Muzyka sfer. Teksty o poetkach i poetach - Janusz Drzewucki

Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Teleologia nieskończoności
A zatem sztuka jako forma pamięci, pamięć jako sens i siła poezji. Jest się poetą nie tylko, gdy mówi się i pisze, ale także wtedy, gdy się patrzy i gdy się widzi, gdy się pamięta.
Janusz Drzewucki
Odkładam na bok bieżące tomy poetyckie, piętrzące się na skraju biurka niczym wyrzuty sumienia. Dziś nie szukam nowych wierszy, lecz klucza do ich odczytania. Sięgam po potężnych rozmiarów tom Janusza Drzewuckiego Muzyka sfer, wydany przez PIW w 2020 r. Tom jest potężny, ponieważ zamieszczone w nim teksty napisane zostały na przestrzeni blisko trzydziestu lat (najstarsze powstały w 1990, a najnowsze w początkach 2019). Sam tytuł, odsyłający wprost do pitagorejskiej wizji kosmosu, w którym poruszające się ciała niebieskie wydają idealne dźwięki, obiecuje ład. Czy jednak w polskiej poezji, naznaczonej pęknięciami i historycznymi traumami, taki ład w ogóle jest możliwy?
Drzewucki – niczym doświadczony dyrygent – zdaje się odpowiadać twierdząco. Ale jest to harmonia szczególnego rodzaju.
Już we wstępie autor z rozbrajającą szczerością przyznaje się do postawy, która w dzisiejszym świecie krytyki, często zjadliwej i cynicznej, wydaje się niemal wywrotowa: wybiera „pisanie na tak”. Jego szkice nie są chłodną wiwisekcją, lecz raczej wizytą u „starych znajomych”. Poeta nie musi pisać o wszystkich – to przywilej krytyka, którego nie posiada historyk literatury. On wybiera tych, z którymi chce przebywać. Dzięki temu Muzykę sfer czyta się jak niespieszną rozmowę przy winie, w której spór staje się tylko pretekstem do głębszego rozpoznania.
Zanurzam się w pierwszą z trzech części tomu, w rwący nurt eseistycznej rzeki. Rozważania nad współczesną poezją otwiera obszerny esej poświęcony twórczości Wisławy Szymborskiej. Drzewucki, pochylając się nad poszczególnymi utworami noblistki, dotyka sedna sokratejskiej mądrości: „Ja wiem o wiele więcej – / za to nie na pewno” – cytuje, wskazując, że siłą poetki jest owa błogosławiona niewiedza. To scio me nihil scire w wydaniu poetyckim. W świecie, który krzyczy gotowymi odpowiedziami, Szymborska staje się u Drzewuckiego patronką pytań, które bardziej nas łączą niż same odpowiedzi.
Dla mnie lektura tego eseju okazała się ponadto osobistym wehikułem czasu. Natychmiast wróciłam myślami do chwili, gdy po raz pierwszy trafiły w moje ręce monumentalne Lektury nadobowiązkowe. Po przeczytaniu tego tysiącstronicowego tomu uderzyły mnie dwie rzeczy: po pierwsze – naturalność stylu Szymborskiej, która sprawia, że czytelnik zaczyna wierzyć we własne możliwości pisarskie; po drugie – intelektualny rozmach noblistki, zdolnej zestawić Verne’owską podróż Wokół Księżyca z książkami w rodzaju Adopcja i co potem? czy Wszystko o delfinach. Tę nieposkromioną ciekawość świata zauważa również i nasz krytyk. Podobnie jak mnie, zadziwia go ona i fascynuje.
Płynąc dalej przez meandry pamięci Julii Hartwig – poetki „złotego środka” i antynomii – „bolący ból” Urszuli Kozioł, „bycie sobą aż do niebycia” Krystyny Miłobędzkiej, lawirując „między intelektem a wyobraźnią” Ewy Lipskiej, docieram do drugiej części książki, otwartej wnikliwymi interpretacjami dzieł Miłosza, Różewicza, Herberta czy Filipowicza. To właśnie tu natrafiam na jedno z najciekawszych zderzeń w całym tomie: rozdział Między wiecznością a nicością, poświęcony twórczości Jarosława Marka Rymkiewicza w zestawieniu z poezją Tadeusza Różewicza. To prawdziwy majstersztyk antytetycznego myślenia.
Drzewucki przeciwstawia tych dwóch poetów na zasadzie skrajnego kontrastu. Z jednej strony Rymkiewicz – postbarokowy mistrz rozkładu, dla którego śmierć jest „królewskim tematem”, a świat jarzy się trupim blaskiem gnicia. Z drugiej Różewicz – asceta szarości, ekstrawertyk operujący idiomem konwersacyjnym, nie konwencjonalnym. Krytyk trafnie zauważa, że nie ma sensu czytać jednego przeciwko drugiemu. Są oni raczej rewersem i awersem tej samej egzystencjalnej monety. U Rymkiewicza istnienie jest „trumną żywą”, u Różewicza walką o przetrwanie w „szarej strefie”.
Autor Rzek Portugalii sięga jednak głębiej, ku antycznym toposom. Jego komparatystyka pokazuje, że liryka Rymkiewicza realizuje horacjańską zasadę ut musica poesis, podczas gdy Różewicz pozostaje wierny symonidesowemu ut pictura poesis. To rozróżnienie porządkuje chaos dotychczasowych odczytań obu poetów. Odpowiedzią na ich dramatyczne dylematy staje się – w ujęciu Drzewuckiego – postawa Szymborskiej, patronki „wiedzy niepewnej”, której scio me nihil scire wyrasta tu na fundament etyczny krytyki.
Muzyka sfer nie jest jednak jedynie zbiorem analiz. Z posłowia, swoistej klamry tej niemal pięciusetstronicowej konstrukcji, dowiadujemy się o genezie tekstów, pisanych w dużej mierze na łamach miesięcznika „Twórczość”, z którym Drzewucki był przez lata związany jako redaktor działu poezji. Składanie tomu stało się procesem intensywnych przekształceń i poszukiwania „jednolitego kształtu genologicznego”. I to się wyraźnie czuje: to nie przypadkowa antologia, lecz zapis ewolucji gustu i myślenia samego autora.
Czytając szkice o Ewie Lipskiej, u której krytyk wskazuje jasno na jej ontologię i epistemologię poezji, czy o metafizycznym, hermetycznym Kazimierzu Hoffmanie, który „mierzy mierzalność rzeczy”, widzę w Drzewuckim nie tylko krytyka, ale filozofa codzienności. Jego fascynacja paradoksem i antynomią – tym, co „jest i nie jest jednocześnie” – zdradza tęsknotę za dotknięciem Tajemnicy.
Uderza mnie jeszcze jedno: ogromna czułość wobec materii słowa i pokora wobec twórcy. „Poezja nie należy do tego, kto ją napisał, lecz do tego, kto jej potrzebuje” – pisze Drzewucki przy okazji omawiania Urszuli Kozioł. I ja takiej poezji, przefiltrowanej przez jego wrażliwość, rzeczywiście potrzebuję.
Co istotne, autor pisze „prosto i jasno”, z wyraźnym zamiarem dotarcia nie tylko do wąskiego grona specjalistów, lecz do każdego uważnego czytelnika. Jego warsztat, ukształtowany zarówno przez studia polonistyczne na UJ, jak i przez wieloletnią pracę w „Twórczości”, łączy akademicką precyzję z eseistyczną swobodą.
Zamykam Muzykę sfer z poczuciem, że choć tytułowa harmonia jest dla nas, śmiertelników, niesłyszalna, to poeci nieustannie próbują ją dla nas zapisać. A Janusz Drzewucki potrafi te zapisy nie tylko tworzyć i odczytywać, lecz także nauczyć nas, jak w nich słuchać. Jego książka staje się przewodnikiem po świecie, który, mimo sprzeczności, dzięki poezji odzyskuje sens. Jakże to lektura ożywcza w czasach, gdy tak łatwo o chaos, a tak trudno o sferyczną harmonię.
Wychodzę z lektury z nowym głodem. Teraz chętnie przełknęłabym Obronę przypadku, następnie Stan skupienia… Ot, taka moja prywatna teleologia nieskończoności.
PS
Dla zainteresowanych: w Muzyce sfer znajdziemy teksty o poetkach i poetach (w kolejności nadanej przez Autora):
- Wisławie Szymborskiej
- Julii Hartwig
- Urszuli Kozioł
- Krystynie Miłobędzkiej
- Ewie Lipskiej
- Czesławie Miłoszu
- Tadeuszu Różewiczu
- Zbigniewie Herbercie
- Kornelu Filipowiczu
- Jarosławie Marku Rymkiewiczu
- Kazimierzu Hoffmanie
- Marianie Grześczaku
- Julianie Kornhauserze
- Leszku Szarudze
- Jerzym Kronholdzie
- Krzysztofie Karasku
- Leszku Aleksandrze Moczulskim
- Janie Polkowskim
---------------------------------------------------
Janusz Drzewucki, Muzyka sfer. Teksty o poetkach i poetach, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020.
