrywkę,
jesteśmy tu po to, by ci było dobrze,
by było ci dobrze.

                                       (Kuszenie)

 

--------------------------------------------------------------------

Bartłomiej Siwiec, Martwy gołąb, Wydawnictwo FONT, Poznań 2024.