Patronujemy "Meandrom szlaku" Marcina Kowalczyka
Chemiczny wzór kolejarza
Do swojej profesji przywiązuje się człowiek jak do drugiego człowieka. Obsługiwana maszyna staje się częścią, a czasem i sensem życia.
Doświadczyłem tego wielokrotnie stykając się ze starymi odlewnikami, młynarzami, kowalami. Potwierdzeniem mojej obserwacji jest znakomita książka Meandry szlaku Marcina Kowalczyka, w której w krótkich, zwięzłych, soczystych opowiadaniach autor aż do bólu uwypukla zżycie się człowieka z maszyną. Pięknym przekładem jest Stefan z opowiadania „Smok”. Chłopak w dzieciństwie marzył zostać maszynistą. I spełnił marzenie przez dziesięciolecia prowadząc składy po „stalowych prowadnicach”. Będąc już przykuty do łóżka u kresu życia, myśli jego krążą przy ukochanej starej lokomotywie, wycofanej już z użytku. Widząc ją na torach z balkonu izolatki jak feniks z popiołów odrywa się od medycznej aparatury, mówiąc: Nie zalejcie budki... Węgiel nie za drobny. On tego nie lubi. Tak matka dba o swoje dziecko...
W podróży wiele może się wydarzyć. Wyruszając w drogę nie zdajemy sobie sprawy, ile czeka zaskakujących sytuacji, nieszczęść. Opowieści powtarzane od lat w danym miejscu są przestrogą, na której poprzednicy zjedli zęby, wyciągając z nich naukę. Młodzi nie dają wiary opowieściom. Traktują je jak zabobon, głupotę starych. W „Czarnej Mańce” Kowalczyk zahacza o klasykę horroru pióra Stanisława Grabińskiego. Ale w takich opowiadaniach jest ziarno prawdy, gdyż są miejsca na drogach asfaltowych nazywane „czarnymi punktami”, gdzie na prostym, widocznym odcinku drogi dochodzi często do śmiertelnych wypadków. Co przyczyną – nie znajdujemy odpowiedzi – to jest widocznie ta Czarna Mańka, spacerująca w różnych miejscach kolejowego szlaku. Opiekująca się tymi miejscami i spijająca z tych miejsc ludzką krew.
Są bohaterowie jak Tomasz, potrafiący przełamać w sobie niemoc kalectwa. Bo człowiek zaprogramowany został do czynów dobrych. A Ci naznaczeni skazą ułomności w sposób szczególny emanują dobrocią. I za wszystkie wyrządzone im krzywdy odpłacają dobrem. Nie ma w nich zwykłej, ludzkiej, zimnej kalkulacji. To się opłaca, a to nie. Słowa matki, pacierza, regulaminu, którym są poddani, traktują jako świętość i regułę, od której nie ma odstępstwa. Uratowany pociąg pełen ludzi przez Tomasza to jeszcze jeden przykład, że człowiek jest w stanie ponieść najwyższą ofiarę, ratując drugiego człowieka.
„Punkt odniesienia” to przykład ustawiania czasu zegarka od przejazdu pociągu. Tak było. Spotykałem się z takimi opowieściami wielokrotnie. Były miejsca, gdzie przejazd pociągu wyznaczał cykl dnia. Według pociągu wychodziło się w pole, wyganiało krowy na pastwiska, rozpoczynało młockę. Według pociągu zaganiało się drób do obory, zadawało obrok gadzinie, według pociągu szło się do kościoła i według pociągu starzy umierali jakby czekając na sygnał gwizdałki i stukot szyn. Ale tory kolejowe to także tragiczna śmierć i kalectwo na całe życie. Tory kolejowe to brama nieznanego świata. Pierwszy przejazd to ustawienie się w jednostce wojskowej przy którejś z granic kraju. To wywózka na kraniec świata bez powrotu.
Opowiadania Marcina Kowalczyka zahaczają o inny wymiar. Przenoszą nas w świat horroru, mar i nocnych widziadeł, obecnych przecież w naszej literaturze. Najlepszym tego przykładem jest „Osada” wzorowana na klasyku gatunku Stephenie Kingu. Autor czerpie z najlepszych wzorców, trzymając wysoki poziom. Praca zawiadowcy obsługującego Mszańską mijankę jest zwykłą obsługą pociągów. I to dwa, trzy razy w ciągu dnia. Jednak akcja opowieści trzyma w napięciu, naciągając strunę do granic wytrzymałości, zmuszając czytelnika do szybkiego chłonięcia tekstu. Oto przecież chodzi, by czytelnik łaknął tego co dalej i dalej.
Jerzy Stasiewicz