Gulasz z turula - Krzysztof Varga

gulasz-z-turula-b-iext43130436.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala


Czarna żółć albo subiektywna podróż historyczna

Gdy czytam Vargę, myśli o moim przemijaniu nienaturalnie nabierają rozpędu. Odbywam z autorem Gulaszu z turula podróże, które miały miejsce piętnaście, a może i dwadzieścia lat temu, i co jakiś czas spoglądam w niebo. Tych miejsc, na które rzuca autor światło z pewnością już nie ma, jak tych gwiazd nade mną. Pozostaje więc samo światło - owo gorące lub zimne wspomnienie przeżytych w węgierskich przestrzeniach dni.

Smutek krojony jest tu jak chleb i rozdawany nam do posmakowania. I podobnie jak same Węgry – ma on wiele oblicz. Jednym z nich jest nostalgia, wspomnienie udręczone tęsknotą za minionym czasem. Innym melancholia – nieco bardziej dokuczliwa forma niewyrażonego smutku. Z kolei acedia – według Hipokratesa kwaśność czarnej żółci – to już zdecydowanie najbardziej węgierski rodzaj klasycznej depresji.

Krzysztof Varga – syn Polki i Węgra – odbywa podróż po kraju swojego dzieciństwa, śladami turula, dziwnego mitycznego węgierskiego ptaka, który w oczach autora jawi się dość osobliwie – jako połączenie orła z gęsią. Tytuł zapisków jest zatem prześmiewczy i w pewnym sensie obrazoburczy. Ale, zgodzą się państwo, jak można obrazić coś, co nie istnieje?

Anegdota wyjęta z czasów II wojny światowej stanowi świetne preludium do całej opowieści. Przybliża spotkanie węgierskiego ambasadora w USA, który poinformował prezydenta Roosevelta  o wypowiedzeniu mu przez ówczesne Królestwo Węgier wojny. Zdumienie prezydenta Roosevelta, a w zasadzie cały dialog obojga panów – bezcenne.

Autor oprowadzi nas w tej mimo wszystko niełatwej (melancholijno-depresyjnej) wędrówce nie tylko po rubieżach historii, ale również odkryje przed nami miejsca, w których lubił dobrze zjeść, bo – jak zauważy – „obżeranie się jest szczepionką na smutek”. Ciekawie opowie również o losach swojej rodziny, o wojnach, które zatruwały duszę i uczyniły z Węgrów naród wyjątkowy. „Węgrzy więc ze swojej inności czerpią dumę, ale jest to duma nieszczęśliwa. Dlatego bycie Węgrem jest przekleństwem”. Nostalgia i melancholia – bohaterki tego zbioru antropologiczno-kulinarnych reportaży – infekują każdą ze stron przywoływanych przez Vargę opowieści, rozsiewają się na prawie dwustu jej kartach niczym nieuleczalne stwardnienie. Nie jest wolny od nich oczywiście i sam autor, którego krew zmącona jest przez pokrewieństwo z opisywanym narodem. Jedzenie na Węgrzech, pyszne i tłuste, bywa zaiste straceńcze. I nie uleczy go żadna ambrozja: zwiedzanie wspaniałych zabytków czy zapierający dech nieziemski widok. No właśnie, widok. Przed oczami narratora (i naszymi, bowiem opis jest niezwykle sensualny) obraz wyrzucanych hurtowo rupieci, efekt bogacenia się Węgrów. „Lomtalanítàs” czyli „wystawka” niepotrzebnych rzeczy wprawi K. Vargę w nastrój jeszcze bardziej przygnębiający, narzucając myśli o brudnym Budapeszcie, pokazującym swoje wnętrzności, wybebeszającym pamięć.

Na koniec autor Czardasza z mangalicą zaprowadzi nas na cmentarz stanowiący rodzaj parku, po którym co jakiś czas rozsiane zostały pomniki. I znów nostalgia, i znów smutek. Że piękna dziewczyna, Miss Węgier, tak młodo odebrała sobie życie. Że wszystko płynie i w zasadzie – wbrew Heraklitowi - nic się nie zmienia. Szczególnie turule – jeden z najważniejszych symboli narodowych Węgrów -  nieistniejące ptaszyska z szeroko rozpostartymi skrzydłami w geście obrony, a może odlotu. Tylko dokąd?

 

-----------------------------------------------------------------

Krzysztof Varga, Gulasz z turula, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008.