Kto to widział - Miłosz Waligórski
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
DRESZCZE EGZYSTENCJI
ludzi nie ma / tylko chmury suną po niebie / rzeki płyną góry / stoją i falują morza / jeziora / tylko / ludzi nie ma / kto to widział / kto to widział
Miłosz Waligórski
Trzeba to już sobie na wstępie powiedzieć – śmiało i bez kokieterii: dzięki wydawnictwu Forma czytelnik dostaje do ręki kunsztownie napisaną, wysmakowaną stylistycznie prozę poetycką, której bohaterem zdecydowanie jest Język – przez duże „J”. Nie powinno nas to jednak zbytnio dziwić, bowiem autorem Kto to widział jest poeta, autor 32 śladów ku. A jednak - nie tyle dziwi, co zachwyca ów Język, łaszący się do pisarza o to, by stworzył całkiem nowy styl w literaturze, powołał do życia prozę idiomatyczną, nadającą oryginalny ton niewyrażonemu dotąd słowu.
W skład tego niezwykłego zbioru wchodzi dwanaście mini-traktatów poetyckich, w których zaraz po Języku, bohaterem jest miasto w północnej Serbii, Nowy Sad. Trzecim natomiast – przynajmniej dla mnie – jest Rozpad. Dla udowodnienia powyższych tez, przyjrzyjmy się tytułowemu, najdłuższemu opowiadaniu, „Kto to widział”.
Stuletni bohater, profesor literatury – Sava Uko – „tropiciel znaków bezbolesnego końca świata” odbywa podróż z Nowego Sadu do Budapesztu. Trasa z Serbii na Węgry powinna mu zająć blisko sześć godzin, pociąg ma bowiem do pokonania około trzystu kilometrów, jadąc niespiesznie pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Profesor ma zatem dużo czasu, by kontemplować piękno znikającego pomału krajobrazu. Ochoczo spogląda więc za okno, gdzie „linia horyzontu niczym blizna zasklepiła świat” i w owym heraklitejskim pejzażu odnajduje swój parmenidejski byt. Myśli: „jestem oceanem, górą jestem niewzruszoną”.
Ów wniosek, jeden z wielu przeciwieństw, które w sobie łączy, wprawia go w spokojny, refleksyjny nastrój. Jednak w chwilę potem jego uśmiech tężeje. Udręką bowiem dla jego szlachetnego oka jest nie tyle zmienność krajobrazu, ile jego rozpad. Osuwisko w grząską zgniliznę i bezwstyd. Widok kopulujących psów, obściskującej się pary, gnijącego ochrowego budynku, cała ta „ospa ziemi” – liszaj na tkance doskonałości – powodują, że teza Dostojewskiego o tym, iż to piękno ma zbawić (ocalić) świat, staje się wątpliwą. Natura i kultura bowiem potrafią stanąć w okrutnej opozycji do estetyki.
Cała recenzja na stronie LATARNI MORSKIEJ