Glosy - Dawid Jung

Glosy Dawid Jung.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 

Skalpel i dłuto albo lekcja miłości

 

Kocham go, jak potrafią kochać umarli.
Miłością dozgonną, bo wieczną przez krótką chwilę.

                                            Dawid Jung

 

Trzymam w ręce Glosy. Tę niewielkich rozmiarów poetycką książeczkę otrzymałam od autora już w roku jej wydania, a zatem siedem lat temu. Oczywiście, natychmiast ją przeczytałam, żeby nie powiedzieć: pochłonęłam. Uwielbiam bowiem pomieszkiwać w światach opisywanych przez przyjaciół czy pokrewnych duchowo mi ludzi. Wtedy Dawid zaliczał się do tej drugiej kategorii. A jednak po raz pierwszy w życiu, po lekturze niniejszej książki poczułam się tak bezradna językowo, że nie śmiałam napisać o niej jednego sensownego zdania. Dziś pewnie też wyjdzie mi to nieudolnie, bowiem  – nie czarujmy się – język poezji do swojego opisu wymaga równie wysokiej frazy. Jednak bogatsza i nieco przygnieciona doświadczeniem ostatnich siedmiu lat wertuję raz jeszcze poszczególne strony Glosy i zasiadam, by o niej opowiedzieć.

Książka Dawida jest mi, jako gnieźniance, szczególnie bliska. Zawarte w niej wiersze nazwane zostały przez ich autora Gnieźniankami właśnie. Poświęcone są w całości tematyce naszego małego miasta, a nawet w większości w Gnieźnie zostały poczęte. Gniezno jest zatem tematem i adresatem zawartych w Glosach utworów.

Wraz z bohaterem przechadzam się ulicami pierwszej stolicy Polski, mijam tych samych spieszących się ludzi,  oddycham niemal tym samym powietrzem. Ale zaraz, ci ludzie. Dokąd tak naprawdę się spieszą? Co ich do tego pośpiechu ponagla? Wydaje mi się, że nie jest to miałkie pytanie dotyczące bezrefleksyjnego przemijania, pędu ku śmierci, lecz zdziwienie, że to, co wypełnia mijanych przez nas ludzi, jest to, co nieistotne. Poranne wyciągnięcie w górę ramion, toaleta, szybka kawa, pocałunek na pożegnanie, przybycie do pracy, spędzenie w niej ośmiu nudnych godzin, i znowu powrót, jakieś zakupy, wieczór przed telewizorem, a potem sen lub bezsen do rana.

Jakże inaczej przedstawia się człowiek Dawida Junga! Po pierwsze: malowany niespiesznie, pozbawiony materialnych pragnień, zapatrzony w Transcendencję.  Jest wielki, bo wyniesiony przez autora do rangi ważności, poprzez moc słowa  (po lewej stronie w formie wiersza lub po prawej – w zapisie narracyjnej glosy) – ekshumowany, uratowany z niebytu.

Dzięki poczynionym przez Dawida zapiskom wiem na przykład, że w 1619 roku na gnieźnieńskim rynku spłonęła kobieta oskarżona o czary. I że była niezamężną przekupką. I że miała na imię Dorota.

Dawid Jung zabiera nas zatem na spacer bez przewodnika. Wskazując na okoliczne domy, wzgórza, jeziora czy katedrę, wciągająco opowiada o kolejnych zapomnianych przez nas postaciach, tworzących niegdyś kulturalną tkankę tego miasta. Przed nami Klemens Janicki –  wielki polski poeta piszący w języku łacińskim, który po skończonych studiach trafił pod skrzydła arcybiskupa gnieźnieńskiego, Andrzeja Krzyckiego, u którego został sekretarzem. „Dlaczego nie kochasz swoich poetów, Gniezno? Gdzie ich ulice, place lub maleńkie skwery, na których emeryci wyprowadzaliby wieczorem swoje przekarmione psy?” – zapytuje retorycznie, nieco zaczepnie autor.

Jednak ta wyprawa przed siebie nie jest tylko smutną opowieścią o naszych zaniechaniach, zapomnieniach i zamachach na życie wybitnych umysłów, po których kościach co dzień nieświadomie stąpamy (skalpel).

Jest to również nostalgiczna opowieść o czasie dzieciństwa i okresie najpiękniejszych soczystych miłości:  - miłości do jeszcze mniejszego, leżącego nieopodal Gniezna Kłecka, w którym nasz bohater urodził się i wzrósł, dzikiej miłości do Wełnianki, w której nocą lubił kąpać się nago, czy pierwszych kobiet, z którymi snuł plany szczęśliwego życia w dosycie.

Dwa momenty w tej książce są dla mnie szczególne i bardzo osobiste. Pierwszy  - opisany w Glosie jeden z gnieźnieńskich festiwali literackich. „Było to na wolnym powietrzu, stolik ustawiony wśród drzew, mikrofon, w miejscu zwanym «Dolina Pojednania»”. Doskonale pamiętam ten festiwal, bowiem był to czas niezwykły – w jednej chwili objawili mi się prawie wszyscy poeci gnieźnieńscy, których twórczość miałam przyjemność tego dnia zapowiedzieć.

Drugi – to zapisany jako piosenka utwór o szczególnej więzi Ojca i Syna, ich podróży do lasu, wspomnienie wioski, która kiedyś tu była i spaleniu żywcem ofiar podczas II wojny światowej.  Poruszające wyznania Ojca, że oddałby za Syna życie,  i Syna, poszukującego swojej drogi życia - pokochawszy rzekę ze wzajemnością, ucieka ku temu, co go niesie (dłuto).

A potem znów przemierzymy śladami poety trakt, po piszczelach i czaszkach, dowiadując się od naszego przewodnika, że to tu, w tym miejscu, gdzie właśnie stoimy,  podczas hitlerowskiej okupacji był obóz przeładunkowy Żydów. „Ich obraz ze mną zostanie do końca – skwar, a oni zbici, ściśnięci w bydlęcych wagonach stojących gdzieś na bocznicy, proszą o wodę, a nocą próbują uciec. Za każdym razem, gdy słyszę gwizd towarowej lokomotywy przejeżdżającej przez miasto, myślę o tych, którzy podjęli ucieczkę. Teraz już wiesz, dlaczego nie lubię psów”.  Jakże nam to uczucie bliskie, prawda? Mnie, na przykład, porażają za każdym razem sine światła latarń, nieudolnie próbujące pochłonąć mrok. Kojarzą mi się z obozem zagłady, z niezawinioną winą i karą (skalpel).

„Bóg nie odwiedza miast, w których nie mieszka choć jeden Żyd szukający sprawiedliwości” – usłyszymy jeszcze mądry głos Mamy w tejże egzystencjalnej opowieści. Nie dziwi nas więc, że o wpół do trzeciej w nocy przychodzi do narratora głos, który szepce, by pisać, nie ustawać w twórczym i ocalającym powołaniu. Głos, który nie należy do niego. Więc pisze mądrą pamięcią o przodkach, przelewa historie ich życia i twórczości na papier, by żyły niczym rotujący o dużej gęstości i emisyjności pulsar.

Z takiej włóczęgowskiej przygody przez miasto, tropami jej dobrej i złej przeszłości, wychodzimy nieco poobijani i skonfundowani. A więc tak wyglądają linie papilarne mojego mikroświata: wdeptana w bruk przeszłość i nieuleczalna amnezja potomnych. Dawid Jung w Glosach odradza jednak naszą wiarę w Człowieka przez duże C. Pisze, żeby ratować. I za to mu dzisiaj dziękuję.

 

--------------------------------------------------

Dawid Jung, Glosy, Gnieźnieńska Konfraternia Teatralna, Gniezno 2017.