Dlaczego istnieje raczej nic niż coś?

Olo i Jan Mencwel 1.jpg

Na zdj. od lewej: Aleksander Karwowski i Jan Mencwel      (fot. I. Kosmala)

 

Jedno z najważniejszych problemów metafizycznych, skoncentrowanych wokół sławetnego pytania Leibniza: „Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? Dlaczego w ogóle coś jest?”, podczas spotkania zorganizowanego w ramach kulturalnych wydarzeń Latarni na Wenei 19 czerwca 2024 r., zostało totalnie przenicowane. Prowadzący spotkanie – Aleksander (Olo) Karwowski zapytywał zaproszonego na wieczór autorski gościa – pisarza, animatora kultury, działacza społecznego i aktywistę miejskiego (a od niedawna radnego m. st. Warszawy) - Jana Mencwela, dlaczego nie ma tego, co kiedyś tak obficie było, płynęło, rozlewało się i ożywiało.

Chodzi, rzecz jasna, o problem ubytku w naszym regionie wody – żywiołu, którego nigdy dotąd na terenie naszego państwa nam nie brakowało.

Przy okazji, redaktor prowadzący przypomniał licznie zebranym tego dnia gościom, przybyłym ze względów pogodowych pod dach zaprzyjaźnionego Centrum Kultury eSTeDe, że w starych annałach przechowywana jest pamięć o tym, jak to jeszcze w dziewiętnastym wieku nasz kraj nie tylko słynął z gęsto zalesionych terenów, bogatych w dziką zwierzynę, ale również z bagiennego podłoża, licznych jezior, rzek i stawów pełnych ryb.

Ale to było dwieście lat temu…  Dziś żyjemy w rozrastającej się przestrzeni miejskiej, rządzącej się swoimi industrialno-komunikacyjno-komercyjnymi prawami: wyasfaltowanymi drogami, rozlicznymi parkingami wchłaniającymi wcześniejsze parki, skwery i place zabaw, ogałacającymi nas z drzew i krzewów. Sławetnym przykładem „betonozy” naszego miasta jest plac przed Teatrem Fredry, gdzie pewnego słonecznego dnia jeden z radnych miasta na rozgrzanej ławce usmażył jajecznicę.

Jak podkreślał Jan Mencwel, swoimi książkami: Betonoza. Jak niszczy się polskie miasta  oraz Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać – pragnie zwrócić uwagę na niepokojące zjawiska dewastowania naturalnej przestrzeni wokół nas, jak również zachęcić do dyskusji na ten temat. Dzięki tym publikacjom autor zyskał ogólnopolski rozgłos, a przy okazji, jeżdżąc po Polsce, podczas takich, jak dzisiejsze, spotkań autorskich, opowiada, w jaki sposób zniszczyliśmy naturalny ekosystem oraz o tym, jak go teraz na nowo swemu pierwotnemu stanowi przywrócić. Dwie jego powyższe publikacje oraz społeczne akcje przeciwstawiające się dalszemu przejmowaniu zielonych terenów miejskich przez deweloperów w Warszawie, zrodziły ogólnopolski dyskurs na temat „betonozy” miast i zaradzenia palącemu problemowi.

Obaj rozmówcy zgodzili się, że tzw. „sadzenie kompensacyjne”, czyli posadzenie nowych roślin w celu wyrównania strat poniesionych w związku z poczynioną wycinką – szczególnie w miejscach odległych od miasta, nierzadko już obficie zalesionych – nie jest najlepszym pomysłem na odbudowanie zieleni miejskiej. Wszystkim jednak z pewnością spodobał się koncept, zaczerpnięty od afrykańskiego rolnika, zwany „sadzeniem deszczu”. Naprawdę, cudownie było przez chwilę „odpłynąć”, czyli pomyśleć o wodzie, która wcześniej spadła w postaci „hydrokomet” na Ziemię, i teraz, gdy czyni to w postaci deszczu, nie spływa po wybetonowanych chodnikach do kanalizacji, lecz odpowiednio zagospodarowana (pozyskana), staje się na nowo materią spajającą świat.

Jednak czar prysł w chwili, gdy wyszłam ze spotkania ku zawłaszczonej przez ludzki żywioł przestrzeni mojego miasta, i wtedy dopadła mnie przygnębiająca konstatacja: gdyby Heraklitowi z Efezu przyszło żyć w naszych czasach, z pewnością nigdy nie wymyśliłby sławetnego porzekadła: Panta rhei, bowiem w naszym regionie nic już prawie nie płynie, no, może prócz Srawki, która o swoim istnieniu przypomina nam od czasu do czasu dedykowanym jej nazwie zapachem.

Dziękuję Olowi za zaproszenie na to niecodzienne spotkanie i za to, że zanim usiadł ze swym gościem do dwugodzinnej debaty na temat stanu wód w naszym mieście, regionie, państwie i świecie, to najpierw oprowadził go po zakątkach Gniezna, wskazując miejsca, które kiedyś były zalesionymi mokradłami, parkami, zielonymi skwerami, a dziś w słoneczny dzień można na nich upiec niejedno jajo.

                                                                                            Irmina Kosmala 

 

Olo i Jan Mencwel 2.jpg

Olo Jan Mencwel i goscie 1.jpg

Olo Jan Mencwel i goscie 2.jpg