Notatki komiwojażera - Szolem Alejchem
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Pochwycone w biegu...
Do naszych rąk, dzięki wydawnictwu Austeria, wpada - pięknie wydana - wznowiona książka Szolema Alejchema „Notatki komiwojażera”. Tytułowe słowo dawno wyszło już z obiegu, zastąpione współcześnie „przedstawicielem handowym” czy dystrybutorem, uprawiającym sprzedaż „van-sellingową”. Tylko, czy któryś z dzisiejszych sprzedawców pokusiłby się spisać swoje spotkania handlowe w powieść?
Książka rozpoczyna się w sposób humorystyczny. Nasz bohater we wstępnym słowie „Do czytelników” otwarcie bowiem przyznaje, że nie rości sobie prawa do nazywania się pisarzem, jednak stało się, że przygody przeżywane przez jedenaście miesięcy w roku w pociągu zazwyczaj trzeciej klasy, skłoniły go do tego, by spisać zasłyszane historie i wydać je w postaci niniejszych notatek.
Żydowski handlarz śmiało przyznaje również, że nie dba o to, co pomyślą na temat jego zapisków krytycy, gdyż zataił prawdziwe nazwisko i tym samym nie zrani go bezpośrednio żadne cięte krytyczne pióro, a poza tym sposób, w jaki spisuje zasłyszane opowieści powinien być mu z góry wybaczony, gdyż nie jest żadnym belfrem, kształconym w wysokich budynkach. Jest kupcem. I tyle.
Piętnaście opowieści Alejchema to piętnaście różnych żydowskich losów, spisanych – wbrew wcześniejszym zapewnieniom o tępym piórze komiwojażera – wprawną ręką wytrawnego pisarza. Autor obrał sposób anegdotycznego przybliżenia zasłyszanych zdarzeń, przez co czytelnik ma wrażenie, że siedzi tuż obok przy nim w pociągu, wdychając zapach czosnku i kiełbasy i mimochodem, chcąc nie chcąc, zostaje wciągnięty w nurt opowieści, które niosą. I gdy już całkowicie da się hen ponieść zasłyszanym przygodom, nagle historia zostanie przerwana, jak przystało na prawdziwe przypadkowe pociągowe spotkanie…
Być może czytelnik będzie w duchu przeklinać cwanego pisarza, że tak łatwo dał się mu nabić w butelkę, że ma go w garści i teraz od jego narracyjnego toku zależeć będzie dalszy emocjonalny stan słuchającego opowieści – tak było w moim przypadku. Obieca też sobie solennie, że nie da się już więcej wciągnąć na całego żadnej następnej historii, gdy raptem gwizd pociągu, szarpnięcie wagonem zwiastują ponowny wskok w nową żydowską historię!
Dzięki tej niekonwencjonalnej przejażdżce poznamy osobliwą paletę ludzkich cech i zachowań – zarówno prawych, jak i godnych potępienia. Usłyszymy na przykład o konkurentach, rekomendujących każdego dnia swe produkty spożywcze pasażerom tego samego pociągu w tym samym czasie. Niestety, pewnego razu pchając się i szamocąc, utracą cenny towar. Na końcu okaże się, że to mąż i żona rywalizowali o swych kupców. Innym razem zaznajomieni zostaniemy z opowieścią o zdeterminowanym ojcu, który dla swojego chorego dziecka potrafił przebyć mile, oddać ostatnie rublówki, stać kilka godzin w deszczu, by pozyskać przychylność profesora, który uleczyłby jego dziecko. Jeszcze innym razem usłyszymy z kolei opowieść o podłym i niewdzięcznym Żydzie Kiwce, który za to, że dziadek przytaczającego ową historię wyrwał go chytrym sposobem z więzienia, ten szantażował go oraz całe swe rodzinne miasteczko, które musiało odtąd finansować jego wymyślne kaprysy. Życie w zastraszeniu, zaszczuciu, permanentnym lęku przed denuncjacją sprawiło, że dziadek… Ech, i znów stacja. Niech ją diabli.
Nic już więcej nie powiem. Szczegóły na temat powstania powieści, jak i samego Alejchema znajdzie czytelnik we wstępie poczynionym przez Jarosława Iwaszkiewicza oraz posłowiu „Opowieści z pociągu. Notatki komiwojażera i ich poprzednicy” Belli Szwarcman-Czarnoty.
Polecam.