Pocztówki z Portugalii - Jolanta Kosowska

Pocztowki z Portugalii 2021.jpg

Autorka recenzji: Ewa Kowru

 

 

W labiryncie niedomówień...

To już siódma książka Jolanty Kosowskiej, którą mam przyjemność zrecenzować dla portalu Kuźni Literackiej. Przez ten czas (kilka dobrych lat) zdążyłam się już przyzwyczaić, że za każdym razem autorka zabiera nas w inne miejsce na świecie, pokazując jego jasne, jak i ciemne oblicza. Tym razem wraz z bohaterami odbędziemy wędrówkę po Portugalii, a dokładniej po jej tajemniczym i uwodzicielskim zmysły regionie nadmorskiego miasteczka Sintra, nad którym rozpościerające się poranne i wieczorne mgły skrywają swoje sekrety. Ale od początku.

Olga i Konrad – oto dwoje bohaterów przeznaczonych sobie, wydawać by się mogło, na zawsze. Ona – ambitna dziennikarka i utalentowana fotoreporterka, on – wykładowca akademicki, uwielbiany przez swych studentów. Poznajemy oboje zakochanych w chwili, gdy na palcu Olgi lśni już pierścionek zaręczynowy od ukochanego i gdy ich wspólne życiowe marzenia mają się za chwilę ziścić. Wystarczył jednak jeden głupi błąd ze strony Konrada, jeden wybryk, który, znając okoliczności,  na dobrą sprawę moglibyśmy nazwać przysługą. Uczynek Konrada, a przede wszystkim zatajenie go przed ukochaną doprowadziło do tego, że ją stracił.

Po dziesięciu okrutnie długich, samotnych i naznaczonych bólem rozłąki oraz pomyłkami w wyborze innych partnerów latach, losy obojga na nowo się splatają. Dojrzalsi o doświadczenia, spragnieni czułości i bliskości drugiej osoby, spotykają się najpierw na pogrzebie ich wspólnej przyjaciółki, Grażyny, następnie na międzynarodowej wystawie Olgi w Portugalii. To właśnie tam, podczas jednego letniego tygodnia spędzonego przez Olgę w Sintrze, namiętność kochanków na nowo zostanie wzniecona, sukces związany z wystawą jej zdjęć osiągnięty, sława i rozgłos uzyskane.

Jednak nie jest to tylko książka o miłości. Jej głównym ogniwem, scalającym całą treść opowieści Pocztówek z Portugalii jest pragnienie. Każdy je w sobie nosi, wiadomo. Pragnienia wyrażone poprzez tę książkę mają różne odcienie i ciężar. Niektóre są lekkie jak motyle zerwane przez podmuch wiatru do lotu – wyrażają je dążenia do celu, sukcesu i sławy. Inne – nieco cięższe – wiążą się z determinacją i walką o bycie z drugim człowiekiem. A te najtrudniejsze w wypowiedzeniu, bo ciężar niemożności spełnienia ich przerasta każdą nadzieję – związane są z nieuleczalną chorobą dziecka, które dopiero co zaczęło poznawać świat, a już musi go opuścić…

Olga pisząc reportaż o Wojtusiu, chorym na zespół wad, które odziedziczył od swojej mamy, Julii, poznaje oboje dzielnych ludzi, zmagających się co dzień sam na sam z nieuleczalną chorobą. Dystrofia posuwa się u ośmiolatka na tyle szybko, że Olga zaczyna odwiedzać chłopca w chwili, gdy ten jest już przykuty do swojego łóżka, z którego praktycznie nie wychodzi. Karmienie odbywa się przez rurkę. Wspaniałe w tym wszystkim jest to, że rodzina chorego zadbała o każdy detal, umożliwiający mu w miarę ludzkie funkcjonowanie. O to w zasadzie postarał się utalentowany ojciec, który poświęcił się dla rodziny i wyjechał kilka lat temu z kraju do Portugalii, by tam jako artysta malarz malować naścienne płytki dla bogatych domostw. Pieniądze przesyłał regularnie na konto najbliższych. I czynił to nawet wówczas, gdy niespodziewanie zerwał z nimi kontakt, tłumacząc lakonicznie, że sytuacja, w jakiej się znaleźli, przerosła go.

Z chwilą, gdy Olga zjawia się w Portugalii na swojej wystawie, uzmysławia sobie, że niedaleko stąd mieszka ojciec nieżyjącego już Wojtusia. Postanawia go odnaleźć i wyjaśnić to nagłe porzucenie przez niego rodziny oraz niezrozumiałe niepojawienie się na pogrzebie syna. Jednak sprawa ze znalezieniem artysty staje się z każdym dniem coraz bardziej zagmatwana, tajemnicza i… niebezpieczna.

Jolanta Kosowska kolejny raz udowodniła, że literatura o miłości może być napisana przez duże „M”. Odnajdziemy w tej książce wiele ciepłych, pięknych i namiętnych scen przeplecionych ze smutkiem, bólem i rozczarowaniem. Bardzo życiowa literatura, która wciąga tak bardzo, że podczas czytania pomylimy północ ze świtem.