Hanna i Dorota - Ewa Mańkowska

Hanna i Dorota 2024.jpg

 

Wydawnictwo EMG przedstawia „Hannę i Dorotę” Ewy Mańkowskiej – opowieść o przyjaźni dwóch malarek, Hanny Rudzkiej-Cybisowej i Doroty Seydenman, przyjaźni na śmierć i życie. Biografie i opis relacji obu artystek zostały przedstawione na tle historycznym i obyczajowym Polski i Europy XIX i XX wieku, odtworzonym z rozmachem i dbałością o szczegóły. Wraz z bohaterkami i bohaterami tego reportażu biograficznego podróżujemy do Paryża i na południe Francji, a także do Krakowa, Warszawy, Nowego Sącza czy Sosnowca.

Dorota Seydenman, z domu Berlinerblau, warszawianka, zwana przez przyjaciół Dosią, była siostrą Anieli Steinsbergowej – pierwszej adwokatki w Galicji, legendy opozycji w czasach PRL, obrończyni między innymi Kazimierza Moczarskiego, Jacka Kuronia czy Adama Michnika, współpracowniczki KOR.

Hanna Rudzka-Cybisowa to pierwsza kobieta, która uzyskała tytuł profesorki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, żona Jana Cybisa.

Bohaterki książki Mańkowskiej, jedne z pierwszych polskich artystek malujących zawodowo, były członkiniami Komitetu Paryskiego – grupy twórców i twórczyń potocznie zwanych kapistami. Stulecie ich wyjazdu do Francji, podróży będącej w tamtych czasach szokującą ekstrawagancją, świętujemy w tym roku.

W „Hannie i Dorocie” towarzyszymy narodzinom grupy kapistów, poznajemy ich biografie, rolę w historii polskiej sztuki, spór z tradycyjnym malarstwem, bezkompromisowość w walce o wolność wypowiedzi artystycznej. Mimo zadziwiająco demokratycznego charakteru grupy, wbrew jej etnicznemu zróżnicowaniu, otwartości i brakowi uprzedzeń społecznych, obecność kobiet w tym pokoleniu artystów jest wciąż marginalizowana. Dlatego książka Mańkowskiej to również opowieść podważająca narrację o męskiej dominacji w sztuce, to mocny głos za uznaniem wagi kobiet w jej współtworzeniu, gest upominający się o uzupełnienie luk w prawdziwym obrazie historii polskiego malarstwa. Autorka zdecydowanie udowadnia znaczenie roli, jaką odegrały Hanna i Dorota (a także inne malarki) w grupie, która współczesnym kojarzy się głównie z Janem Cybisem, Józefem Czapskim czy Arturem Nachtem-Samborskim.

Mańkowska nie poprzestaje jednak na pisaniu herstorii. Analizuje antysemityzm okresu międzywojennego w świecie polskiej sztuki i dociera wraz ze swoimi bohaterkami do wojny i Holokaustu. Bowiem innym, niezwykle ważnym tematem tej książki są losy krakowskich i warszawskich rodzin żydowskich – szczególnie mecenasów i mecenasek sztuki – oraz żydowskich artystów i artystek. Poprzez związki z nimi kapiści stają się dla autorki swoistymi przewodnikami po najtrudniejszym czasie w historii Polski i najstraszniejszym okresie dziejów polskich Żydów.

Tematem „Hanny i Doroty” są też losy wielu dzieł sztuki, zaginionych podczas wojny i okupacji, w tym portretów Doroty Seydenman i jej słynnej kolekcji. Książka istotnie uzupełnia wiedzę o biografiach i losach kapistów, odkrywa nieznane fakty, weryfikuje miejskie legendy, za pośrednictwem dokumentów, setek listów i notatek znalezionych w zamkniętych przez dekady rodzinnych szufladach dowodzi nieścisłości czy błędów w innych opracowaniach. Prowadzi wreszcie do odkrycia tajemnicy: co naprawdę stało się z Dorotą Seydenman podczas wojny. I rozlicza się z powojenną pamięcią – a raczej niepamięcią – o tej artystce.

 

To książka o przyjaźni dwóch kobiet – Polki i Żydówki, które połączyła miłość do sztuki, ambicje, dążenie do wolności i niezależności. Ale to także wartka opowieść o świecie zasymilowanych zamożnych rodzin żydowskich, o krakowskiej bohemie lat dwudziestych XX wieku, o kapistach i szalonym Paryżu, wreszcie o polskim antysemityzmie i Zagładzie, o szmalcownikach i Sprawiedliwych. Lektura tej książki wciąga, zachwyca, ale i boli.

Małgorzata Omilanowska-Kiljańczyk

 

Kim była Dorota Seydenman? Kim jest?

Autorka, pisząc ten pasjonujący reportaż, dociera do zaskakujących faktów, niespodziewanie odnalezionych dokumentów, odsłania proces pisania, lecz do końca trzyma nas w napięciu. Nawet gdy jej opowieść staje się gorzka. Zwłaszcza wtedy.

Na tle nędzy Paryża lat dwudziestych XX wieku i Krakowa brunatnych lat trzydziestych ukazane są losy kapistów, gotowych głodować, byle móc malować. Dorota i Hanna są jednymi z nich. Kapiści przejdą do historii, ale nie wszyscy.

W tej opowieści kryje się prawda o człowieku. I wielka tajemnica, która nie pozwala odłożyć książki aż do końca. To mocny kobiecy głos, przywracający kobietom artystkom należne im miejsce w historii sztuki.

 

Barbara Sadurska

 

Ewa Mańkowska wykonała niebywałą pracę. W trakcie kilkuletniej kwerendy dotarła do setek nieznanych dokumentów, zdjęć, listów. Wydawałoby się, że jeśli chodzi o kapistów, wielu nowych faktów już nie poznamy. Tymczasem okazuje się inaczej. W dotychczasowych opracowaniach często pomijano na przykład osobę Doroty Seydenman, a także innych malarek, marginalizując nawet znaczenie Hanny Rudzkiej-Cybisowej. Dokumenty, które autorka odnalazła, rzucają nowe światło na wiele spraw do tej pory, zdawałoby się, oczywistych. Książka Mańkowskiej jest bowiem również jej osobistą historią – jej rodzina, spokrewniona z rodziną Doroty Seydenman, przeżyła Zagładę między innymi dzięki środowisku kapistów. I ta nitka wdzięczności, a jednocześnie zdecydowana wola przywrócenia pamięci o Hannie i Dorocie, o ich przyjaźni i poświęceniu dla sztuki i artystów, przewija się przez całą książkę.

Wojciech Bonowicz

 

Ewa Mańkowska – krakowianka, absolwentka Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i Wydziału Malarstwa Uniwersytetu Tsukuba w Japonii. Artystka malarka, autorka i uczestniczka kilkudziesięciu wystaw indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą. Redaktorka prowadzącą serie książek Wydawnictwa EMG, m.in.: Architektura jest najważniejsza, Ktoś, nie coś, Żydowscy obywatele Krakowa. Trzykrotnie wyróżniona Nagrodą Krakowa Miasta Literatury UNESCO jako redaktorka i autorka. Współorganizatorka Międzynarodowego Festiwalu Kryminału Wrocław i Bruno Schulz. Festiwalu we Wrocławiu oraz organizatorka mobilnego Festiwalu Naturocentrycznego „Ktoś, nie coś”.

 

Fragmenty książki:

Grupę kapistów, oprócz Hanny Rudzkiej-Cybisowej, tworzyła fascynująca mieszanka polskich obywateli: arystokrata Józef Czapski, chłop Jan Cybis, który uciekł z Niemiec, czując się Polakiem, choć wówczas jeszcze źle mówił po polsku, krakowski Żyd Artur Nacht – syn świetnie prosperującego kupca ze Stradomia, Ukrainiec Seweryn Boraczok – syn popa z Trembowli, Józef Jarema z Nowego Sącza – syn Ukraińca, który był polskim patriotą. Jechali także ziemianie: Tadeusz Potworowski, który wkrótce przyjmie imię Piotr, Janusz Strzałecki, używający pseudonimu Jast, i jego pierwsza żona Janina Przecławska-Strzałecka, zwana Enką, krakowianin Marian Szczyrbuła i urodzony w Petersburgu Zygmunt Waliszewski, który studiował w Tbilisi. W Paryżu czekał już Jacek Puget, studiujący od 1923 roku rzeźbę u Antoine’a Bourdelle’a. Wkrótce do przyjaciół dołączyła Dorota Berlinerblau, agnostyczna Żydówka milionerka. Na Józefa Jaremę wołano Józek, a na Józefa Czapskiego Józio, na Boraczoka Ero, na Waliszewskiego Zyga, na Potworowskiego Pierre. Dorota była Dosią, a Nacht Artkiem.

 

(…)

 

Pamiętam, jak w pracowni, do której uczęszczałam w latach osiemdziesiątych XX wieku, moi koledzy krytykowali kolorystów: „Nie wypada już tak malować, to za długo trwa, no chyba, że jak Bonnard, ale kto dzisiaj tak potrafi?”. Kult Bonnarda trwał jeszcze w latach osiemdziesiątych na krakowskiej ASP, choć nie wiedzieliśmy, skąd się wziął. Dochodziło do sprzeczek między tymi, którzy wciąż uważali Bonnarda za geniusza, a tymi, którzy brzydzili się kolorami, bo myśleli już o szarych tekturowych pudełkach, białych strzępach akrylu czy czarnej abstrakcyjnej kresce, nie wiadomo dokąd zmierzającej. Kłócono się jednak z szacunkiem i podziwem dla francuskiego mistrza i naszych profesorów, którzy dalej malowali, jak na potomków kolorystów przystało, i uważali Francję za centrum sztuki. Uczniowie Hanny Rudzkiej-Cybisowej i jej towarzyszy, którzy byli naszymi profesorami, jak choćby Juliusz Joniak czy Jan Szancenbach, wydawali się nam już starzy, a mimo to widzieliśmy w nich wiecznych chłopców, którzy wciąż mają przed oczami światło znad Morza Śródziemnego, bogactwo barw złowionych ryb i homarów, alei nasyconych zielenią drzew. Posiwiali, znudzeni naszą niedojrzałością i szarą, brudną farbą PRL-u, trwali w urzeczeniu, które zawdzięczali swoim nieżyjącym już mistrzom. Ale nikt z nas nie łączył tego szacunku do koloryzmu i do Francji z Hanną i Pankiewiczem. To uczucie rodziło się naturalnie wraz z pierwszym oddechem po wejściu do przestronnych sal Akademii, w których unosił się mocny zapach terpentyny i oleju lnianego. Nikt nam nie wyjaśnił, skąd ten oddech, ten zapach w powietrzu, ta tęsknota za Francją i kolorem wzmocnionym słońcem, który dodawał życia zakurzonym, posępnym murom szkoły.

Niewątpliwie osobowość Pankiewicza i jego konkretyzujące się plany utworzenia paryskiej filii Akademii były jednym z najważniejszych powodów, które w roku 1924 popchnęły studentów do rewolucyjnej i jedynej w polskiej historii grupowej, wieloletniej wyprawy artystycznej za granicę, która wymagała od jej uczestników wyjątkowej odwagi i bezkompromisowości. Nie wiadomo, kto pierwszy wystąpił z pomysłem wyjazdu do Francji. Jednym z bodźców mogła być uwaga Wojciecha Weissa, który powiedział Waliszewskiemu, że w Polsce już się niczego nowego nie nauczy i że czas jechać do Paryża. Waliszewskiego nie było stać na taki wyjazd, ale jego przyjaciele zaczęli coraz częściej myśleć o wspólnej podróży. Zawiązali w tym celu nieformalną grupę, którą dla żartu nazwali Komitetem Paryskim, w skrócie K.P. Właśnie od tego skrótu wzięło się używane później określenie „kapiści”. Nazwa „Komitet Paryski” nawiązywała do rewolucji radzieckiej, a sam skrót przypadł im do gustu, bo mógł nasuwać prowokacyjne skojarzenia z komunistami polskimi. Nazwę grupy wymyślono prawdopodobnie po jednej z pijackich nocy w Pugetówce. Janusz Strzałecki wspominał, że nazajutrz po libacji, walcząc z porannym kacem, Jarema krzyknął: „Paryż!”, co okazało się najlepszym lekiem na alkoholowy zamęt w głowach. Od razu zaczęto planować wyjazd. Hanna i Dorota były częścią grupy, a udział Doroty będę podkreślać wielokrotnie w tej książce ze względu na pojawiające się wątpliwości dotyczące jej przynależności do K.P., a także błędne informacje rozpowszechniane pod koniec życia przez Hannę lub źle zanotowane podczas udzielanego przez nią wywiadu. W opublikowanej w „Kulturze i Życiu” z 12 lutego 1988 roku rozmowie z Tadeuszem Kucharskim zatytułowanej Paryskie dzieje kapistów. Ubóstwo i pasja Hanna Rudzka-Cybisowa podała, że Dorota dołączyła do grupy w 1927 roku, lecz listy Hanny do matki, znajdujące się w krakowskim archiwum PAU i PAN, biogram Doroty przygotowany przez Hannę, maszynopis wspomnień Cybisowej złożony w Muzeum Krakowa, a także inne dokumenty i liczna korespondencja prywatna oraz urzędowa dokumentacja fotograficzna z różnych archiwów wskazywałyby na wcześniejszą datę.

Wyjazd kapistów był właściwie zbiorowym szaleństwem i owocem młodzieńczego buntu. Po pierwsze, większość uczestników tej eskapady nie miała dość pieniędzy, aby utrzymać się za granicą dłużej niż przez kilka miesięcy, a mimo to zostali we Francji wiele lat. Po drugie, studenci nie czekali z wyjazdem na Pankiewicza, który z powodów biurokratycznych zjawił się w Paryżu jako ich oficjalny opiekun i pedagog dopiero po roku. Po trzecie, w planowanej przez ASP, ale w momencie wyjazdu jeszcze nieistniejącej, paryskiej pracowni Pankiewicza miały obowiązywać procedury, którym młodzi kapiści nie byli w stanie sprostać i którymi w ogóle nie zamierzali zaprzątać sobie głowy. Hanna opowiadała po latach:

[M]yśmy nie wyjechali jako ci grzeczni uczniowie razem z Pankiewiczem. Nie wyjechaliśmy. Pankiewicz został w Krakowie. Był w Krakowie. Myśmy wyjechali do Paryża we wrześniu, a Pankiewicz przyjechał dopiero po roku. Wtedy, kiedy otrzymał pensję, posadę w związku z nową pracownią, którą kreowała Akademia krakowska jako swoją stację, gdzie zezwoliła na przychodzenie do pracowni tylko tym, którzy mieli ukończoną Akademię, dyplom. A myśmy dyplomów nie mieli, bo wyjechaliśmy przedtem, wyjechaliśmy przed dyplomami. Pankiewicz otrzymał od Jarockiego pismo, w którym Jarocki zawiadamia go, że uczniami jego, tej stacji, będą ludzie przysyłani przez Akademię krakowską. A my tymczasem nie byliśmy przysłani, bo myśmy już byli.

Gdy w 1923 roku zawiązano formalnie Komitet Paryski i podjęto decyzję o wyjeździe z Polski, życie nabrało ekscytującego tempa. Plan był na początku okryty tajemnicą, ale gdy zespół się skrystalizował, młodzi ujawnili swoje zamiary profesorom i uzyskali poparcie Pankiewicza oraz rektora Szyszko-Bohusza. Głównym zajęciem stało się poszukiwanie funduszy na pobyt w Paryżu. Kapiści organizowali bale, zbierając w ten sposób potrzebne środki finansowe. Nocami wspólnie malowali i dekorowali sale balowe. Szyli kostiumy, zapominając o głodzie, który dla wielu z nich był codziennością. Zorganizowali loterię dzieł sztuki, na którą przeznaczyli wszystkie swoje obrazy. Do loterii dołączyli także niektórzy profesorowie, między innymi Pankiewicz, Mehoffer, Pieńkowski i Pautsch.

Dorota brała udział w organizacji wszystkich wydarzeń, była w tamtym czasie, jak to określił Potworowski, „niezmordowana i entuzjastyczna”. Na ulicach studenci ustawiali ruchome tekturowe wieże Eiffla, przesuwane przez najmłodszych uczniów Akademii. Na Szewskiej zawisły kubistyczne lale, które wstrzymały na krótko ruch tramwajów. W Teatrze Starym urządzono bal z dekoracjami inspirowanymi pracami Fernanda Légera. Odbywały się dansingi w stylu futurystycznym, inspirowane artystycznymi działaniami przyjaciół: Tytusa Czyżewskiego, Brunona Jasieńskiego i Stanisława Młodożeńca.

Podekscytowani kapiści szukali nie tylko funduszy, ale także porad i wskazówek. Chcąc przygotować się na pobyt w Paryżu, zdobywali wiedzę o mieście oraz francuskiej kulturze i sztuce. Część grupy udała się do Warszawy do Tadeusza Boya-Żeleńskiego, który zapamiętał moment, gdy Józef Czapski, zaznaczając, że przyszli po informacje praktyczne, zapytał, „w jakiej kolejności powinni czytać Komedię ludzką Balzaka”.

Kapiści byli w większości bez grosza. Cybis, gdy wyjechał z Niemiec do Polski, nie wziął ze sobą nic. Boraczok i Waliszewski nie mieli żadnych zasobów finansowych. Także herbowy arystokrata Czapski był biedakiem, który stracił swój majątek po wybuchu rewolucji bolszewickiej. Waliszewski sypiał na Plantach, a zimą na podium dla modeli w Akademii. Potworowski i Strzałecki, choć pochodzili z dobrze prosperujących rodzin ziemiańskich, otrzymywali od rodziców niewielkie wsparcie, które nie wystarczało na wyjazd do Paryża. Wydawać by się mogło, że to bieda scalała przyjaźnie kapistów, ale także bogata Dosia i zamożny Artur Nacht zostali przyjęci do grupy z otwartymi ramionami. Zbliżyły ich podobne postrzeganie sztuki, młodość i wspólne przeżywanie niepodległości Polski, które sprawiły, że akceptowali się nawzajem. Niepodległość przyniosła ze sobą nowe odkrycia. Czapski ze zdziwieniem stwierdził, że koledzy Ukraińcy wcale nie są, jak zawsze słyszał, wrogimi wszelkim przejawom polskości „rezunami”. Jan Cybis dzięki Hannie odkrył polską literaturę i kulturę.